Teatr Ósmego Dnia zaprezentował swój spektakl w przestrzeni jednej z hal Międzynarodowych Targów Poznańskich. Już samo to musiało stanowić dla widzów, niemałe zaskoczenie. Brakowało miejsc siedzących, na środku ustawiono duże rusztowanie, a na przeciwległych, krótszych bokach hali dwa ekrany. Jeśli ktokolwiek myślał, że ubrany w elegancki garnitur lub sukienkę godną wieczornego wyjścia na imprezę kulturalną zasiądzie wygodnie na komfortowym krześle lub fotelu i z bezpiecznej odległości obserwować będzie to, co wydarzy się na scenie - pomylił się. Konieczna była dekonstrukcja roli widza, który stał się przede wszystkim świadkiem wydarzeń rozgrywających się w centrum, a także słuchaczem opowieści o czasach, które tylko pozornie minęły.
Mówię tu o opowieści wielowątkowej, która jest próbą dotarcia do źródła problemu, który popchnął pracowników poznańskich fabryk do rozwiązań ostatecznych. Jak pokazują twórcy spektaklu, przyczyn buntu szukać należy nie tylko w powojennych realiach i systemie komunistycznym, który pozornie stawiając robotnika, chłopa, każdego ciężko pracującego człowieka na piedestale, tak naprawdę wycierał sobie nim przysłowiową gębę, a żadne deklaracje i gloryfikacja tzw. masy pracującej nie miała nic wspólnego z podnoszeniem jej jakości życia lub chociaż utrzymania go na godnym poziomie. Przyczyny mają znacznie dłuższą genezę.
Janusz Stolarski, posługując się wspomnieniami Jana Brygiera, przypomina lata międzywojenne i sytuację robotników tamtych czasów. Międzywojnie darzymy pewnym sentymentem, widzimy w nim krótki, ale naznaczony wielkimi zdarzeniami okres, kiedy Polska zaczęła znów funkcjonować jako niezależne państwo. Ludzie rwali się do pracy, by działać na rzecz wspólnego dobra, powstawały rozmaite inicjatywy gospodarcze, kulturalne, oświatowe. Na gruncie poznańskim takich inicjatyw podejmowano bardzo wiele. Udało się doprowadzić do realizacji wielu wartościowych pomysłów, które wpływały na rozwój miasta. Tymi działaniami Poznań dokładał swoją cegiełkę do rozwoju całego kraju. Trudno o tym zapomnieć, a na pewno nie należy przemilczać. Równocześnie jednak warto pamiętać, że mitologizowanie czegokolwiek zamazuje prawdę. Jeśli fakty traktujemy selektywnie, oddalamy się od niej. Autorzy spektaklu niewątpliwie mieli tego świadomość, choć przyznam, że sami również ulegli nieco narracji opartej na jednoznacznym wytypowaniu "tych dobrych" i "tych złych". Sytuacja w przedwojennych firmach, działalność przedsiębiorców, angażowania się wszelakich instytucji oraz Kościoła w pomoc potrzebującym to temat wymagający jeszcze doprecyzowania. Jak bowiem wiadomo każdy przypadek jest inny i każdy wymagałby oddzielnej analizy.
Tak czy inaczej obrazkom z miasta, pocztówkowym ujęciom, które zazwyczaj powodują nostalgiczne powroty do przeszłości, z którą w jakiś sposób się identyfikujemy, której nie znamy, a za którą mimo to tęsknimy, towarzyszyła narracja uświadamiająca, że na marginesie tego wszystkiego żyli ludzie borykający się z biedą, wyzyskiem, życiem w warunkach urągających ich godności. Potem przyszła wojna i było jeszcze gorzej, a po wojnie trzeba było odbudowywać polskie miasta, także Poznań. I o ile można zrozumieć, że w pierwszych latach po wojennej zawierusze nikomu nie żyło się na tyle dobrze, by mówić o dobrobycie, o tyle dziwić musiały tak marne wysiłki zmierzające ku temu, by było jednak bardziej sprawiedliwie dla wszystkich. Żaden system nie sprawdził się w pełni. Robotnicy, w spektaklu świetnie ukazani jako zaprzęgnięci do niełatwej, fizycznie wyczerpującej, rutynowej pracy, podlegają panom w eleganckich strojach i w białych, jakże symbolicznych, rękawiczkach. W tym miejscu muszę złożyć ukłon w stronę aktorów, którzy wcielili się w pracowników fabryki wykonując wręcz akrobatyczne, niebezpieczne i na pewno niekomfortowe zadania i którzy zademonstrowali tym samym trudy poruszania się w systemie, który stawiając warunki i wymagania, niewiele oferował w zamian.
W dalszej części widowiska publiczność mogła wysłuchać przejmującej mowy obrońcy robotników - Stanisława Hejmowskiego, która nadała całości zupełnie nowego wydźwięku. Pracownicy domagający się poprawy swojego bytu wykazali się heroizmem. Nie brakowało jej jednak również Hejmowskiemu, który wiele ryzykował broniąc protestujących w tak bezpośredni sposób. Było coś monumentalnego w tym fragmencie spektaklu, co nie tylko wiązało się z tym, że adwokat przemawiał, stojąc na rusztowaniu i górując nad zgromadzonymi, ale przede wszystkim z samą treścią wystąpienia. Niestety bywały momenty, gdy należało się lepiej wsłuchiwać w wypowiadane przez aktora słowa, zagłuszane innymi dźwiękami, akustyka nieco szwankowała.
Nie zmienia to jednak faktu, że Pierwszy strzał był z pewnością godnym upamiętnieniem uczestników i ofiar Poznańskiego Czerwca. Spektaklem pozostawiającym w odbiorcach - mam przynajmniej taką nadzieję - również refleksję na temat teraźniejszości. Organizatorzy pokusili się o to by pokazać, że tak w latach późniejszych, m.in. dzięki "Solidarności", jak i dzisiaj - chociażby w Strajku Kobiet, ujawniała się i nadal ujawnia potrzeba wyjścia na ulice w obronie tego, co uznajemy za wolność. Tych współczesnych wtrętów powinno być jeszcze więcej, ponieważ mam wrażenie, że mimo wszystko zapominamy o tym, że wśród nas wciąż żyją ludzie borykający się z ubóstwem, ograniczeniami, ignorancją, złymi warunkami pracy. W ciągu ostatnich lat strajkowali górnicy, rolnicy, pracownicy przedsiębiorstw. A także wielu innych. Na ile dostrzegamy ich problemy? Na ile je rozumiemy? I w końcu - czy próbujemy cokolwiek zmienić? W końcu u podstaw tego mitycznego systemu leżą międzyludzkie relacje.
Justyna Żarczyńska
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021