Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Nielipiński jeszcze tu wróci

- Istotą fotografii w moim rozumieniu jest twórcze i aktywne spędzanie czasu. Niekoniecznie musi temu towarzyszyć wymiar artystyczny - mówi, już po przejściu na zasłużoną emeryturę, Władysław Nielipiński*, wieloletni inicjator i animator działań fotograficznych w WBPiCAK.

. - grafika artykułu
fot. Mariusz Forecki

Proszę przypomnieć, jak długo Pan pracował w dziale fotografii w WBPiCAK?

Blisko 20 lat.

Pod koniec 2001 roku została wyprodukowana profesjonalna lustrzanka Canon 1D. Miała rozdzielczość 4 megapikseli. Dzisiejsze aparaty mają ich po 30. W 2001 roku zastanawiano się jeszcze nad tym, czy "cyfra" się przyjmie... Świat fotografii się mocno zmienił przez te 20 lat!

Te 4 megapiksele, to był wówczas bardzo dobry aparat! Aspekt technologiczny to tylko poboczny wątek w moim myśleniu o fotografii. Cały czas preferowałem myślenie, że to nie sprzęt robi zdjęcia, a człowiek.

Ale oczywiście - ma znaczenie, w jakiej technologii dany obraz powstał.

Dlaczego ma znaczenie?

W roku 2002, gdy zaczynałem pracę, wielu fotografów było przekonanych, że fotografia cyfrowa to nie jest fotografia. Dzisiaj już mało kto ma takie podejście. Długo nam wszystkim zajęło przekonanie się, że wszystko zależy od tego, jakiemu celowi ma obraz służyć. Ale i dzisiaj są ortodoksi, dla których fotografią jest tylko i wyłącznie obraz światłoczuły, który powstał za pomocą światła i chemicznej reakcji związków srebra obecnych.

Też jest pan takim ortodoksem?

Nie, ale w swojej praktyce instruktorskiej w WBPiCAK uwzględniałem równolegle oba stanowiska. Nie wyróżniałem żadnej z technik fotograficznych jako cenniejszej; dla mnie wszyscy fotografowie byli partnerami. Jeśli dzisiaj, po tych 20 latach, mogę powiedzieć, że odniosłem jakiś zawodowy sukces, to jest nim fakt, że nie wyróżniałem lepszych i gorszych aktywności fotograficznych.

W tym kontekście często spotykałem się z zarzutem, że promuję "bylejakość", bo powinienem stawiać na wymiar artystyczny, na to, co niesie ze sobą przekaz. Stawiano mi zarzut, że obok wystaw ambitnych, pokazywałem również jakieś kwiatki i motylki zrobione przez amatorów fotografii.

To po co były te "kwiatki i motylki"?

Istota fotografii w moim przekonaniu sprowadza się do aktywnego i twórczego spędzania czasu. Niekoniecznie musi iść za tym wymiar artystyczny. Porównałbym to do kultury fizycznej: czy wysiłek biegacza okrążającego codziennie park jest mniej wartościowy od wysiłku maratończyka? To samo przełożenie widzę w fotografii: nie każdy musi być artystą, sfotografowanie kwiatka może przecież przynosić satysfakcję. A podobnie jak ten biegający po parku człowiek może kiedyś przygotuje się do maratonu, tak i ten fotograf od kwiatuszków w którymś momencie może "zaskoczyć" i stworzyć dzieło życia. A jak go zniechęcimy na początku drogi fotograficznej, to do końca życia będzie robił te kwiatki tylko do szuflady.

Łatwo w Poznaniu wpaść w "poznaniocentryzm" - zamiast pracować w całym regionie, skupiać się tylko na naszym mieście. Wam udało się tej pułapki uniknąć.

Mogliśmy oczywiście próbować rywalizować z takimi ośrodkami jak PIX.HOUSE, czy Centrala, miejscami, które mają swój ambitny, artystyczny program i go realizują, ale nie to było naszą misją. Poznań to nie Paryż czy Berlin, gdzie musi być 150 galerii fotograficznych wysokiego lotu; te dwie wyżej wymienione w zupełności wystarczą.

Udało się Panu zaktywizować środowiska fotografów w małych, wielkopolskich miejscowościach - w Pile, Wągrowcu i nawet w jeszcze mniejszych. Te środowiska dzisiaj prężnie działają m.in. dlatego, że były przez WBPiCAK pokazywane i promowane na równi z większymi miastami.

Dla wielu działaczy lokalnych było to ogromnie ważne. To, że ich twórczość zostaje dostrzeżona przez ośrodek wojewódzki miało dla nich dużą wartość. Chciałem, aby ta nasza galeryjka w holu wojewódzkiej biblioteki służyła prezentowaniu tego, co się dzieje w mniejszych miejscowościach naszego województwa. Żeby ta lokalność miała swoje miejsce również w Poznaniu.

Co jeszcze by Pan wymienił jako sukces swoich 20 lat pracy?

Dużą satysfakcję sprawiło mi, gdy dzięki kontaktowi z Fotoklubem RP mogłem wnioskować o odznaczenia dla lokalnych działaczy fotograficznych. Kilkanaście osób z mojego wnioskowania uzyskało medale Fotoklubu. Dla wielu z nich ten medal przywieziony z samej Warszawy i uroczyście, publicznie wręczony, był bardzo ważną sprawą. To symboliczne docenienie nie tylko twórców, ale przede wszystkim lokalnych animatorów fotograficznych. W tym samym duchu wymyśliliśmy własną nagrodę - Fotokreator. To jest taki wyraz uznania dla ich pracy.

Byłem przekonany, że wspomni Pan, jako o sukcesie, o powstaniu przestrzeni wystawienniczej. Przecież obaj pamiętamy te wernisaże na bibliotecznym korytarzu w starym budynku na ul. Prusa, pomiędzy portiernią i windą.

Tak, było siermiężnie. Ale akurat jak mówimy o przestrzeni wystawienniczej, mam pewien niedosyt. Marzył mi się "dom nasz ogromny", a powstała tylko stosunkowo niewielka galeryjka. Nie jest to ta wizja, którą miałem, gdy dowiedziałem się, że nasz budynek będzie remontowany. W paru galeriach w swoim życiu byłem i wiem, jak mniej więcej powinna wyglądać taka przestrzeń.

Czy na przestrzeni tych 20 lat widzi Pan różnicę w fotografii? Nie mam na myśli zmiany technologicznej, tylko tę w samym obrazowaniu, opowiadaniu o świecie.

Na przestrzeni lat zmieniały się kanony fotograficzne. Kiedy rozpoczynałem pracę, dominowało podejście klasyczne: złoty podział, równowaga formalna, barw, perspektywa, to wszystko było jeszcze bardzo ważne. I to podejście do kanonów bardzo szybko się zmieniało. Znaczący wpływ na tę zmianę przypisałbym absolwentom kończącym studia na ITF w Opavie, na czele z Mariuszem Foreckim, który w reportażu wprowadził zupełnie nową jakość, nieporównywalną z tym, co się działo w fotografii prasowej przed nim.

W którymś momencie w fotografii zaczęło dominować myślenie o obrazie, jako impulsie do intelektualnych rozważań. Ja to porównuję ze współczesną poezją, w której znaczenia słów zależą od ich kontekstu.

Dzisiaj mam wrażenie, że fotografia salonowa - ta z najwyższej półki, artystyczna - z tą masową ma już niewiele wspólnego. A przecież kiedyś jedyną fotografią, jaka istniała, była ta uprawiana w klubach fotograficznych i wystawiana w galeriach. Teraz ten rozdźwięk między masowością fotografii a sztuką jest coraz większy.

W wielu polskich miastach istnieją duże imprezy fotograficzne o charakterze festiwalowym. W Poznaniu było kiedyś Biennale Fotograficzne. Ale od dobrych paru lat już nie jest kontynuowane. Nie miał Pan nigdy planów, aby pod Waszymi skrzydłami powstał duży festiwal?

Należy pamiętać, że jesteśmy instytucją o charakterze wojewódzkim i tak jak nigdy nie mieliśmy ambicji, aby konkurować z galeriami poznańskimi, tak też nie chcieliśmy stawać w szranki z tymi ośrodkami, które organizują duże i profesjonalne festiwale, jak Łódź, Kraków, czy Bielsko-Biała.

Natomiast czuliśmy potrzebę dotyczącą promowania tego, co się dzieje w całym regionie. Wymyśliłem - chyba mogę sobie przypisać autorstwo - Festiwal im. Ireneusza Zjeżdżałki; chociaż nazwa "Festiwal" nie wydaje się najbardziej trafna. Jego założenia były odmienne od tych wielkich imprez - nie chcieliśmy pokazywać trendów sztuki fotograficznej ze świata, tylko postawiliśmy na możliwość zaprezentowania tego, co jest ważne lokalnie. Mamy dzięki temu kalejdoskop tego, co ciekawego dzieje się w Wielkopolsce.

W ostatniej edycji przekaz współczesny wzmocniliśmy odwołaniem się do historii. Dzięki Bogusławowi Biegowskiemu i rzuconemu przez niego hasłu, aby podążać śladami mistrzów. W ten sposób na nowo odkryliśmy ważnych historycznie fotografów, którzy żyli i tworzyli w różnych zakątkach Wielkopolski.

Czy czuje się Pan wychowawcą wielkopolskich fotografów?

Faktycznie, wielu fotografów wysyła sygnały, że sporo mi zawdzięczają. Ale ja nie czuję się w takiej klasycznej roli mistrza, nie uczyłem nikogo fotografii.

Co Władysław Nielipiński będzie robił na emeryturze?

Zostało mi powierzone, przez rodzinę nieżyjącego już fotografa Janusza Chlasty, jego archiwum. To był działający w Gnieźnie fotograf prasowy. Najważniejszy okres jego twórczości to schyłek ubiegłego wieku, lata 70-80. Archiwum, które skanuję to około 70 tysięcy zdjęć. Gdy już uda mi się je zdigitalizować, to dopiero wtedy zacznie się zabawa z opisywaniem tego. Uważam, że, oprócz pracy dziennikarskiej, Chlasta był artystą; uprawiał taką klasycznie piękną fotografię. Jego zdjęcia zasługują na to, by stworzyć z nich album fotograficzny i blok wystaw. Zatem pewnie za 2, 3 lata Nielipiński wróci na wielkopolską scenę fotograficzną jako organizator wystaw poświęconych temu właśnie twórcy.

Rozmawiał Adam Jastrzębowski

*Władysław Nielipiński - kulturoznawca, animator kultury, fotograf. W 2002 roku podjął współpracę z WBPiCAK, gdzie wspierał działalność wielkopolskich fotografów, także amatorów. W 2016 r. otrzymał nagrodę Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony dóbr kultury w kategorii "animacja i upowszechnianie kultury". Jest także autorem kilku opracowań monograficznych m.in. o historii gnieźnieńskiej fotografii: Fotografia Gnieźnieńska w II połowie XX w, czy książki Wielkopolskie Kluby i Stowarzyszenia Fotograficzne na początku XXI w., która zdobyła główną nagrodę w Konkursie na Najlepszą Książkę Popularnonaukową o Nagrodę Prezydenta Miasta Poznania (2020).

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021