Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Zdecydowanie na słodko

Wielkie oczekiwania i spore kontrowersje towarzyszyły wydarzeniu, które miało zaznaczyć Poznań na europejskiej mapie festiwali. Park Cytadela na trzy dni stał się świadkiem czegoś, co miały do tej pory tylko Warszawa czy Gdynia, a stolica Wielkopolski dotąd mogła o tym pomarzyć. BitterSweet Festival zawiesił poprzeczkę wyżej niż ktokolwiek wcześniej w naszym mieście.

Tłum ludzi siedzi na trawie na tle stojącego napisu z nazwą festiwalu. - grafika artykułu
fot. Dominika Scheibinger

Marka, którą organizatorzy festiwalu zaczęli budować kilka miesięcy przed samym wydarzeniem, wykraczała daleko poza umieszczaniem w line-up'ie coraz to większych nazwisk. Do sfery muzycznej w tej relacji na pewno przejdziemy, ale warto najpierw podkreślić prospołeczne podejście organizatora festiwalu, GoodTaste Production. Organizowanie spotkań poszerzających świadomość uczestników dużych festiwali, międzypokoleniowe imprezy taneczne, w których chętnie brali udział poznańscy seniorzy, czy disco bimba, którą mieszkańcy centrum mogli wielokrotnie widzieć i usłyszeć, to tylko niektóre z licznych wydarzeń zapowiadających BitterSweet Festival. Istotnym dla organizatorów było wsiąknięcie w tkankę miejską i pokazanie, że Poznań jest idealnym miejscem do zorganizowania festiwalu na skalę europejską. Na lokalizację swojego wydarzenia wybrali Park Cytadela.

I wszystko było w porządku do momentu, w którym organizatorzy przystąpili do zabezpieczania i przygotowywania terenu. W ciągu kilkudziesięciu godzin posypała się masa negatywnych komentarzy, które uderzały w GoodTaste Production argumentami takimi jak fakt, że Cytadela jest miejscem historycznym, że jest to teren objęty ochroną i żyją tam różne gatunki zwierząt, o które należy dbać, że zabrane zostanie miejsce do wypoczynku dla mieszkańców, a także to, że festiwal w takim miejscu będzie negatywnie wpływał na okoliczne osiedla, generując ogromny hałas. Przeciwnicy tej narracji odbijali piłeczkę mówiąc, że mentalność mieszkańców sprawia, że w Poznaniu "nic się nie dzieje", a w mieście mamy liczne parki, w których można odpoczywać.

Nie zdradzę, do której grupy się zaliczam. Zresztą zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy organizacji festiwalu w tym miejscu obrzucali się bardzo skrajnymi komentarzami, które nie zostawiały miejsca na dyskusję. A ja właśnie o tę dyskusję bym apelował. Uważam, że jest potrzebna. Może to właśnie dzięki niej w końcu nadamy Cytadeli jasną i klarowną definicję tego, czym ten park w zasadzie jest.

Nieco inny klimat

Każdy, kto kiedykolwiek wchodził do Parku Cytadela od strony alei Armii Poznań wie, co go czeka. Schody, ogromna liczba schodów, które przy ponad trzydziestostopniowym upale stanowiły nie lada wyzwanie. Nagroda była jednak... zaskakująca, ponieważ na ich szczycie, pod popularnym obeliskiem, wchodzącym na teren festiwalu przygrywała Orkiestra Miasta Poznania. Może i zabrzmi to miałko, ale było to coś, co już na samym początku wywoływało uśmiech na twarzach uczestników wydarzenia. Samo przejście przez bramki również szło bardzo sprawnie, tym bardziej biorąc pod uwagę liczbę festiwalowiczów.

Uczestnicy wydarzenia mogli bawić się pod jedną z czterech scen, a każda z nich oferowała nieco inny klimat. Scena główna to wielkie nazwiska i projekty specjalne. Drugą, największą sceną była Enea Stage, która również przyciągała tłumy spragnionych muzycznych wrażeń. Kolejną miejscówką była, nieco schowana na końcu festiwalowej mapy, Next Stage - tutaj mogliśmy usłyszeć młodych artystów, którzy występowali podczas minionych edycji Next Fest'u (festiwalu showcase'owego odbywającego się co roku w Poznaniu - przyp.red.). Najciekawsza była moim zdaniem ostatnia scena, Eventim Stage, skryta pod wielkim namiotem. Tu rodzaj wykonywanej muzyki zdecydowanie odbiegał od tego, co działo się w pozostałych lokalizacjach. Występowali między innymi Marcin Masecki & Boleros Orchestra czy muzycy na co dzień grający w murach poznańskiej filharmonii. Poza dźwiękami można tu było znaleźć również ciekawe panele dyskusyjne, a nawet spektakle, które na co dzień są wystawiane w poznańskim Teatrze Muzycznym.

Zaraźliwe szaleństwo

Idąc na BitterSweet byłem pełen obaw. Będę z Wami szczery - bałem się, że wyrosłem z festiwali, że nie będę miał tyle energii co młodsza publiczność. Absolutnie zaskoczyła mnie  życzliwość innych uczestników i klimat, który stworzyli. Barwne kreacje i masa uśmiechu - tym samym na rzeczy, których się obawiałem, przymykałem oko. Teren festiwalu był dodatkowo tak przystosowany, że znalazły się na nim też miejsca, w których można było się wyciszyć i stłumić przebodźcowanie, które można było poczuć podczas głośnych i bardzo tłumnych koncertów.

Koncertową podróż zacząłem od występu brytyjsko-australijsko-amerykańskiej grupy Tempesst. Indie rockowe, lekko psychodeliczne granie, słońce piekące w kark i... znowu czułem się jak dwudziestolatek. Kolejne kroki skierowałem w stronę Main Stage, gdzie DJ Set zagrał Rudimental, w ostatniej chwili zapełniając w line-up'ie lukę po Rag'n'Bone Manie, który musiał odwołać swój występ z powodów zdrowotnych. Klimat zupełnie inny, ale tutaj ogromne brawa dla organizatorów za szybkie załatanie dziury naprawdę dużą, międzynarodową i szanowaną marką muzyczną.

Kolejne artystki występujące na głównej scenie dały coś, na czym bardzo zależało twórcom festiwalu - strzał nostalgii prosto w serce. Natasha Bedingfield i jej "Unwritten" będzie dla mnie jednym z najjaśniejszych wspomnień pierwszej edycji BitterSweet. Następnie, po siedemnastu latach od ostatniego poznańskiego koncertu, na scenę wyszła Nelly Furtado. Mimo przeziębienia artystki, które przełożyło się na jakość jej wokalu, publiczność bawiła się znakomicie w rytm hitów z młodości, a "I'm like a bird" wyśpiewane przez kilkadziesiąt tysięcy gardeł jest pięknym tego podsumowaniem. Jednak tego dnia moje serce skradła inna postać. Grający na Enea Stage Salvatore Ganacci postanowił, że swoim szaleństwem zarazi tłumy zgromadzone pod sceną. Mocne elektroniczne granie, koszulka Lecha Poznań i bieganie między bawiącą się publicznością sprawiły, że każdy wyszedł z tego koncertu w fantastycznym nastroju. A to dopiero pierwszy dzień wrażeń, które przygotował dla nas BitterSweet Festival.

Coś wielkiego

Piątek, drugi dzień festiwalu. Żar, który lał się z nieba, był jeszcze większy niż w czwartek. Mimo wszystko miałem wrażenie, że na terenie imprezy pojawiło się jeszcze więcej ludzi. Na pierwszy koncert wybrałem się o godzinie 19, żeby zobaczyć specjalny projekt Bedoesa. Przywiodła mnie tu ciekawość, ale sam koncert nie powalił na kolana. Mimo wszystko miło było zobaczyć rapowy koncert z full bandem. Zwłaszcza, że w zespole Bedoesa grał WaluśKraksaKryzys czy uznany krakowski perkusista Mikołaj Frańczak. Tego dnia kręciłem się głównie wokół głównej sceny, ponieważ o 21 grał zespół, który w BitterSweet'owym line-upie świecił dla mnie najjaśniej. Empire Of The Sun pokazali, że muzykę i sztuki wizualne można połączyć w bardzo nienachalny sposób, pozwalając dźwiękom wybijać się na pierwszy plan. Cóż to był za koncert! Dawno się tak dobrze nie bawiłem, a podczas takich hitów jak "Alive" czy "We are the people" dosłownie unosiłem się nad ziemią.

Czuć jednak było, że tego dnia wszyscy czekali na jeden koncert. Największą gwiazdą pierwszej edycji BitterSweet był Post Malone, który już dawno pozbył się łatki "tylko rapera". Podczas swojego koncertu zaprezentował utwory z pogranicza rocka i country, ale nie zabrakło też rapowych klasyków pokroju "Rockstar", które grane były w ostrzejszych aranżacjach. Pod sceną około 70 tysięcy ludzi, wszystko nagłośnione idealnie. To podczas tego koncertu poczułem, że w Poznaniu dzieje się coś naprawdę wielkiego.

Jasny punkt na mapie

Ostatni dzień festiwalu przyniósł ochłodzenie, ale realnie czułem już zmęczenie tłumem i bodźcami, które uderzały we mnie z ogromną siłą. Lista wykonawców sprawiła jednak, że nie było opcji, żebym odpuścił. Ten dzień zacząłem na najmniejszej scenie BitterSweet'a, a więc Next Stage, gdzie swój koncert zagrał zespół shama. Gitarowe granie rodem z lat 60. i 70. idealnie rozgrzało mnie przed tym, co miało po chwili "zmieść mnie z planszy". Viagra Boys to szwedzki zespół z absolutnie innej planety i choć na ich koncercie nie było tłumów, to pogo w swoim "'BitterSweet'owym bingo'' jeszcze nie miałem! Nie myślałem również o tym, że Taco Hemingway zagra w całości swój legendarny album "Trójkąt Warszawski". To właśnie raper był headlinerem trzeciego dnia i udowodnił wszystkim, że na festiwalu który aspiruje do bycia istotnym punktem na europejskiej mapie, jest miejsce na to, żeby to właśnie nasz rodzimy artysta był gwiazdą wieczoru. To był jego jedyny koncert w tym roku. Zdecydowanie pokazał, że nawet długa przerwa od grania nie zabiła w nim scenicznego zwierzęcia. W setliście pojawiły się utwory z każdego albumu Taco, co z pewnością uradowało każdego fana - zarówno nowego, jak i tego, który jest z Filipem Szcześniakiem od początku jego drogi.

Ostatnie dwa koncerty które zobaczyłem, to mocne, elektroniczne uderzenia. Pierwsze wyszło od Peggy Gou. Południowokoreańska DJ-ka położyła wszystkich na łopatki setem, który niewątpliwie przypadł do gustu nawet największym sceptykom muzyki elektronicznej. A to, co zakończyło festiwal, wbiło mnie w ziemię, z której zbieram się do teraz, nieważne kiedy to przeczytacie. Apashe & Brass Orchestra było mieszanką elektroniki z sekcją dętą oraz smykami. Jak to brzmiało na żywo! Pod sceną wibrowało mi całe ciało, a zmęczenie wynikające z trzech dni festiwalu po prostu wyparowało. Cudowny finisaż pierwszej edycji BitterSweet.

Mimo debiutu w tak dużym formacie organizatorzy pokazali, że nie przerosła ich skala wydarzenia. Zaraz po koncercie Taco Hemingwaya pojawiła się informacja, że w przyszłym roku BitterSweet Festival również odbędzie się w Poznaniu. W jakiej formie i gdzie? Tego jeszcze GoodTaste Production nie zdradza. I choć jest sporo tematów do dyskusji, to z dumą mogę na koniec tej relacji napisać: Poznań w końcu ma wydarzenie, które naprawdę jasno świeci na europejskiej mapie festiwali!

Szymon Liedtke

  • BitterSweet Festival
  • Park Cytadela
  • 14-16.08

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025