Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

MADE IN CHICAGO: Fascynująca podróż z Kahnem

Jeśli wszystkie koncerty w ramach właśnie odbywającego się Made in Chicago będą tak urzekające jak występ Jeremy'ego Kahna, to kto wie, może jego 11. edycja okaże się najlepszą ze wszystkich dotychczasowych?

. - grafika artykułu
fot. Tomasz Nowak

Jedno jest pewne - lepszego otwarcia festiwalu nie można było sobie życzyć. Koncert pianisty, od wielu lat jednego z najpopularniejszych na jazzowej scenie Chicago, odbył się w skromnych, jednak bardzo urokliwych wnętrzach Piano House. Kameralnych, a więc dokładnie takich, w jakich najlepiej przyswaja się jazz. To gatunek, który jak zupełnie nie nadaje się na stadiony, tak w małych, a nawet przyciasnych pomieszczeniach potrafi zadziałać na słuchacza z ogromną siłą. Szczególnie jeśli ma się przed sobą artystę takiego pokroju jak Kahn. Stuprocentowego wirtuoza, który miał okazję współpracować nie tylko z Dizzym Gillespie czy Joni Mitchell, ale i z samą Arethą Franklin. Tego wieczoru zagrał dla niewiele ponad 50 osób. Można było poczuć się szczerze wyróżnionym.

Jeremy obiecał, że zabierze nas w fascynującą podróż, w której dla awangardy będzie tyle samo miejsca, co dla przebojowego mainstreamu. Słowa dotrzymał. Kompozycje z jego repertuaru można by sprowadzić do wspólnego mianownika muzyki filmowej, jednak właściwie z każdym kolejnym zaprezentowanym utworem tylko potwierdzała się opinia o nim jako zupełnym eklektyku - zwłaszcza w kwestii interpretacji. Udowodniły to już pierwsze zagrane standardy - choćby "Deed I Do" Freda Rose'a, który w latach 20. i 30. był w Nashville prawdziwą gwiazdą muzyki country. A jednak, może w ramach odskoczni, napisał utwór, który zresztą jak podkreślił Kahn, piosenkarze jazzowi wprost uwielbiają. Sądząc po ekspresyjnej, jakże namiętnej grze pianisty, nie tylko oni...

Oczywiście nie mogło obyć się bez muzycznego wspomnienia Victora Younga - amerykańskiego muzyka filmowego, urodzonego w Chicago, jednak debiutującego dopiero w Warszawie. To właśnie jemu zawdzięczamy "Stella By Starlight" - jazzowy klasyk pobłogosławiony przez króla Milesa Daviesa. Trochę później Jeremy Kahn wykonał równie popularny "I'll See You in My Dreams". To oniryczny, bardzo melodyjny utwór Ishama Edgara Jonesa, który był motywem przewodnim musicalu Michaela Curtiza o tym samym tytule, a w którym główną rolę zagrała pamiętna Doris Day. Klimat lat pięćdziesiątych wręcz unosił się w powietrzu...

Po nim przyszedł czas na medytacyjną balladę napisaną dekadę później. Mowa o "Quiet Now" Denny'ego Zeitlina - tak doskonałego pianisty, jak...świetnego psychiatry. Jednak zdecydowanie jedną z najmocniejszych części koncertu było wykonanie "Born To Be Blue". Kompozycji, która rok temu został przypomniana dzięki filmowi Roberta Budreau z Ethanem Hawke, opowiadającym o Checie Bakerze, który jest oczywiście autorem tej przepięknej kompozycji. Zaraz później Kahn złożył muzyczny hołd legendzie naszych czasów - Herbiemu Hancockowi. - My musical hero! - przyznał pianista, poprzedzając tymi słowami wykonanie kultowego "Blow Up".

Nie mogło też obejść się bez klimatów broadwayowskich. Chicagowski pianista zagrał "Peter Pan" - motyw z musicalu z 1954 roku autorstwa Jule'a Styne'a. Tego samego, któremu zawdzięczamy "Let It Snow! Let It Snow! Let It Snow!"... Kahn zakończył swój koncert kompozycją "Air Mail Special" - jazzowym standardem z lat 40., napisanym przez Benny'ego Goodmana, Jamesa Mundy'ego oraz Charliego Christiana. Utworem pełnym optymizmu, a wręcz wesołkowatym. Wprost idealnym na finał, bo przecież...festiwal dopiero się rozpoczyna.

Sebastian Gabryel

  • Made in Chicago: Jeremy Kahn
  • Piano House
  • 20.05