Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

MADE IN CHICAGO. Muzyka udręczonych dusz

Krew, pot i łzy. Polityka i sztuka. Nienawiść, nietolerancja, niesprawiedliwość. To właśnie Flesh and Bone. Projekt Mike'a Reeda, który przypomina nam, że jazz zaczął się od społecznego protestu.

. - grafika artykułu
fot. materiały organizatora

Stałym bywalcom festiwalu Mike Reed znany jest nie od dziś. Nie tylko dlatego, że to obecnie jeden z najznamienitszych perkusistów jazzowych Chicago, którego po prostu wypada znać, ale zwłaszcza z uwagi na fakt jak często na nim bywa. Bardzo lubi grać dla poznańskiej publiczności, choć od kilku lat ma...co tu dużo pisać, uraz do Europy. I naprawdę trudno mu się dziwić. W 2009 roku, wraz ze swoim zespołem znalazł się w gnieździe os. W słowackim Preszowie, do którego przyjechał w ramach trasy koncertowej, właśnie odbywał się neonazistowski wiec. Chyba nie trzeba dodawać, że żaden czarnoskóry nie był na nim mile widziany. I chyba nie trudno się domyślić, że tamto wydarzenie miało na Reeda duży wpływ. Dlatego też, choć jego nieobecność na Made in Chicago z pewnością byłaby boleśnie odczuwalna, można byłoby mu ją wybaczyć.

Tak się jednak nie stało. Artysta nie tylko do nas powrócił, ale będąc świadkiem klasycznego spektaklu nietolerancji i nienawiści, swoje doświadczenia postanowił przekuć w sztukę. Surową, ciężką, wymagającą, ale przede wszystkim niesamowicie szczerą i sugestywną. Dramatyczne sceny z Preszowa, które Reed wciąż przechowuje w swej pamięci, utworzyły podwalinę pod jeden z najlepszych projektów w jego karierze. Stawiający trudne pytania, na które nie sposób znaleźć prostych odpowiedzi. Pytania o wszędobylską politykę, która swoje łapska pcha nawet w sztukę. Pytania o rasę, a raczej o powody, dla których jest ona powodem bezsensownych konfliktów. To właśnie Flesh and Bone - ośmiu artystów grających muzykę udręczonych dusz.

Ich koncert rozpoczął się od cierpkiej i ekspresyjnej melodeklamacji poety Kevina Covala. Z ogniem w ustach ciskał do mikrofonu słowa-klucze. Zaangażowane politycznie, pełne protestu. Niezgody na ucisk, strach i poniżenie, które we współczesności mają się tak dobrze... Na scenie zaczęli pojawiać się muzycy. Reed zasiadł za bębnami, pojawili się też kontrabasista Jason Roebke i trębacz Ben Lamar Gay. Rozpętało się freejazzowe, iście kakofoniczne piekło, nacechowane chicagowskim AACM-em. Zaczęli dołączać kolejni - Jason Stein na klarnecie basowym oraz saksofonowy duet Greg Ward i Tim Haldeman. Przed nami rozgrywała się wielce emocjonalna improwizacja. Ekspresyjna, na granicy agresji...a może bezsilności?

Nagle znikąd pojawił się i Greg Tate. Wspaniały wokalista, ale tego wieczoru przede wszystkim fenomenalny aktor. Wcielił się w rolę dramatyczną jak wydarzenia, które dzieją się tuż obok nas. Na tamtej ulicy, w zaułku gdzieś nieopodal... Krzyczał, lamentował, przeciągał frazy, powtarzał coś w kółko jak obłąkaniec. Był symbol społecznej frustracji. - Jestem bezdomny, wygaduję głupoty! - przyznał. Dodając, że jednak jest też poetą... Jak dobrze oddaje to charakter muzyki grupy. Pełnej chaosu, dla mniej osłuchanych odbiorców zupełnie niekontrolowanego. Histeryczna trąbka i żałobny kontrabas. I te dramatycznie ryczące saksofony... Jak na prawdziwy jazz przystało. Reed, jak sam przyznaje w wywiadach, nie znosi grania akademickiego. Muzyków z linijką i cyrklem za pazuchą posyła do diabła, mając ich za nudziarzy.

Nie dla nich miejsce w takim projekcie jak Flesh and Bone. Potrzeba było mu muzyków nie tylko o otwartych głowach, ale takich, którzy nie boją się opisywać dźwiękami otaczającej nas odrazy, czasem tak smutno kształtującej rzeczywistość. Bo jazz jest jak poezja - to mroczne rewiry, żadne "kawiarniane plumkanie". Tamtego wieczoru znów można było przekonać się o tym na własnej skórze.

Sebastian Gabryel

  • Made in Chicago: projekt Flesh and Bone
  • artyści: Mike Reed, Greg Ward, Jason Roebke, Tim Haldeman
  • CK Zamek
  • 21.05