Jakie wnioski po urodzinach? First thing first, czyli proszę państwa - oto Damian Kostka. Doskonale znany poznańskiej publiczności basista i kontrabasista, a także zdobywca tegorocznej nagrody Ery Jazzu... i powód, dla którego nie zdecydowałam się puścić w niepamięć całej jubileuszowej gali 25-lecia festiwalu. Festiwalu, który - dodajmy - ogromnie cenię, i którego jestem stałą bywalczynią.
Któż taki, ten Kostka? Po pierwsze, z początkiem tego roku wydał album, Rules for being human. Po drugie, nagrał go w świetnym składzie, który zjadł zęby na wspólnym jammowaniu: Kuba Marciniak (saksofon tenorowy, flet), Cyprian Baszyński (trąbka, flugelhorn), Jacek Szwaj (fortepian) oraz Mateusz Brzostowski (perkusja). Po trzecie - jego spojrzenie na jazz. Nowatorskie, odważne, ekscytujące.
The day off, Bumpy road, That Inner Bitch to kompozycje, które zrobiły ten wieczór i oddały festiwalowi należny mu hołd. Nietuzinkowe, świeże, niesamowicie wymagające technicznie, a co za tym idzie - stwarzające przestrzeń do widowiskowego popisu, która niemal w każdym przypadku została w pełni wykorzystana - opowiadają nam o polskim jazzie w sposób, którego nie chce przestać się słuchać. Sposób, który inspiruje do muzycznej eksploracji i wypychając czasem ze strefy jazzowego komfortu, otwiera na nowe, inne. Zaproszenie go do premierowego przedstawienia repertuaru ze swojej nowej płyty było strzałem w dziesiątkę.
...czego niestety nie można powiedzieć o występującej po przerwie, ogromnie obiecującej Malii. Zawiodła. I wcale nie dlatego, że 25-lecie powinno równać się koncertowi na sto fajerek (sam Piątkowski opowiedział skrótowo w swojej zapowiedzi o dylematach związanych z zaprogramowaniem tego wydarzenia; cieszę się, że finalnie zdecydował się zrobić to, co robi od lat, czyli zaprosić do Polski kogoś, kto jeszcze w tej Polsce nie był), bo równie doskonale można je uczcić koncertem nieco bardziej kameralnym. Jeśli jednak koncert ów okazuje się wyborem chybionym, trudno mówić o udanym świętowaniu. Wiem też, że nie jestem w tym odczuciu odosobniona; towarzyszą mi uczestnicy niedzielnej Gali, którzy ukradkiem czmychali ratami z uniwersyteckiej auli niemal po każdym z utworów i autorzy komentarzy opublikowanych w mediach społecznościowych kolejnego dnia. Choć nic nie zwiastowało tego, czego finalnie byliśmy świadkami - muszę przyznać, że był to pierwszy koncert w ramach Ery Jazzu, który okazał się być rozczarowaniem.
Malia ma głos, po którym spodziewać się można prawdziwej magii. Głęboki, aksamitny, lekko chropowaty przywodzi na myśl głos jej największych muzycznych inspiracji - Niny Simone, Billie Holiday, Elli Fitzgerald, a jednocześnie ma w sobie coś, co go od nich odróżnia. Coś unikatowego, nieuchwytnego, wyjątkowego. Bardzo żałuję, że nie było nam dane rozsmakować się w nim w pełni jego bluesowo-jazzowych możliwości.. Początek był obiecujący - utwory z płyty będącej tributem dla ukochanej przez Malię Simone wprowadziły w klimatyczny nastrój. I Put a Spell On You czy Feeling Good to niezawodne klasyki, zatem mając na względzie to, co nastąpiło później - cieszę się, że ich nie zabrakło.
Pozostała część występu Malii poświęcona była materiałowi z jej nadchodzącej płyty, która ukaże się w przyszłym roku. Repertuar tworzą znane, głównie popowe piosenki, które usłyszeć mogliśmy także na ścieżkach dźwiękowych popularnych filmów, takich jak Top Gun, Bodyguard, Flashdance czy Charlie i Fabryka Czekolady. Każdy z nich, zaaranżowany na nowo, więcej tracił niż zyskiwał. I follow rivers Lykke Li oraz I have nothing Whitney Houston to utwory, których zwyczajnie nie powinniśmy usłyszeć tego wieczoru.. Raz - ich aranż pozostawiał wiele do życzenia (mocno przypadkowy, przezroczysty, a jednocześnie niezbyt zrozumiały), dwa - obydwie te piosenki wykraczały poza skalę Malii bądź (ponieważ zakładam i taką możliwość, mając za sobą wnikliwe przestudiowanie jej studyjnych nagrań) akurat tego dnia z różnych względów przekraczały jej wokalne możliwości. Choć nie sposób było tego nie zauważyć, ona sama zdawała się tym zupełnie nie przejmować - płynęła z nurtem, nie oczekując i nie potrzebując żadnego na to przyzwolenia. Mimo wszechobecnego dysonansu, był w jej podejściu i osobowości jakiś rodzaj magnetycznego dźwięku. Jakże piękny byłby to wieczór, gdyby zostawiła popowe covery na bis, a całe swoje światło skierowała tylko na blues, na jazz... Niestety, tak się nie stało.
Drugim aspektem, który wywołał we mnie niedosyt, był wątek zapowiedzi. Dlaczegoby nie uczynić jej treściwą, intrygującą, soczystą? Dlaczego oprócz (a najchętniej - zamiast) nazywania artystki "egzotyczną" i tłumaczenia wymowy jej dość jednak prostego imienia, nie poczęstować nas czymś, co zaciekawi, ubogaci i umieści ten występ na festiwalowej mapie? Podobnie rzecz się miała przy Damianie Kostce, tegorocznym zdobywcy nagrody Ery Jazzu, na temat którego padło kilka zwięzłych, dość hermetycznych, zrozumiałych dla bardzo wąskiego grona odbiorców zdań. Kiedy indziej oddać mu za jego zasługi, zwłaszcza te na rzecz festiwalu, jeśli nie teraz, w "jego" roku? Dionizy Piątkowski to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Jego zasługi dla popularyzacji muzyki jazzowej są niepodważalne i bez wątpienia miałby nam do powiedzenia wiele fascynujących rzeczy zarówno na temat samego jazzu, jego historii i recepcji, jak i przede wszystkim na temat zaproszonych przez siebie artystów. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego rezygnuje z tego na rzecz dość chaotycznych zapowiedzi. Improwizacja jest w cenie i mało kto wie o tym lepiej, niż wierna publiczność jazzowego festiwalu. Może jednak warto byłoby zostawić ją muzykom?
Jazz jest symfonią doznań; jego partytura skrywa w sobie brzmienia, których próżno szukać gdziekolwiek indziej. Wartość Ery Jazzu jest ogromna - mimo wielu zmiennych, które pozbawiły nasze miasto więcej niż kilku naprawdę wartościowych festiwali - Era nadal realizuje swoją misję. Prężnie funkcjonuje, raz za razem wyprzedaje swoje wydarzenia i niestrudzenie poszerza nasze jazzowe horyzonty. Wierzę, że przed nami jeszcze wiele świetnych koncertów, których żywe wspomnienie na długo zapisze się w naszej pamięci. A co do Malii? Cóż, nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Pierwsza, naprawdę dobra część koncertu dostarczyła nam emocji w wydaniu, w którym cenimy je najbardziej. I pozwolą Państwo, że ja właśnie to z niedzielnego wieczoru zdecyduję się zapamiętać najmocniej.
Marta Szostak
- Era Jazzu
- Aula UAM
- 5.11
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023