To powieść nadzwyczajnie obrzydliwa i bardzo dobrze napisana, jakkolwiek przyjemność z jej czytania trzeba przez to pierwsze zachować dla siebie. Dawno nie miałem w rękach książki, która tak bardzo godziłaby w przyjęte ogólnie, i to nie tylko w humanistyce, standardy wrażliwości. Gdyby została napisana teraz, a nie 60 lat temu, można by uznać, że feminizm cofnął się nawet nie do czasów przed sufrażystkami, ale do dekad i stuleci poprzedzających zniesienie niewolnictwa. Alfons jest naturalistyczną opowieścią o czarnym alfonsie, który z nienawiści do białych mężczyzn katował czarne (czasem też białe) kobiety, do tego napisana tak, żebyśmy kibicowali oprawcy. Kontekst rasowy przywołuję celowo, ponieważ jest on kluczowy dla światopoglądu narratora i opisanego przezeń świata. To napięcia na tle rasowym prowadzą do rozkwitu patologii na ulicach Chicago.
Alfons (1967) to głośna powieść autobiograficzna Roberta Lee Maupina, a.k.a. Iceberga Slima, Cavanaugh Slima lub Roberta Becka (1918-1992), recydywisty, stręczyciela, a później także pisarza. Jego tzw. street credit działał jak magnes na amerykańskich raperów wywodzących się z gett, poszukujących pewnego osadzenia kulturowego oraz nadziei na poprawę statusu materialnego. Niekwestionowana wiarygodność autora czyni Alfonsa równie ważnym świadectwem literackim ukazującym świat ludzi zepchniętych na margines co Ćpun czy Pedał Williama S. Burroughsa. Podobnie jak autor Nagiego lunchu Slim Iceberg nie wywodził się z biedy. Co prawda nie pochodził z zamożnego domu jak Burroughs, jednak samotnie wychowująca Slima matka, prowadząca salon kosmetyczny, była w stanie zapewnić mu życie na poziomie (klasy średniej), a nawet posłać do college'u. To właśnie podczas nauki na Uniwersytecie Tuskegee w Alabamie Slim poznał władzę, jaką dają seks i przemoc, przeklęty czar życia nocnego i łatwych pieniędzy. Z powodów obyczajowych chłopak wyleciał z uczelni i wkrótce zaczął przekręcać "frajerów" na ulicy. Dostrzegł jednak, że kantowanie go nie rajcuje - prawdziwe pieniądze czekają w alfonserce. Wkrótce więc Slim Iceberg, chłopak nawet nie 20-letni, otworzył swoją "stajnię" i zaczął parać się sutenerstwem. W zawodzie spędził ponad 20 lat, stręcząc około 400 kobiet.
"Chcę mieć pełną władzę nad swoją dziwką. Chce być panem jej życia, dozorować nawet jej myśli. Pokazać światu, że Abraham Lincoln wcale nie zniósł niewolnictwa" - wyznaje Slim. Dlatego gdy udaje mu się zmanipulować pierwszą kobietę, bazując na jej daddy issues, zaczyna ją bić i poniżać, więzić i zmuszać do 16-godzinnej pracy na ulicy. Gdy zasłuży, nagrodzi ją seksem, odrobiną koksu czy tabletką nasenną. A później podsyci jej zazdrość i zmusi do konkurowania z innymi "dziwkami". Jeśli coś pójdzie nie tak, może "rozećpać" ją i doprowadzić do szaleństwa, aż ją zamkną w psychiatryku. Tak robią inni. Skąd ta obsesja władzy, która prowadzi do całkowitej dehumanizacji kobiet? Być może to molestowanie przez opiekunkę, gdy miał trzy lata, może późniejsze rozczarowania kobietami, opowieści znajomych kryminalistów i splendor, jakim otaczali się królowie alfonserki. Pewnie wszystko razem. Najważniejsza jest jednak świadomość wojny ras - w Ameryce lat trzydziestych czarni nadal czują się niewolnikami, śmieciami, a czarne kobiety to broń facetów, których trawi poczucie niższości. Biali mężczyźni chcą zdradzać swoje żony z czarnymi kobietami, a czarni mężczyźni mogą się na tym dorobić. Pieniądze zapewnią im natomiast pozorny awans społeczny. Będą mogli mieszkać w hotelach, nosić krzykliwe ubrania, jeździć drogimi autami, głaskać oceloty zamiast piesków. Heroinę poprawiać kokainą, na dobranoc palić zioło i dym zagryzać barbituranami. Slim, który dąży do takiego życia, wie, że robi źle, ale nie aż tak, więc modli się słowami:
"Nie zamierzam skończyć jako gangster czy diler [...] Chcę być tylko alfonsem, ot co. To chyba nie jest tak taki ciężki grzech zważywszy na zepsucie dziwek. [...] Chcę je tylko użyć do tego, żeby sobie pożyć jak biali"
w snach natomiast:
"Śmiałem się do rozpuku. Czerwień tryskała z tyłków dziwek, kiedy - pękając ze śmiechu - nadziewałem ich cipki na pal. Suki trzepotały się jak zarzynane kurczęta, a potem, przerżnięte na pół, tonęły w morzu krwi".
Taki jest zatem obraz zaburzeń narratora.
W przedmowie do książki Iceberg Slim obiera oczywistą linię obrony - oznajmia, że pisze ku przestrodze. Ma nadzieję, że uda mu się odwieść od zstąpienia na złą drogę młodych czytelników zafascynowanych półświatkiem. Nie łudźmy się jednak, że chodzi tu o ofiary - kobiety. Ależ skąd. Chodzi o obronę moralności własnej. I łzy matki. I Pana Boga, który może istnieje. Narrator-autor przysięga umierającej rodzicielce, że zostanie porządnym człowiekiem. Trochę zresztą już odsiedział, a ponadto jako czterdziestolatek boi się drapieżności młodych alfonsów żądnych cudzych rewirów. Niedawno poznał swoją przyszłą żonę, z którą będzie miał czwórkę dzieci. Kłania się nam zatem autor, który za uznanie w środowisku literackim i możliwość powrotu na łono społeczeństwa postanowił zapłacić tym, co miał najcenniejsze - własną historią (w Polsce w międzywojniu w ten sposób z marginesu wydostali się Sergiusz Piasecki i Urke Nachalnik). Oczywiście w grę wchodziły również pieniądze. Kupa forsy. Tak czy inaczej wszystkich zainteresowanych cudownymi uzdrowieniami moralnymi zbrodniarzy polecam książkę Jacka Leociaka Zapraszamy do nieba. O nawróconych zbrodniarzach.
Całe szczęście jednak że, pisząc o książkach, nie musimy kierować się wyłącznie (lub wcale) kryterium moralnym. Bo obrona Slima Iceberga byłaby równie trudna co Arthura Greisera. Gdy już zatem osiągniemy konsensus co do zgnilizny duchowej pisarza, możemy spojrzeć na Alfonsa jako na powieść pod wieloma względami interesującą. Przede wszystkim to dzieło, które bez jakichkolwiek filtrów ukazuje wielkomiejski amerykański półświatek w pierwszej połowie lata XX. Na przykładzie życiorysu insidera poznajmy czynniki wiodące do rozwoju bestialstwa i umiejętności odczłowieczania innych ludzi. Mamy w końcu szansę poczuć żar czarnego gniewu skierowanego przeciwko plantatorom z batami.
Opowieść staje się wiarygodna nie tylko dzięki umownej tożsamości pisarza i narratora, ale również dzięki żywemu językowi czarnych nizin Chicago, którym posługują się Slim, król alfonserki Sweet, dilerzy i inne śliskie typy, a także prostytutki. Socjolekt, czy też socjolekty, przybliża nam Teresa Tyszowiecka Blask. Translatorka mogła język archaizować, kierując się tym, że akcja rozgrywa się w latach trzydziestych ubiegłego stulecia, albo starać się stworzyć język współczesny, którym Slim i reszta mogliby posługiwać się obecnie. Wybrała to drugie rozwiązanie - wypocząć to "wyczilować", porcje białego "stafu" to "kreski", które się "sniffuje", a jeśli już mowa o "sniffowaniu", to niekiedy "sery capią jak rak w stadium terminalnym". Transwestyta to "trans", skręty to "gibony" albo "lolki", heroina to "helupa". Nie będę przytaczał określ związanych z fizjologią. W tle pobrzmiewa czarny kryminał Chandlera, a może i wspomniany Burroughsa. Mogło wyjść jak w memie ze Steve'em Buscemim przebranym za dzieciaka, ale wyszło zaskakująco naturalnie. Albo i wyszło niedobrze, bo brzmi tak, jakby mówiono dzisiaj, gdyby świat cały razem z Ha!artem zapomniał o języku inkluzywnym, destygmatyzacji sexworkingu i ogółem o godności człowieczej.
Mógłbym, uderzając w patetyczne tony, powiedzieć, że Alfons to książka opowiadająca o przerażających konsekwencjach kolonializmu i segregacji rasowej, a także o u nieudolnej polityce społecznej. Dla mnie to jednak przede wszystkim książka o przemocy seksualnej, która potrafi skutecznie seks obrzydzić, oraz o uzależnieniu od okrucieństwa. Z tego względu rekomenduję ją wyłącznie badaczom tzw. prozy marginesu, do których się zaliczam. A także osobom, które potrafią na chwilę zapomnieć o tym, że Iceberg Slim przynajmniej po części pisze o tym, w czym rzeczywiście uczestniczył i skupić się wartkiej narracji, tętniącym historiami w brutalnym świecie przedstawionym i ociekającym jadem języku narratora. Dla wrażliwych czytelników tym razem mur getta okaże się za wysoki. Szanuję Ha!art za odwagę przetłumaczenia tak kontrowersyjnej i nikczemnej książki ze względów artystycznych i historyczno-literackich. Książki, o której strach cokolwiek dobrego powiedzieć.
Jacek Adamiec
- Iceberg Slim, Alfons
- tłum. Teresa Tyszowiecka Blask
- Ha!art
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024