Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

"Biorę wszystko"

To hasło-manifest Jacquesa Villeglé'a - zupełnie w Polsce nieznanego afiszysty, który zbierając z ulic plakaty reklamowe tworzy monumentalne dekolaże. Wystawa fotografii Françoisa Poivreta w Domu Bretanii daje wgląd w osobowość i twórczość tego niezwykłego artysty.

. - grafika artykułu
fot. Dom Bretanii/Elwira Wróbel

Rozmawiając z François Poivretem, a potem, w czasie czwartkowego wernisażu i spotkania z fotografem, gdy można było obejrzeć fragmenty filmu dokumentalnego Christiana Bahiera Jacquesa Villeglé, le ravisseur, stopniowo zrozumiałem, co łączy obu tych artystów. Obaj są niezwykle ciepłymi, skromnymi ludźmi, którzy w kontaktach z innymi szukają porozumienia na poziomie humanistycznym, emocjonalnym. W kontakcie z nimi jesteśmy ich partnerami w rozmowie. Liczą na wymianę zdań, refleksji, idei. Brakuje im zupełnie pychy czy tak typowej dla wielu artystów skłonności przekształcania każdej rozmowy w spotkanie mistrza z uczniem bądź jednostką względem ich podrzędną. A więc nie bawią się w gry w budowanie hierarchii, w których zawsze stoją wyżej od reszty. Pomijając to, że odruchowo czujemy do nich sympatię, tym większy budzą w nas szacunek jako artyści. Bo artystami są doprawdy fascynującymi, zaskakującymi szczegółami. Trzeba mieć nie tylko wrażliwość, ale i sporą uwagę, by dojrzeć to wszystko, co chcą nam pokazać i opowiedzieć z pomocą wizualnej historii.

Rozmawiając poprzez Zoom z Poivretem, siedzącym w swojej pracowni, od pierwszej chwili czułem się bardzo pożądanym gościem, przed którym otwierał swoje skarby, pokazując kolejne, z pietyzmem przygotowane na tę okazję albumy fotograficzne czy dzieląc się własnymi wzruszeniami i wrażeniami. Z Jacquesem Villeglém zna się od lat 80. i przez te kilka dekad stale go portretował i dokumentował jego aktywność, więc opowieści, fotografii i albumów było sporo. Gdy w Domu Bretanii Poivret zaczął przedstawienie się publiczności od opowiedzenia o swojej rodzinie - zupełnie się nie zdziwiłem. I trochę pozazdrościłem jego dorosłym już dzieciom takiego mądrego i troskliwego ojca.

"Kraść zamiast tworzyć samodzielnie"

Można też powiedzieć, że Villeglé'a i Poivreta połączyło już chyba na zawsze ich poszukiwanie piękna - również (bądź: szczególnie) i tam, gdzie inni tej wartości nie potrafili wcale dostrzec. - Jeśli chodzi o plakat, od początku uważałem, że to, co zostanie zabrane, będzie odpowiednie. Kiedy zaczynałem, byłem jedynym spośród afiszystów artystą, który pozostał konsekwentnie przy plakatach, ponieważ wiedziałem, że było to niewyczerpane źródło piękna - zwięźle tłumaczy Jacques Villeglé w dokumencie Christiana Bahiera.

Gdy zaczynał, inni artyści podążali w zgoła przeciwnym kierunku. - Wszyscy młodzi malarze uprawiali wówczas malarstwo abstrakcyjne. Ja natomiast nie miałem nic przeciwko malarstwu abstrakcyjnemu, ale wiedziałem, że to nie było dla mnie. Wykorzystywanie gotowych obrazów z ilustracjami było podążaniem pod prąd w stosunku do malarstwa, które wówczas dominowało - wspomina.

Villeglé tą aktywnością podważał autorstwo i oryginalny podpis. Szukał więc stosownego określenia dla swojej działalności. "Ja przecież nic nie robiłem poza tym, że zbierałem pracę wykonaną przez innych. Byłem reżyserem, inscenizatorem" - mówi skromnie. Z tym wiązało się również to, że łatwo mógł wpaść w kryzys, podważyć wartość swojej twórczości. Czy to w ogóle jego twórczość? Jeśli jest reżyserem i należy do niego kadrowanie, odrywanie i eksponowanie, to można uznać, że znajduje się na końcu procesu, zaczętego przez innych. A jego sztuka jest wyrazem działania zbiorowości, które w pewnym momencie dostrzega artysta - ale nie po to, by powiedzieć "ja to przejmuję", a raczej "chcę to pokazać innym, podzielić się tym pięknem". - Ryzykowałem utratę tożsamości. Zastanawiałem się: "kim jestem?". Kimś, kto o poranku zbiera plakaty bez ilustracji czy liter albo kimś, kto zbiera rozdarte twarze - wspomina.

Ostatecznie stworzył pojęcie "anonimowego zdzieracza plakatów". - Jest to postać mityczna, postać złożona, zbiorowa...Dzięki "anonimowego zdzieraczowi" wymazałem postać  Jacques'a Villeglé'a - mówi. Jego imię i nazwisko stało się imieniem i nazwiskiem reżysera, inscenizatora procesu. Nie mógł co prawda koordynować działania "anonimowych zdzieraczy" (i na pewno nigdy by nie chciał), lecz na pewno potrafił zauważyć, jak po pewnym czasie powstaje publiczne dzieło sztuki. To do niego należało dostrzeżenie wartości w ścianie pokrytej plakatami - oderwanie papierów od muru i ich ekspozycja w przestrzeni galeryjnej.

W ten sposób artysta przeciwstawił się mitowi twórczości indywidualnej. - Kiedy zbierałem pozdzierane plakaty marzyłem o pracowni takiej, jaką miał Rafael, w której gościł może ze 300 malarzy. A jeśli o mnie chodzi, osoby, z którymi współpracowałem, były mi nieznane. Dlatego wpadłem na pomysł, aby nazwać je "anonimowymi zdzieraczami" - przyznaje.

W tym działaniu charakteryzowała go wierność pierwotnej koncepcji, której trzymał się tak długo, jak długo było możliwe pozyskiwanie materiału na ulicach miast. Jego działalność trwała więc od 1949 do początku XXI wieku, gdy wielkoformatowe plakaty pokrywające mury znikły we Francji z przestrzeni miejskiej wraz ze zmianą prawa.

Nie oznacza to, że wcześniej te plakaty zawsze były zawieszane zgodnie z przepisami. Poivret wspomina, jak towarzyszył artyście w podróżach na peryferie Paryża, gdzie tamten poszukiwał nielegalnie przylepianych do murów materiałów reklamujących usługi erotyczne. Kiczowate i wulgarne - mogły denerwować przechodniów. W tym przypadku gest zdzierania przez nich plakatów miał w sobie też aspekt oburzenia "niemoralnymi" treściami.

Poivret nawet na hałaśliwej ulicy potrafi wyodrębnić postać Jacques'a Villeglé'a z otoczenia - wycinając go z szumu tak samo, jak tamten czynił z plakatami. Zwraca naszą uwagę na czujny, spokojny wzrok afiszysty. Wskazuje na chwilę spędzoną przez artystę na lekturze gazety przy rzymskiej fontannie. Utrwala zapatrzenie się przez niego w dal, gdy siedzi w kawiarni przy tętniącej życiem nowojorskiej ulicy. Zawsze w kapeluszu, elegancki i stylowy - artysta ma na twarzy łagodny półuśmiech, zdradzający jego czarującą osobowość, życzliwość względem innych ludzi. I otwartość na ulotne piękno, które niestrudzenie ściga przez całe życie.

Marek S. Bochniarz

  • wystawa Françoisa Poivret, Kim Pan jest, Panie Villeglé?
  • czynna do 15.10
  • Dom Bretanii
  • wstęp wolny

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021