Poznań nie był w latach 20. i 30. XX wieku spokojnym miastem. Często dochodziło do włamań, kradzieży i napadów, a także przestępstw większego kalibru, w tym z użyciem broni palnej. Bandyci nie spali w nocy i nie próżnowali w dzień, a policja miała pełne ręce roboty. Kryminalne statystyki pogarszały się w czasie kryzysów ekonomicznych, gdy rosło bezrobocie i bieda.
W tych latach na złą opinię zapracowała Wilda, gdzie "główną rolę w krajobrazie grały noże", właściciele sklepów i mieszkań codziennie zgłaszali włamania i kradzieże, a później słali pisma ze skargami na bezczynność policji. Władze miasta oczekiwały zdecydowanych działań. Spodziewając się, że przed świętami aktywność przestępców jeszcze wzrośnie, komendant wildeckiego komisariatu postanowił wysłać na ulice wszystkich swoich ludzi. Poprosił też o dobrowolne zawieszenie zaplanowanych urlopów.
Jednym z policjantów, którzy się na to zdecydowali, był posterunkowy Bolesław Michał Szałkowski, 29-latek pochodzący z Dąbrowy Górniczej. Do policji wstąpił 21 stycznia 1934 roku, a w czerwcu został funkcjonariuszem Komisariatu III PP na Wildzie w Poznaniu. Był początkującym, ale ambitnym policjantem. Na tragiczny dla niego patrol wyruszył w nocy z 23/24 grudnia. Około g. 2.45 zauważył trzech mężczyzn wychodzących z piekarni Stanisława Handkego przy ul. Górna Wilda 22. Uginali się pod ciężarem worków z łupem, którym było niezwykle cenne wówczas... masło. Szałkowski wezwał opryszków do zatrzymania. Nie posłuchali. Porzucili skradzione "fanty" i zaczęli uciekać. Dwaj zniknęli w mroku nocy, trzeci ukrył się w bramie. Gdy biegnący policjant ją minął, bandzior wyskoczył na ulicę i zaczął strzelać. Posterunkowego trafiło pięć kul. Postrzał w tętnicę okazał się śmiertelny.
Wieść o zbrodni błyskawicznie obiegła miasto i stała się najgorętszym tematem przedświątecznym. Policjanci za punkt honoru wzięli sobie odnalezienie sprawcy. Komendant poznańskiej policji nadkomisarz Adolf Kozakiewicz nakazał wszczęcie śledztwa, do którego oddelegował najlepszych detektywów. Na miejscu zdarzenia znaleźli łuski z pistoletu typu Mauser C96, a w piekarni liczne odciski palców. Jednocześnie "na mieście" policjanci mundurowi i tajni wywiadowcy zaczęli "rozpytywania". Uruchomiono informatorów policji w środowisku przestępczym i przeglądano akta, poszukując sprawcy. Wyznaczono nagrodę w wysokości 1000 zł za informacje na temat bandyty.
Działania te szybko dały efekt. Po kilku dniach śledczy już wiedzieli, że do policjanta strzelał Marian Wyrembek ps. Maluda, 23-letni mieszkaniec ul. Pamiątkowej. Był już karany, w lipcu wyszedł z więzienia. Drugim poszukiwanym był Marian Czerwiński, trzecim Stefan Konarski. Cała trójka razem spędziła noc, kiedy doszło do tragedii. Potwierdzili to informatorzy policji, którzy donieśli, że Czerwiński powiedział rodzinie Wyrembka, że stała się "wielka poruta, Maluda zabił szkieła". Policja dowiedziała się też, że poszukiwani uciekli z miasta.
28 grudnia odbył się pogrzeb posterunkowego Szałkowskiego, w którym uczestniczyły tłumy poznaniaków. Następnego dnia rozesłano list gończy za Wyrembkiem. Policjanci nie uwierzyli informacjom, że przestępcy wyjechali na Kresy.
Pierwszy sygnał nadszedł 3 stycznia z podpoznańskiego Kórnika. Bandytów zauważono na targu. Na widok policji się rozbiegli. Wyrembek wskoczył na przejeżdżającą chłopską furmankę. Sterroryzował woźnicę bronią i zmusił do zeskoczenia z wozu. Kilka kilometrów dalej zerwał jednak uprząż i musiał zmienić środek lokomocji. Przesiadł się do dwukonnej bryczki, którą zabrał właścicielowi gospodarstwa. Pędząc galopem w stronę lasów kórnickich, złamał dyszel w powozie i musiał uciekać pieszo.
Policyjna pogoń była blisko, ale zmrok uratował bandytę, mimo że w obławie brało udział 60 policjantów i 10 wywiadowców z psami tropiącymi. O rozmachu poszukiwań świadczy fakt, że funkcjonariuszy z Poznania wspierali w akcji policjanci ze Środy i Śremu. Krzysztof Musielak, historyk policji, powołując się na ówczesną prasę, napisał, że była to "jedna z największych wypraw, jakie policja poznańska zorganizowała w pościgu za zbrodniarzem".
Tego dnia Wyrembek umknął, ale policjanci złapali Czerwińskiego. Ukrył się w stodole w Dziećmierowie, gdzie zakopanego w sianie wywęszył policyjny owczarek. Czerwiński nie stawiał oporu i dał się zakuć w kajdanki. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni policyjny pies sprawdził się lepiej niż wyszkolony policjant.
Wyrembek tymczasem krążył wokół Poznania. 6 stycznia w okolicach Lubonia znowu wywęszył go pies, tym razem "cywilny" o imieniu Psotka. Właściciel pola, który przyszedł sprawdzić, na kogo Psotka szczeka, zauważył podejrzanego osobnika. Poinformował o tym patrolujących okolicę policjantów. Ci wezwali grupę pościgową.
Po półgodzinie z samochodów wysiedli tropiciele, zmotywowani jeszcze bardziej niż wcześniej. Byli pewni, że "Maluda" jest blisko. Na widok pościgu bandyta uciekł do lasu, ale zostawiał ślady na śniegu. Poza tym trop złapały już psy policyjne: Gałka i Morus. Bez wahania prowadziły w kierunku wiklinowych zarośli nad Wartą.
Bandyta próbował strzelać do psów, ale na szczęście chybił. Później na widok zbliżającej się obławy usiłował sam się zastrzelić. Zranił się, ale zanim spróbował ponownie, rękę z bronią podbiła Gałka, niechybnie ratując mu życie. Rannego bandytę bez trudu schwytali policjanci. Na proces czekał w szpitalu więziennym przy ul. Młyńskiej.
Już 16 kwietnia 1935 roku stanął przed sądem. Zeznania złożyli świadkowie, a także wspólnicy przestępstwa: Czerwiński i Konarski. W tym wypadku sąd nie miał wątpliwości i skazał Wyrembka na karę śmierci za zabójstwo policjanta, dokładając mu jeszcze dwa lata więzienia za napady z bronią w ręku na woźniców.
Obrona wnioskowała o ułaskawienie do Prezydenta RP, a ten niespodziewanie do tego wniosku się przychylił. 1 grudnia 1935 roku kancelaria cywilna prezydenta poinformowała obrońcę Wyrembka, że prezydent zamienił zasądzoną karę śmierci na dożywocie. Wkrótce "Maluda" rozpoczął odbywanie kary w Więzieniu Ciężkim na Świętym Krzyżu w Górach Świętokrzyskich.
Na pewno nie odsiedział jej w całości. Już trzy lata później, we wrześniu 1939 roku, doszło do sytuacji podobnej jak w przypadku innego poznańskiego przestępcy, Franciszka Langego, skazanego za zabójstwo Marii Nowickiej-Lange (patrz: IKS nr 8/2024). Po ataku Niemiec na Polskę i wdarciu się ich armii w głąb kraju polskie władze więziennicze zdecydowały się ewakuować osadzonych na wschód, a potem (po wkroczeniu Armii Czerwonej) wypuścić na wolność wszystkich więźniów kryminalnych i politycznych, by nie dostali się w ręce wroga. Wojenne i powojenne losy Mariana Wyrembka vel Maludy są więc nieznane.
Szymon Mazur
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024