Środowy koncert w Auli Artis był drugim (właściwie trzecim) ich-moim spotkaniem w tym roku. Zaczęłam w lutym od przepięknego koncertu promującego najnowszy album trio Maseckiego Boleros y más w składzie z Maxem Muchą na kontrabasie i drugim z bohaterów wczorajszego wieczoru na perkusji. Latem podczas Blue Summer Jazz Festival na zamkowym dziedzińcu wystąpił Jazz Band Młynarski-Masecki, tym razem Rogiewicza wyjątkowo zastąpił przezdolny perkusista młodego pokolenia Jan Pieniążek. Każdy z tych muzycznych projektów urzeka czym innym - Bolera połączeniem nostalgii, czułości i południowo-amerykańskiego temperamentu, Jazz Band z kolei - przepuszczonym przez filtr nowoczesnych aranżacji połączeniem przedwojennego stylu z estetyką polskich orkiestr jazzowych 20-lecia międzywojennego. Byłam bardzo ciekawa, jak zabrzmi na żywo ten dość jednak specyficzny, ragtime'owy repertuar, wobec którego trudno zachować letnie odczucia. Albo przepadnie się za nim w zupełności, albo będzie się miało nadzieję na to, że to on przepadnie w czeluściach zapomnienia. Mnie samą ragtime od zawsze fascynował, a wydana przez Maseckiego i Rogiewicza w 2018 płyta tylko tę fascynację pogłębiła. Możliwości, które daje ragtime - i sam w sobie, i w przetworzonej postaci, i pod względem rytmicznym i melodycznym - zdają się nie mieć końca. Nie miał go także zachwyt, zarówno mój, jak i i całej publiczności zgromadzonej w Auli Artis.
Przyznam, że pianistyka Maseckiego jest dla jednym z tych tematów, z którym niełatwo jest mi się zmierzyć na poziomie słów. Nie pierwszy raz mam wrażenie, że cokolwiek zostanie napisane, i tak w całości nie odda sprawiedliwości temu, czym ona w istocie jest, czyli: połączeniem jazzowych improwizacji z klasyczną praktyką wykonawczą; swobodnym, prowokującym niemal dialogiem, za którego przebiegiem czasem trudno nadążyć i być może właśnie dzięki temu tak bardzo się go podziwia; dekonstrukcją, w trakcie której, powiedzmy sobie to wprost - Masecki nie bierze jeńców, nie dba o trzymanie się reguł, za wyjątkiem tych, które sam stworzył; korespondencją epok, stylów, skali. Masecki to człowiek tysiąca rytmów i melodii, posiadacz nienagannej techniki i umysłu otwartego tak szeroko, że nie sposób objąć go jednym spojrzeniem. Kolejny raz mogłam przekonać się również i o tym, że choć poprzeczka postawiona jest nieprawdopodobnie wysoko, Rogiewicz na perkusji wcale nie zostaje w tyle.
Wykorzystując ragtime'owe strzępki porwanego czasu, Masecki z Rogiewiczem zabierają słuchaczy w podróż łączącą przeszłość z teraźniejszością, Amerykę z Europą. Słucha się ich, jak gdyby oglądało się film najwyższej klasy, z doskonale poprowadzonym napięciem, nagłymi zwrotami akcji i wspaniale napisanymi, pełnokrwistymi postaciami. Artyści uzupełniają się doskonale, w lot chwytając swoje zamiary i ustępując sobie nawzajem. Swoboda, z jaką podchodzą do tematu, nonszalancja, z jaką się po nim poruszają, humor, od którego cała ich opowieść aż iskrzy i ich nieprawdopodobne umiejętności - wszystko to tworzy ich ragtime, Masecki-Rogiewicz time. Czas, który tak samo mocno chciałoby się zatrzymać, jak i chciałoby się pozwolić mu iść na przód, w zniecierpliwieniu wyglądając i wysłuchując tego, co nas jeszcze czeka. A z muzykami o tak wielkiej wrażliwości, otwartości i zachłanności na wszystko, co muzyka ma do zaoferowania - czas przyszły nie może malować się inaczej niż znakomicie. Choć wcale nie mam poczucia, by ragtime w ich wykonaniu się wyczerpał, mam nadzieję, że przed nimi jeszcze wiele wspaniałych projektów, które kolejny pokażą nam, że tam, gdzie inni artyści stawiają kropkę, oni mają zaledwie przecinek, po którym rozpoczyna się kolejna, wspaniała historia. Jesienny wieczór idealny. Dziękuję!
Marta Szostak
- Marcin Masecki & Jerzy Rogiewicz, Ragtime
- Aula Artis
- 30.10
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024