Kultura w Poznaniu

Książki

opublikowano:

Tych fotografii nie zapomnisz

- Udało mi się namówić Mariusza Foreckiego, aby zacząć opracowywać archiwum fotografii reporterskiej Mariusza Stachowiaka. W Fundacji Pix.House wydaliśmy pierwszą publikację ze zdjęciami dokumentalnymi tego fotografa - mówi Adrian Wykrota. Dzięki książce fotograficznej Bo żyję możemy odkryć surowy, nierzadko wstrząsający i turpistyczny obraz Poznania schyłkowego okresu PRL-u.

. - grafika artykułu
Fotografia Mariusza Stachowiaka z albumu "Bo żyję", fot. materiały Pix.House

- Mariusz Stachowiak pracował z Mariuszem Foreckim w tygodniku Wprost w latach 80. Byli przyjaciółmi. W pewnym momencie Forecki traktował Stachowiaka już nie tylko jako przyjaciela, ale i w pewnym sensie mentora. Bardzo dobrze znał jego fotografie reporterskie, czy, jeśli szerzej na to spojrzeć, dokumentalne. Dzięki uprzejmości przyjaciół Stachowiaka rozpoczęliśmy pracę nad digitalizacją zbioru i przygotowaniem publikacji- relacjonuje Adrian Wykrota, który nad wydaniem Bo żyjęsprawował opiekę merytoryczną.

Obrazy apatycznych, pozbawionych nadziei na zmianę bezdomnych na poznańskim dworcu - ludzi zawieszonych w dziwnym bezczasie, wegetujących w jakby spowolnionym, hipnotycznym rytmie. Migawki z rutyny picia piwa butelkowego i kuflowego w miejscu skonstruowanym tak pragmatycznie i użytkowo, że pozbawionym wszelkiego "zbytecznego" naddatku, który mógłby choć pozwolić na oszukiwanie się co do paskudnej natury tej konsumpcji. Dziwnie sensualne, a przy tym bardzo jakoś nieprzyjemne widoki dojrzałych i starszych mężczyzn, pogrążonych w ciemnej przyjemności spożywania procentów. Niewyraźność ich zatartych twarzy tak doskonale oddająca ten proces pogrążania się w nieprzytomności. Ustawione przez władzę, rachityczne marsze poparcia z (dziś jeszcze bardziej) absurdalnie brzmiącymi hasłami. Widoki z z niesławnego składu PKP relacji Szczecin-Przemyśl - brzydoty i ciasnoty wnętrz, WARS-u z ludźmi zataczającymi się po odstręczająco brudnej podłodze, upaćkanej niedopałkami i zastawionej butelkami po piwie. Monochromatyczny, lepki brud wydaje się oblepiać nam oczy, wypełniając kąciki powiek peerelowskim kurzem. Takim kurzem, którego odczucie musiało być wyjątkowo przykrym doświadczeniem. Przyłapane miny przechodniów na ulicy, jeśli są czytelne, to sprawiają wrażenie wydrążonych z emocji, a jeśli nieczytelne - to mają w sobie upiorność rozmazanych masek (niczym w filmie Herka Harveya Karnawał dusz). Pełen pustki, bądź przepełniony nigdy niekończącymi się zmartwieniami wzrok podróżnych w solidnie zmajstrowanej, miejskiej komunikacji publicznej. Długie kolejki pełne cierpliwych, a może raczej zrezygnowanych obywateli, z których nikt nigdy nie patrzy w niebo (czy człowiek PRL-u w ogóle w to niebo spoglądał?).

Chwile rozbawienia na fotografiach Stachowiaka są tak bardzo rzadkie... a jeśli już się nawet pojawiają - to ta radość jest dość miałka, nieznaczna. Jednak trudno o bardziej spontaniczną wesołość, nijak nienapędzaną (niezachęconą) przez autora. Zgrzebno-brutalistyczny, realistyczno-socjologiczny, szpetno-szkaradny obraz świata uderzył mnie przy pierwszym oglądzie książki. Jak na to wszystko reagować musiała cenzura - na te wstrząsające, wypalające się pod powiekami obrazy? Ze wstępu do książki można się dowiedzieć, że fotografie Stachowiaka znajdowały się na granicy akceptowalności urzędu kontroli.

Proces oglądania tych jakby usypanych z popiołu, żwiru i piasku fotografii ma trochę paraliżujący charakter. Niby każdy zna podobne widoki z lekcji historii najnowszej, z filmów dokumentalnych, z innych zdjęć. Podobne... a jednak nie takie same i nie tej "jakości". Stachowiakowi udało się tamten czas pokazać... brudniej? brutalniej? Chyba znacznie gorzej, niż młode pokolenia są to w stanie sobie wyobrazić, gdy myślą o PRL-u lat 80, którego nigdy nie doświadczyły i - o matko - oby nigdy nie miały takiego pecha.

Czy chodzi o ziarnistość, jakby trochę nadmierną kontrastowość tych zdjęć, że sprawiają wrażenie wyrywków z najgorszego koszmaru o chropowatej codzienności PRL-u? Odnajduję w nich też postapokaliptyczne wizje komunizmu upadlającego człowieka, godne opowiadań Janusza A. Zajdla czy depresyjnych filmów SF Piotra Szulkina. "Obraz na nich był często zbyt kontrastowy, prawie czarno-biały. Kontrast powodował zanikanie szczegółów w jasnych i ciemnych miejscach obrazu. Wzmacniał i tak intensywny przekaz. To dlatego, aby na bardzo złym papierze, na jakim wtedy drukowano tygodnik »Wprost«, można było cokolwiek zobaczyć" - wyjaśnia we wstępie do książki Mariusz Forecki.

Obraz lat 1982-1990, gdy Stachowiak był fotoreporterem tego pisma, nabrał w książce Bo żyję nowej mocy, której zapewne nie podejrzewaliby czytelnicy z tamtegookresu, bo przecież fotograf opowiadał im o tym, co sami doskonale znali, przystawiając te zdjęcia do ich rzeczywistości "na styk". Edycja, dobór fotografii przez Mariusza Foreckiego akcentują olbrzymią, dotąd ukrytą wartość poznawczą archiwum Stachowiaka. "Lektura" książki jest nauką o czasach PRL-u w Poznaniu, dokonującą się podskórnie - poprzez zmysły i ambiwalentne uczucia, które wywołują obecne w niej zdjęcia. Towarzyszące obrazom teksty są zaledwie niewielkimi fragmentami archiwalnych artykułów z "Wprost". Są dobrym tłem epoki, ujawniającym kontekst oryginalnego funkcjonowania zdjęć, a zarazem doskonałym przykładem na to, jak historia pisana bywa zupełnie niewystarczająca, by przeszłość nie tylko spróbować zrozumieć, ale i postarać się ją odczuć. A właśnie takie powinny być nowoczesne lekcje historii. Bezsilność, słabość dziennikarskiego słowa w zderzeniu z potężnymi fotografiami Stachowiaka przypomina też schematyczność narracji słownej w czarnej serii polskiego dokumentu (niezwykle surowych filmach dokumentalnych z lat 50., opowiadających szczerze o tamtej Polsce).

"Zapis rzeczywistości jest w tych zdjęciach mocny i wyrazisty, jak codzienność, jak kromka chleba, którą każdy zjada na śniadanie"- tak twórczość fotografa scharakteryzowała Monika Piotrowska, kuratorka wystawy Mariusza Stachowiaka Fotografia jak kromka chleba, którą w 2010 roku (cztery lata po jego śmierci) można było oglądać w w Poznaniu. W mediach pisano wówczas, że to dokumentalista zapomniany, niedoceniany, nieznany... Ten stan trwałby zapewne i kolejną dekadę, gdyby Fundacja Pix.House nie wydała z dawna oczekiwanej książki.

Tytuł Bo żyję wziął się z jednego zdjęcia, które powstało w cyklu Jestem szczęśliwy (a). Stachowiak na antenie radia oznajmił w 1983 roku, że szuka ludzi szczęśliwych. Potem na zdjęciach każda osoba trzymała kartkę z informacją "dlaczego" to szczęście czuje. W efekcie powstał zbiorowy portret pokolenia pozbawionego perspektyw. Trudno o lepszy tytuł dla mrocznego schyłku PRL-u, który Stachowiakowi udało się uchwycić w jakże potrzebny, pozbawiony oszlifowania i zdystansowania sposób. Obrazy wpadające w oczy, by kłuć i drażnić jak pyłek. Niektóre z nich sprawiają wręcz wrażenie drobnego papieru ściernego przejeżdżającego po języku, smakującego przeszłość, którą "szczęśliwie" wyparliśmy.

Zdjęcia Stachowiaka można też podziwiać w formie wielkoformatowych wydruków, obok fotografii Mariusza Foreckiego i Zbigniewa Wielgosza, na wystawie Dystansna Wolnym Dziedzińcu UM Poznań, która jest czynna do końca grudnia.

Marek S. Bochniarz

  • Mariusz Stachowiak, Bo żyję
  • koncepcja książki, skany i edycja fotografii: Mariusz Forecki
  • projekt: Andrzej Dobosz
  • opieka merytoryczna i konsultacja: Adrian Wykrota
  • wyd. Fundacja Pix.House

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020