Kupiłam tę biograficzną książkę niedługo po pierwszym zwycięstwie Trumpa w 2016 roku. Pewnie nie tylko ja - wszak niejeden człowiek na świecie usiłował zrozumieć, co się wówczas stało, a Elegię dla bidoków reklamowano szeroko jako tę lekturę, która lepiej niż niejedno naukowe opracowanie wyjaśnia wynik wyborów prezydenckich. Ale kupiłam i odłożyłam na półkę, a gdy w 2020 roku na podstawie książki J.D. Vance'a film pod tym samym tytułem wyreżyserował Ron Howard, obejrzałam go i doszłam do wniosku, że tej akurat opowieści nie mam potrzeby czytać.
I to był błąd. Jak wielki, okazało się, gdy po Elegię dla bidoków sięgnęłam kilka tygodni temu, po tym, jak jej autor został namaszczony przez Trumpa na kandydata Republikanów na wiceprezydenta. Film Howarda opowiada bowiem pozornie tę samą co książka historię niełatwego życia i dojrzewania w Pasie Rdzy. Ale właśnie - pozornie. Skupia się bowiem reżyser na pojedynczej opowieści o walce o siebie młodego chłopaka, który dorasta w małych miasteczkach Kentucky i Ohio, próbując żyć w rodzinie, na której czele stoi teoretycznie uzależniona od narkotyków matka. Chłopakowi - ciężką pracą i nauką (a jakże, w końcu jesteśmy w USA) - udaje się w końcu wyrwać z tego świata i skończyć studia prawnicze na prestiżowym uniwersytecie Yale.
Autobiograficzna książka J.D. Vance'a opowiada tę samą historię, ale jej wielką zaletą są refleksje autora, dziś nabierające naprawdę dużego znaczenia. Vance kreśli w Elegii dla bidoków całkiem spójny obraz tego, co po II wojnie światowej działo się w Pasie Rdzy. Są więc miasteczka rozwijające się wokół jednej konkretnej fabryki, jest praca dla wielu mężczyzn i kobiet, wzrost i względny dobrobyt. I nikt nie przewiduje, że to się skończy w jednym, drugim, trzecim miejscu, gdy tzw. niewidzialna ręka rynku zacznie pod wpływem koniunktury gospodarczej likwidować jedną, drugą, trzecią fabrykę. A to właśnie stało się na przełomie XX i XXI wieku w Pasie Rdzy, zaś totalnie niegotowi na to obywatele nie są w stanie do dziś udźwignąć bezrobocia i biedy, jakie ich dopadły.
W tym właśnie pełnym beznadziei (choć na szczęście w przypadku J.D. także miłości babci i dziadka) świecie bohater zdaje się wcielać w życie słynny amerykański mit - od pucybuta do milionera. Nieraz na kartach Elegii dla bidoków możemy przeczytać, jak to trzeba się po amerykańsku za siebie wziąć, zebrać, zmobilizować mimo problemów, które nas otaczają. I Vance jest tutaj świetnym przykładem, bo walczy o siebie jak lew, gdy nie idzie mu w liceum, gdy potem trzeba iść do pracy, gdy decyduje się zgłosić do armii, wreszcie podjąć studia. Tyle tylko, że ta gigantyczna determinacja to przykład jednostkowy, a więc i dowód anegdotyczny. Nie sposób wyobrazić sobie, by mieszkańcy Pasa Rdzy byli w stanie się podźwignąć bez przemyślanych zmian systemowych. A przecież nie tak Republikanie robią w USA politykę.
No właśnie, polityka. Po tym, jak Elegia dla bidoków stała się światowym bestsellerem, a J.D. Vance rzeczywiście doszedł do statusu milionera, postanowił iść w stronę polityki. Tej opowieści w książce już nie znajdziecie, bo ona traktuje o czasach zanim autor stał się prawdziwym homo politicus. Zanim krytykował Donalda Trumpa porównując go do Hitlera, by niedługo potem dopraszać się namaszczenia w walce o senatorski fotel z Ohio. Nie dość, że namaszczenie dostał, to obaj panowie wciąż są w świetnych relacjach, a J.D. Vance staje się coraz bardziej politycznym jastrzębiem.
Chętnie przeczytałabym jego kolejną książkę - o tym, jak młody zdolny prawnik zaprzedał duszę diabłu. Ale raczej się nie doczekam, zwłaszcza że sam zainteresowany na pewno widzi tę sytuację inaczej. No i kto wie, czy będzie mieć jeszcze czas na pisanie... Może kiedyś jakieś opasłe wspomnienia, jak to byłem wiceprezydentem, a kto wie czy i nie politykiem nr 1 na świecie... Obym jednak się myliła!
Aleksandra Przybylska
- J.D. Vance, Elegia dla bidoków
- tłum. Tomasz S. Gałązka
- wyd. Marginesy
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024