"Odkrywałem z nim muzykę. Generalnie ojciec cały czas słuchał muzyki. Non stop. Nawet jak się kładł spać, to muzyka leciała w tle. Jak wracałem ze szkoły, to musiałem czekać aż się skończy piosenka, bo inaczej nie było szans wejść do domu. Mama chodziła na siódmą rano do pracy. Chwilę później tata już kręcił gałką w prawo na maksa. Do piętnastej był u nas jeden wielki koncert" - tak wspomina swojego ojca, Ryszarda Riedla, jego syn Sebastian. To znamienne, że jego słowa zupełnie rozmijają się z licznymi obrazami "rodziny roztrzaskanej przez rock'n'rolla", jaką przez lata roztaczano nad domem Riedlów - w plotkach, miejskich opowieściach, w końcu głośnym filmie Skazany na bluesa Jana Kidawy-Błońskiego. "Przedstawiono nasze życie jako jedną wielką tragedię. Wiadomo, że były smutne historie, ale było też mnóstwo chwil radosnych. A w świat poszła dramatyczna i ciemna opowieść..." - mówił Sebastian.
Choć jego zespół Cree debiutancki album wydał w 1998 roku, to sama kapela powstała już kilka lat wcześniej. W 1993 roku, Sebastian Riedel, Sylwester Kramek i Adrian Fuchs, trójka zaledwie szesnastoletnich szczyli z Tych, chwyciła za gitary. Z lepszym i gorszym skutkiem grała swojego własnego blues rocka, zainspirowanego płytami z lat 60. i 70. oraz historiami o Indianach, jakimi nieraz częstował ich znany już w całej Polsce "Rysiek" - umierający z powodu niewydolności serca zaledwie rok po założeniu zespołu, której nazwę sam im wymyślił. Pierwsze lata nie są dla nich łatwe. Dla Sebastiana - również prywatnie. Jednak kiedy w 1997 roku Cree występuje na pierwszej edycji warszawskiego Festiwalu Młodej Kultury, a zaraz później zdobywa Grand Prix VI Olsztyńskich Nocy Bluesowych i gra przed słynnym Johnem Mayallem, coś w końcu zaczyna się dziać.
Kiedy rok później panowie, już w nieco innym i rozszerzonym składzie, występują na polskich, ale i zagranicznych scenach, ich debiutanckie Cree rozchodzi się jak ciepłe bułeczki. Jak łatwo się domyślić, Sebastian Riedel czuł bluesa dokładnie w ten sam sposób, co jego ojciec. Jego poruszający, melancholijny, a jednocześnie charakterny wokal sprawił, że i kolejne płyty Cree, takie jak Za tych (2002), Parę lat (2004) czy Tacy sami (2007), cieszyły się dużym wzięciem wcale nie tylko wśród fanów Dżemu. "Młody Riedel" szybko zaczął być określany najlepszym głosem nowego, polskiego bluesa, choć trzeba dodać, że gdyby nie muzyczna wyobraźnia jego kompanów, to takie numery jak wspomniane na początku Po co więcej mi czy Cały nasz świat z pewnością nie byłyby ani tak przebojowe, ani tak uderzające w serce.
Dziś dyskografia Cree liczy siedem pozycji, z czego ostatnia - Heartbreaker - ukazała się prawie siedem lat temu. Chłopaki nie śpieszą się z ponownym wejściem do studia, choć chyba można im to wybaczyć, mając na uwadze, jak bardzo aktywni są koncertowo. Podczas występu w Klubie u Bazyla zaprezentują swoje najważniejsze piosenki, w które warto wsłuchać się nawet, jeśli wcale nie czujemy bluesa... W końcu jak pisał przed lat dziennikarz muzyczny Marek Gaszyński, "zmieniały się mody muzyczne, odchodziły w cień i zapomnienie różne gatunki, style, odmiany, ale blues istniał zawsze". Skąd jego fenomen? Odpowiedź znajdziecie w muzyce Cree.
Sebastian Gabryel
- Cree
- 25.03, g. 19
- Klub u Bazyla
- bilety: 70 zł
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022