Publiki nie trzeba było rozgrzewać - w zapełnionej po brzegi, dawno wyprzedanej Tamie, pot kapał z sufitu. Gdyby ktoś, wnioskując po samym przekroju wiekowym zebranych, chciał zgadywać, jakie wydarzenie ma się rozpocząć lada chwila, byłby w kropce. Obok nastolatków, którzy Kalibra odziedziczyli po rodzicach, byli owi ojcowie i matki, często i tak za młodzi, żeby psychorapu słuchać świadomie w roku 1996. Oprócz nich w skupieniu czekali rówieśnicy Abradaba i Joki oraz ich potencjalni starsi znajomi, a gdzieś między nimi studenci, którzy nie dotarli na juwenaliowy Kult. W wydzielonej strefie bezpiecznej natomiast - także maluchy z opiekunami. Wszystko to potęgowało wrażenie bliskości doświadczenia ponadpokoleniowego.
Publiki przed Kalibrem nie trzeba było zatem rozgrzewać, ale mimo to w formie przystawki przed headlinerami wystąpił Kleszcz, przedstawiciel MaxFlo, który z Abradabem miał okazję zgrać się na krążku ARKanoid. Jak się wkrótce miało okazać, artysta miał odegrać na scenie bardzo ważną rolę wielkiego nieobecnego - a więc Magika, zastępując artystę w kilku piosenkach z repertuaru formacji. Wkrótce po nim na scenę wskoczył niezapomniany duet złotych lat VIVY Polska - WSZ oraz CNE. Obecność Wujka Samo Zło (poobijanego niemiłosiernie po turnieju Prime Show MMA) i Człowieka Nowej Ery nie była przypadkowa - jako członkowie Baku Baku Składu stanowili melanżowo-muzyczne rozszerzenie Kalibra po przejściu Maga do Paktofoniki. Usłyszeć na żywo Jeszcze raz i Gangsterkę rapowanych przez muzyków, którzy wyglądają tak samo jak 20 lat temu (nie licząc wojennych ran Wujka), to jak na chwilę przenieść się do epoki polifonicznych dzwonków, Rap Kanciapy i Bezeli.
Po krótkim interludium didżejskim w wykonaniu Eproma (tego wieczora ogarniał nie tylko oprawę muzyczną, ale też wizualia) na scenie pojawiły się ci, na których wszyscy czekali - bracia MM - Marcin "Abradab" oraz Michał "Joka" Marten. Zaczęli od najnowszego (ale już 8-letniego!) albumu Ułamek tarcia, częstując fanów pełnymi follow-upów (świetnymi więc jako prolog muzycznej retrospekcji) Nieodwracalnymi zmianami. Nie było nam pisane zbyt długo pozostać w 2016 roku - już niebawem Eprom nastawił wehikuł czasu i w ułamku sekundy ubyło nam półtorej dekady. Klub wypełnił charakterystyczny zapętlony sampel Konfrontacji, a chwilę później Abradab ucieszył nas jedną ze swoich najbardziej rozpoznawalnych solówek. Powrót do 3:44 usprawiedliwił też ponowny występ CNE i WSZ w utworach Jest takie jakie jest oraz Baku Baku to jest skład (trzeba podkreślić że energia sceniczna Wujka oraz mowa jego ciała jest trudna do przecenienia). Dab i Joka z ostatniej części oryginalnej kalibrowej trylogii zagrali też Wenę i Rutyny, materiał zamknęło Normalnie o tej porze ze swoimi hipnotyzującymi ciężkimi klawiszami.
Raperzy sprzeciwili się entropii, młodniejąc nam w oczach i uszach, dlatego gdy tylko przestali "wozić się po mieście", kalendarz gregoriański pokazał rok 1998. Rok niestety dla artystów pechowy, ponieważ drogę przebiegł im Gruby czarny kot. Publika bez zawahania deklamowała, co mu należy zrobić i kiedy. Gdy już to ustaliliśmy, Joka wytłumaczył nam, co takiego dostrzega Kontem O.K. Żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony, następny był solowy popis Daba. Młodszy z braci M uchylił rąbka tajemnicy i powiedział coś o swoim magicznym warsztacie w chillowym Abradababra. Żonglerkę solówkami kontynuował Joka, rapując Międzymiastową. Bracia-raperzy zjednoczyli się (choć oczywiście to rozłam symboliczny, bo obaj nawzajem się hype'owali) w nadal tak klimatycznym jak 25 lat temu Filmie. Kultową zwrotkę Maga zarapował przedstawiony już Kleszcz. Wyszedł mu cover bardzo zręczny, zaimprowizowany z szacunkiem dla charakterystycznej dykcji i intonacji Magika. Film zresztą stanowił prawdopodobnie najlepsze możliwe wprowadzenie do mrocznego, tętniącego konwencjami i odrealnionego świata Księgi Tajemniczej.
Nagle "słychać huk, trafiła błyskawica" i mamy rok 1996. "Nasze mózgi" ponownie "wypełnione są Marią ("MARIĄ!"), w więc hardkor-psychorap w pełnej krasie. Powrót do debiutu Kalibra spotkał się z w pełni spodziewanym, ale i tak imponującym aplauzem. Następne były tracki Usłysz mój głos, Więcej szmalu 2 oraz - Bierz mój miecz i masz (dzieci nieświadomie wykrzykiwały słowa jednoznacznie seksualnego refrenu). Po Brat nie ma już miłości dla mnie (każdemu utworowi towarzyszyła unikalna, adekwatna oprawa graficzna wyświetlana za pomocą projektora - w tym przypadku była to komiksowa wariacja utrzymana w klimacie Sin City) uderzył gotycko-maryjno-kwasowy numer Do boju Zakon Marii oraz popis kunsztu Joki, a więc Moja obawa. Jaki utwór mógł zakończyć wspominki pierwszego Kalibra? Oczywiście fenomenalne solo Magika, Plus i minus. - To jest ten moment, w którym wy musicie zarapować - zwrócił się ze sceny Abradab. - Zróbcie hałas dla Magika!
Zbiorowe doświadczenie lęków egzystencjalnych Magika w gronie kilkuset fanów artysty oraz poczucie ulgi, gdy lekarz oznajmia "jest to minus", to nadal, po tylu latach, rapowe katharsis w najczystszej postaci. Pierwsze zejście artystów ze sceny było mocno umowne - wiedzieliśmy, że i tak otrzymamy bis. Ostatnim z utworów Kalibra, które tego wieczoru wypełniły Tamę, była Psychoza. Tego wieczoru artyści odegrali prawie cały materiał ze swojej pierwszej płyty prócz Psychodeli z udziałem gości i, o ile się nie mylę, To czyni mnie innym od was wszystkich.
Poznański koncert na jubileuszowej trasie Kalibra upewnia nas co do jednego - to nie filtr naszych wspomnień. Kaliber był (jest) naprawdę tak fascynującym zjawiskiem w polskim hip-hopie, jak to zapamiętaliśmy i jak powtarzano nam przez lata. Zarówno forma artystów, jak i ich afirmatywne podejście do dawnych dokonań (a ilu muzyków odcina się przecież od szczenięcych albumów!), pozwalają nam wierzyć, że jeszcze nie raz przyjdzie nam celebrować eksplozję rapu, która w połowie lat 90. zatrzęsła blokami w katowickich Bogucicach. A zaraz potem całą Polską.
Jacek Adamiec
- Kaliber 44 - koncert na trzydziestolecie
- gościnnie: Kleszcz, WSZ i CNE
- Tama
- 25.05
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024