Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

Muzyczne katedry

Zakończenie sezonu Filharmonii Poznańskiej miało być pokazem wielkiej symfoniki - i nim było. Przekonujące wykonanie V Symfonii Antona Brucknera zaostrzyło apetyt na koncerty w przyszłym sezonie, a za sprawą solisty Juliana Steckela słuszny entuzjazm wywołał też Koncert wiolonczelowy a-moll Roberta Schumanna.

. - grafika artykułu
Łukasz Borowicz z orkiestrą, fot. Antoni Hoffmann

Są w muzyce klasycznej dzieła, które na pierwszy odsłuch nie porywają, a znajdują się w panteonie absolutnych klasyków gatunku. Tak jest z Koncertem wiolonczelowym Schumanna. Pozbawionym chwytliwych melodii, wirtuozowskich fajerwerków, ekstrawertycznej, przyciągającej uwagę ekspresji. Bliżej mu do skupionej, prowadzonej w głębi ducha narracji. Emocjonalny ciężar tego koncertu zawiera się w solowej partii wiolonczeli, przed którą Schumann postawił wyzwanie znalezienia i zbudowana odpowiedniej ekspresji. Trudność tego zadania, być może nawet większa niż wirtuozowskie popisy w innych koncertach, sprawia, że nie każdy jest w stanie mu podołać - w takich wykonaniach Koncert Schumanna po prostu nie zachwyca. Z tym wyzwaniem zmierzył się w filharmonii ceniony niemiecki wiolonczelista Julian Steckel i poradził sobie z nim znakomicie. W jego interpretacji Koncert ożył i uniknął pułapki braku wyrazistości. Steckel zagrał rzewnym, lirycznym dźwiękiem, a jednocześnie bardzo ekspresyjnie, dzięki czemu odkrył drzemiące w utworze pokłady emocji. Wykonanie Steckela trzeba zaliczyć do bardzo udanych, także dzięki orkiestrze Filharmonii, która zestroiła się z interpretacją solisty. Za sprawą gościa Filharmonii Poznańskiej pierwsza część wieczoru stała się bardzo udana, a na słuchaczy czekało po przerwie zderzenie z zupełnie innym obliczem romantyzmu - V Symfonią Brucknera.

Symfonie Austriaka Antona Brucknera to dzieła monumentalne. Bardzo długie (V Symfonia trwa około 80 minut), o skomplikowanej strukturze, wymagające ogromnego skupienia u słuchaczy i tytanicznego wysiłku od wykonawców. Co więcej, są to symfonie, których najlepiej słucha się na koncertach: Bruckner nie przepadał za dodatkowymi efektami czy niespodziewanymi zwrotami akcji, więc jego muzyka cały czas skupia się na głównej myśli, którą należy uważnie śledzić. Przy słuchaniu nagrań wyzwaniem jest utrzymanie koncentracji, której nie pobudzają dodatkowe ozdobniki. Dla wykonawców oznacza to konieczność rozplanowania i utrzymania napięcia przez bardzo długi czas. Z tego trudnego zadania orkiestra Filharmonii pod batutą Łukasza Borowicza wyszła z tarczą. Nie licząc dosłownie paru mniej czytelnych fragmentów, orkiestra prowadziła spójną narrację bez dłużyzn i nudy. W pierwszym Adagio - Allegro bardzo dobrze wypadły różnice dynamiczne między fortissimo (bardzo głośno) a pianissimo (bardzo cicho), które kontrastują przebieg tej części. W niektórych fragmentach pojawił się ciekawy zabieg interpretacyjny - w miejsce spodziewanego patosu pojawiła się groza. Budzi to skojarzenia z tym, do czego maestro Borowicz porównał tę symfonię, czyli z katedrą. Skojarzenie to jak najbardziej słuszne z kilku powodów: Bruckner był też organistą i organowe wpływy przebijają się w jego dziełach orkiestrowych. Rozmiary jego symfonii przypominają wielkie gotyckie katedry, a uczucia w nich zawarte podobne są do tych kojarzonych z tymi świątyniami: jest i podniosłość i mistycyzm, jest groza i pokora wobec ogromu dzieła, ale nie brakuje też lekkości i ogromnych przestrzeni. 

W drugiej części udało się filharmonikom oddać nieoczywisty, pozornie liryczny nastrój. Trzecie Scherzo zagrano być może trochę zbyt szybko, ale nie można mu odmówić kontrastującego z pozostałymi częściami pogodnego charakteru. Finał to z kolei popis kontrapunktycznych umiejętności Brucknera. W tej niezwykle skomplikowanej strukturze kompozytor doprowadza przeplatanie i przetwarzanie muzycznych tematów do granic możliwości. Maestro Borowiczowi udało się wyłuskać dość dużo szczegółów z tej bogatej struktury. By zobrazować, z czym muzycy muszą mierzyć się w tej części, wyobraźmy sobie niemożliwie splątany kłębek pociętej włóczki, z którego chcemy wysupłać pojedyncze nitki. Brzmieniowo orkiestra Filharmonii wypadła bardzo dobrze. Mam wrażenie, że zespół i jego dyrygent-szef dobrze czują się w takim repertuarze. Blacha brzmiała soczyście i mocno, a warto zwrócić uwagę, że Bruckner mocno ją w tej symfonii eksploatuje. Z instrumentów dętych drewnianych wyróżniło się solo oboju i fletu w otwarciu drugiej części. Kwintet grał gęstym, nośnym dźwiękiem, bardzo pasującym do tej stylistyki. 

Z dodatkowych akcentów koncertu warto wspomnieć przemiłe pożegnanie przechodzącego na emeryturę członka orkiestry oraz dedykację koncertu dla zasłużonych dla Filharmonii Poznańskiej dyrektorów: Zdzisława Dworzeckiego, Zdzisława Śliwińskiego oraz Mariana Szymańskiego. Niestety, mimo dwukrotnych (!) próśb o wyciszenie telefonów, muzykę Brucknera co chwilę przerywały dzwonki telefonów. Przy tak częstych apelach o ich wyłączenie, takie efekty dźwiękowe nie są już tylko wypadkiem lub zapominalstwem. Pamiętajmy, że wyłączenie telefonu to podstawowa zasada zachowania w filharmoniach i teatrach i oznaka szacunku dla wykonawców i pozostałych słuchaczy - dzwonki w trakcie koncertu są zbędne, a dzwoniący naprawdę mogą poczekać. Mimo tych nieprzyjemności, zwieńczenie sezonu Filharmonii Poznańskiej było bardzo satysfakcjonujące i zostawiło melomanów w niecierpliwym wyczekiwaniu na nowy sezon.

Pawel Binek

  • koncert na zakończenie sezonu - Gwiazdy Światowych Estrad
  • Filharmonia Poznańska
  • 17.06

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022