Pierwsze ogłoszenia artystów zaczęły do nas spływać na początku grudnia minionego roku. Mógłbym się tutaj rozpisywać, porównując line-up pierwszej i drugiej edycji, jednak nie o to w showcase'ach chodzi. Ci którzy chcą "dużych" nazwisk i tak je dostaną. W idei tego typu festiwali zawarta jest tajemniczość, odkrywanie artystek/artystów/zespołów, które na swoim koncie mają niekiedy tylko jedną wydaną EP-kę czy singiel. Dokładnie tak jak w chwytliwym haśle NextFestu: "Debiutanci wśród gwiazd i gwiazdy wśród debiutantów". Sam wolałem chodzić na koncerty właśnie tych mniej popularnych reprezentantów bogatej polskiej sceny muzycznej. Ale czy tylko polskiej? Otóż nie! Nowością tegorocznej edycji było zaproszenie artystów z zagranicy. Co prawda już w zeszłym roku na festiwalowych scenach zagrali wykonawcy z Ukrainy, lecz teraz, poza naszymi wschodnimi sąsiadami, uczestnicy NextFestu mogli poznać artystów z Francji, Węgier czy Finlandii. Skorzystałem z tego zaproszenia, o czym opowiem później. I tak oto, od grudnia do kwietnia, organizatorzy odkrywali kolejne karty. Branża w pełnej gotowości do networkingu, miasto (mniej rozkopane niż przed rokiem) gotowe na przyjęcie gości. W końcu nadszedł ten dzień.
W Islandii jest takie powiedzenie - "jeśli nie podoba Ci się pogoda, poczekaj 15 minut". I chyba tak właśnie można opisać 18 kwietnia - pierwszy dzień festiwalu. Świeci słońce, za chwilę pada grad, po chwili zakładasz okulary przeciwsłoneczne, żeby za moment wyciągać parasol. Wiadome było jedno. Pogodowej powtórki z zeszłego roku nie będzie. Na szczęście iście jesienno-zimowa aura nie ostudziła rozgrzanego do czerwoności entuzjazmu osób przybywających na NextFest. Sercem pierwszego dnia festiwalu (przynajmniej do godzin wieczornych) stał się poznański Zamek. Zbijane piątki, śmiechy, pytania "na jakim koncercie się dzisiaj widzimy?" - taki klimat udzieliłby się nawet największym malkontentom wczesnowiosennej aury. O godzinie 16.30 NextFest oficjalnie wystartował podczas panelu inauguracyjnego, którego gośćmi byli Łona x Krupa x Konieczny. I tutaj warto się na chwilę zatrzymać.
Bardzo istotnym elementem festiwalu showcase'owego są właśnie panele. W końcu już w samej nazwie mamy NextFest - music showcase and CONFERENCE. W tym roku spotkania i warsztaty odbywały się na takie tematy jak: rola AI w muzyce, kadr w fotografii, sceniczne savoir-vivre czy sposoby dotarcia do generacji Z. I choć dla wielu wczesne popołudnie na festiwalu staje się barierą nie do przekroczenia, to chyba na każdym panelu można było zobaczyć komplet uczestników. Pokazuje to, jak świadoma muzycznie jest publiczność NextFest'u. Wróćmy jednak do muzyki. Moją osobistą inauguracją Nexta był koncert grupy Ala Zastary. Alicja Boratyn i Jakub Sikora zabrali publiczność zgromadzoną w Lokum w świat elektronicznego indie który sprawia, że mimowolnie zaczynasz tupać nóżką. Potem szybki skok na Plac Wolności, gdzie Ania Rusowicz akurat kończyła swój występ. Moim celem była jednak nowa scena, która została tam usytuowana, a przez pierwsze dwa dni nosiła nazwę "My name is Poznań". Mogliśmy tam usłyszeć laureatów konkursu o tej samej nazwie organizowanego przez Fundację Trzy Sztuki. Trafiłem na koncert Kubeusa, 11-letniego (!) rapera z Poznania. Nie mój typ muzyki, ale twarz uśmiecha się sama, gdy widzisz kogoś tak młodego spełniającego swoje marzenie i sprawiającego przy tym wrażenie wyluzowanego i pewnego siebie.
Potem spotkała mnie rzecz, która niestety wliczona jest w piękno tego festiwalu. W Psie Andaluzyjskim swój koncert grał Izdeb i w związku z tym, że lokal był wypełniony po brzegi, mogłem jedynie pocałować przysłowiową klamkę. Tak się zdarza, więc jeśli kiedyś będziecie wybierać się na Nexta, pamiętajcie - idźcie z wyprzedzeniem na koncerty, na których Wam bardzo zależy. Szybko otarłem łzy trafiając na koncert Heli, która uważana jest za nadzieję polskiej sceny pop. I faktycznie - Hela oraz jej w pełni żeński skład muzyczek może w przyszłości sporo namieszać. A gdy jesteśmy już przy popie oraz damskich głosach, to kolejnym muzycznym przystankiem był koncert Blu. Kolejny raz Lokum i kolejny raz dawka naprawdę dobrego popu, do którego również na co dzień jest mi dość daleko. Formuła showcase'owego koncertu jest jednak o tyle dobra, że występy trwają zazwyczaj około 30 minut co sprawia, że nawet jeśli trafisz na koncert, który uznasz za słaby, to nie zmarnowałeś aż tak dużej części wieczoru, żeby potem narzekać. Pierwszy dzień Nexta kończyłem w Tamie, gdzie grała jedna z mocniejszych pozycji tegorocznego lineup'u. Mowa tutaj o Lordofonie. "Chcę ich zobaczyć w akcji na żywo" - pomyślał cały NextFest, przez co Tama była wypełniona w 110%. Nie ma się jednak co dziwić, bo ich koncert był prawdziwym fenomenem, a większość utworów wyśpiewana została razem z publicznością. Pierwszy dzień to ponad 19 tysięcy kroków na liczniku.
I tak jak inauguracyjną dobę kończyłem z Lordofonem, tak niespodziewanie drugi dzień również zacząłem z tą grupą. Panowie przeglądali sobie krążki podczas giełdy winylowej w CK Zamek. Podbiłem, pogratulowałem koncertu, wymieniliśmy kilka zdań i rozeszliśmy się w swoją stronę w strugach deszczu, które podczas piątkowego popołudnia dały się uczestnikom festiwalu we znaki. Zwłaszcza tym, którzy wybrali się na koncert Małgorzaty Ostrowskiej. Kto jednak zwracałby uwagę na deszcz, gdy można było się wyszaleć przy takich utworach jak Meluzyna czy Gołębi Puch? Pani Ostrowska w znakomitej formie - kaptury kurtek przeciwdeszczowych z głów za ten koncert. By się trochę rozgrzać, zaszedłem do SARP-u gdzie odbywał się "Ukraine Showcase". Koncert Gordiya Starukha przeniósł słuchaczy w świat folkowo-elektronicznej mieszanki, która była przepysznym muzycznym doznaniem.
O godzinie 21 żałowałem już, że nie wymyślono urządzenia, które pozwala na bilokację. W Blue Note odbywał się koncert poznańskiej grupy Niemoc, która świętuje w tym roku dziesięciolecie swojej działalności artystycznej, a ich elektroniczne granie towarzyszy mi na codziennych playlistach. Zaryzykowałem jednak i wybrałem się na koncert, po którym nie wiedziałem czego się spodziewać. I nie żałowałem. Dimon, a więc współzałożyciel i perkusista Lao Che, miał rozpocząć swój występ o godzinie 21 w Dragon Social Club. Miał, ale spóźnił się kwadrans, co przy showcase'ie stanowi całkiem sporo czasu. Wszystko zostało mu jednak wybaczone gdy zagrał jeden z najlepszych koncertów tegorocznej edycji NextFestu. Rockowe granie z mocnymi, odważnymi tekstami o męsko-męskiej relacji. Brawo Panie Dimon, czekam na cały album! A Wam polecam zapoznać się z jego twórczością, a najlepiej wybrać się na koncert, zanim będzie wyprzedawał największe sale w Polsce. Drugi dzień jednak jeszcze się nie kończył. Ostatnim przystankiem był Pies Andaluzyjski. Tym razem udało się wejść (choć znowu na ostatnią chwilę!) i posłuchać Sary Kordowskiej. Sara Kordowska to wbrew pozorom zespół, a w nim poznański przedstawiciel w postaci Jerzego Koczura. Piękne, niekiedy oniryczne teksty Sary okraszone ciekawym, zróżnicowanym, muzycznym tłem. Idealne na zakończenie kolejnego, festiwalowego dnia. Licznik kroków? Tym razem 18 tysięcy.
Trzeci dzień wymagał ode mnie największego logistycznego przygotowania. Niczym komentatorzy sportowi kreśliłem na planszach gdzie i o której mam być, który koncert odpuścić, a który za wszelką cenę zobaczyć. Zacząłem wcześnie, bo już w samo południe wziąłem udział w panelu, podczas którego organizatorzy opowiedzieli jak wygląda produkcja festiwalu, na jakie zachowania muzyków są przeczuleni (i jak muzycy powinni się zachowywać) oraz z jakimi problemami muszą się mierzyć podczas przygotowań do imprezy. Przerwa na zebranie sił i chwilę po godzinie 18 byłem już na Placu Wolności, gdzie tym razem mniejsza scena nosiła nazwę "Estrada Stage". Tak samo jak scena "My name is Poznań", była ona dostępna dla osób, które nie zdecydowały się na zakup wejściówki uprawniającej do uczestnictwa w pozostałych koncertach. I jeśli ktoś trafił na sobotnie koncerty na tej właśnie scenie to myślę, że za rok NextFestowa opaska zagości na jego nadgarstku. Gypsy and The Acid Queen to mój inauguracyjny punkt ostatniego dnia koncertowej części festiwalu. Krakowski muzyk pierwszy raz od sześciu lat zagrał solo, bez zespołu, i zdecydowanie podołał wyzwaniu. Na tej samej scenie o godzinie 20 wystąpili Odet i Szatt. Połączenie lekkich elektronicznych brzmień z czymś co można określić mianem "wixy". Inaczej nie umiem opisać tego, co Ola z Łukaszem zaserwowali licznie zgromadzonej publiczności. Ryzykowne zestawienie zostało bezsprzecznie obronione.
Między tymi dwoma koncertami odwiedziłem Muchos. I byłem tam na według mnie najlepszym koncercie tegorocznej edycji NextFest. Jonsjooel przyjechał zaprezentować się polskiej publiczności w ramach Finland Showcase. W klubie było może kilkanaście osób. Stałem w pierwszym rzędzie, zatracając się w dźwiękach... no właśnie - nie wiem jakiego gatunku. Był tam ambient, były elementy jazzu, elektroniki, może alt-popu, zabawa głosowymi harmoniami rejestrowanymi na looperze, wyszukanymi samplami i grą na małym zestawie perkusyjnym. Cudowne doznanie, przesłodka niewiedza. Za to kocham showcase'y - nigdy nie wiadomo na co można trafić. Jeśli jednak nie lubisz takiego ryzyka możesz wybrać sprawdzone kapele. I u mnie takim zespołem jest Dziwna Wiosna. Moje rockowe korzenie musiały gdzieś wybić i stało się to Pod Minogą podczas jednego z ostatnich koncertów. Rock'n'roll w czystej postaci, mocne gitarowe granie, piękne teksty Dawida Karpiuka i klub wypełniony po brzegi. No, może nie aż tak wypełniony jak Tama niespełna godzinę później... Pamiętacie jak pisałem, że na Lordofonie było 110% pojemności tego klubu? To na Łąki Łan było chyba 150%. Długo wyczekiwany powrót tej szalonej kapeli chcieli zobaczyć chyba wszyscy. Nowy wokalista, nowy materiał, wielkie oczekiwania. W mojej opinii dali radę, ale z przyjemnością zweryfikuję Łąki Łan przy innej okazji. Niespełna 18 tysięcy kroków podczas ostatniego dnia NextFestu.
Czas podsumować wszystko co się działo. O krokach nie pisałem bezcelowo. Chciałem pokazać, że Poznań jest naprawdę idealnym miejscem do zrobienia showcase'u. Kompaktowość centrum sprawia, że kilkanaście lokalizacji koncertowych jest w odległości, która zachęca do odwiedzenia miejsc będących czasami jedynie po drodze do docelowego miejsca. Idąc z Tamy do Sceny Na Piętrze możemy zajść do Dublinera, Lokum, Blue Note'a, przejść przez Plac Wolności, zajrzeć do SARP-u, wejść na piętro do Dragona. We wszystkim, w przemieszczaniu i planowaniu, pomaga aplikacja. W zeszłym roku trochę niedopracowana, w tym roku działająca bez zarzutu. Podczas tegorocznej edycji jeszcze więcej koncertów, jeszcze większa strefa do networkingu i poznania ludzi z branży. I naprawdę - chciałbym się do czegoś przyczepić, chciałbym znaleźć łyżkę dziegciu, ale nie potrafię. Panele, wydarzenia towarzyszące, zaprzyjaźnione punkty gastronomiczne. Słowem - mikrokosmos muzyczny w samym centrum Poznania. Czy NextFest przeskoczył poprzeczkę, którą sam sobie zawiesił rok temu? Tak, i przesunął ją jeszcze wyżej. Nie mogę się doczekać, żeby za rok znowu sprawdzić czy da radę.
Szymon Liedtke
- Next Fest Music Showcase & Conference 2024
- różne lokalizacje
- 18-20.04
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024