"To jest wojna" to jedno z głównych haseł przyświecających kobietom (i nie tylko) protestującym przeciwko orzeczeniu TK. Kluczową rolę w jego popularyzacji odegrała książka Klementyny Suchanow To jest wojna. Kobiety, fundamentaliści i nowe średniowiecze. "Dlaczego używam słowa wojna?" - pyta w niej retorycznie aktywistka i zaraz odpowiada: "Bo o niej mówią oni, religijni fundamentaliści. Nie miejmy więc złudzeń i nazywajmy rzeczy po imieniu". Interesujące nas hasło jest zatem nie tyle deklaracją wojny wypowiedzianej środowiskom konserwatywnym dominującym w polskim życiu publicznym, co próbą zwrócenia uwagi na zjawisko zbiorowej, politycznej przemocy skierowanej przeciwko kobietom. A jednym ze stosowanych przez decydentów narzędzi represji jest właśnie język.
Przeciwko językowi, który wyklucza
Już w 2007 roku językoznawca i teoretyk literatury Michał Głowiński bił na alarm, zwracając uwagę na przywłaszczenie sobie przez partię rządzącą (wtedy, jak i teraz u władzy był PiS) prawa do swobodnego kształtowania znaczeń słów, ich konotacji oraz zabarwień. Język władzy jego zdaniem stawał się narzędziem walki z nieprzyjacielem. Czyli każdym, kto reprezentuje odmienną orientację światopoglądową. "Pismowa" według Głowińskiego (nieprzypadkowe nawiązanie do PRL-owskiej nowomowy) to język manipulacji świadomością społeczną, etykietyzacji i stygmatyzacji. Utrwalający dychotomiczny podział na "nas" oraz "ich". Kim są ci "oni"? Tu zaczerpnijmy z Dobrej zmiany Michała Rusinka i Katarzyny Kłosińskiej - "postkomunistami", "mordami zdradzieckimi", "spacerowiczami", "elitami brukselskimi", "feministkami" i "lewakami". Ludźmi reprezentującymi wszystko to, co "antypolskie". I tak właśnie w okolicznościach brutalizacji i ideologizacji dyskursu publicznego wykształcił się język kobiecej rewolucji.
***** ***, czyli o brzydkich słowach
Wulgarność przekazu manifestantów to temat niezwykle chętnie podejmowany przez media. Co takiego bowiem krzyczały ulice po decyzji Trybunału? Głośne "wypierdalać" i zdecydowanie bardziej bezpośrednie niż osiem gwiazdek "jebać PiS". Na transparentach, kartonach, mogliśmy przeczytać także "Fuck a Duck", "Zaniepokojona to ja byłam w 2016, teraz jest wkurwiona" albo "Veni, vidi, vkurwi". A także wiele haseł odnoszących się do kobiecej seksualności - np. "Zostawcie moją pusię", "Cipki moich koleżanek to nie Twoja sprawa Jarek", czy też "Wolna cipa, wolny Kurdystan" (vide Belmondo).
Na temat wulgarnych haseł obecnych na protestach głos zabrały autorytety językowe. Przywoływany już Rusinek co prawda docenia kreatywność niektórych haseł i nie kwestionuje ich zasadności w obecnej sytuacji, zwraca jednak uwagę, że wulgarne hasło, powtarzane zbyt często, traci wartość perswazyjną. O zachowanie kultury języka apelował z kolei Jerzy Bralczyk, co stało się zarzewiem jego twitterowego spięcia z Jerzym Owsiakiem, który wulgarnych haseł bronił. I zdaje się, że to szef WOŚP okazał się w tej kwestii większą przenikliwością - dostrzegł, że nawet najbardziej kontrowersyjne z komunikatów strajkujących są naturalną reakcją na brutalizację języka władzy. Sprzeciwem wyrażonym w języku, który stał się językiem oficjalnym.
"Jeśli nie mogę tańczyć, to nie jest moja rewolucja" - Emma Goldman
Suchanow, pisząc o ulicznych protestach Polek z roku 2016 (Czarnym Poniedziałku), zauważa, że objawiły się one nową jakością - ironią. Również i tym razem manifestantki z gracją posługują się jej ostrzem. Pole do popisu zapewniają słynne "paski Wiadomości" - szczególną furorę zrobiły "chmura wirusa" unosząca się nad tłumem oraz "lewicowy faszyzm", sformułowania chętnie powtarzane przez protestujących w celu podkreślenia absurdalności telewizyjnych doniesień. Istotną rolę odgrywa humor słowny - widniejące na transparentach dowcipy językowe ("No woman, no kraj", "PiS OFF", "JAREXIT"), trawestacje ("Polka Walcząca", "Bóbr, Humor, Wścieklizna") i parafrazy znanych żartów, sloganów czy memów ("Goździkowa przypomina, oddajcie 70 milionów Sasina", "Nawet mefedron ma lepszy skład niż rząd", "Precz z komunią", "Godek bierze kredyt w powerbanku"). Strajkujący, zazwyczaj dwudziestoparolatkowie zanurzeni w kulturze remiksu, wprawnie posługują się wyolbrzymieniem, satyrą, sarkazmem i parodią. Uszczypliwe komentarze przybierają też formę grafik i rysunków. Protestom towarzyszą spontaniczne tańce i głośna muzyka (zarówno techno i Taco Hemingway, jak i Bella Ciao).
Jaką funkcję spełnia humor w tych niewesołych okolicznościach? Z pewnością społeczną - zarówno intragrupową, czyli zacieśniającą więzi między protestującymi, jak i intergrupową, a więc odnoszącą się do całego społeczeństwa, która ma zwrócić uwagę na zasygnalizowane problemy. Działa też jako naturalny mechanizm obronny wobec dyskursywnej agresji. Właśnie stąd na manifestacjach humor, niekiedy czarny jak sam protest. I głośny śmiech, choćby przez łzy wściekłości.
W stronę retoryki empatii
Jednak nie hasła ośmieszające władzę, choćby najbardziej błyskotliwe, mówią najwięcej o nastrojach społecznych. Gdy pod koniec października dołączyłem do manifestacji na placu Wolności, jej uczestniczki skandowały: "Kiedy państwo mnie nie chroni, moje siostry będę bronić", "Feminizm socjalny, nie liberalny" czy "Solidarność naszą bronią". Jeden z transparentów zapewniał: "Nigdy nie będziesz szła sama", drugi przypominał: "Nasze ciała, nasze wybory". Gdzie nie spojrzeć, w oczy rzucało się Boy'owskie "Piekło kobiet", przerażało wyznanie "Nie będę żywą trumną". Co wyróżnia wszystkie te hasła? Język wyrażający silne poczucie wspólnotowości oraz wzajemną troskę. Język stanowiący sprzeciw wobec dominującej retoryki nienawiści, którą należy zastąpić retoryką empatii. Retoryką zakładającą przynajmniej próbę zrozumienia drugiej strony sporu. Zwłaszcza wtedy, gdy dotyczy on fundamentalnego prawa do wyboru.
Jacek Adamiec
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020