PROSTO Z EKRANU. Przyjść na świat i oszaleć

O depresji i psychozie poporodowej można poczytać w czasopismach kobiecych czy w internecie, ale trudno naświetlić tę chorobę komuś, kto nie miał z nią osobiście do czynienia. Zapewne do tego samego wniosku doszła brytyjska reżyserka Lynne Ramsay, która mniej jest zainteresowana klinicznym obrazem zaburzeń, a bardziej szukaniem ich artystycznego ekwiwalentu.

Mężczyzna w luźnej koszuli i kapeluszu trzyma papierosa, za nim drzewa i ciemniejące niebo. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Grace i Jackson, młoda, nieco szalona para, wprowadza się do przestronnego domu odziedziczonego po zmarłym wujku. On pracuje nad płytą, ona pisze powieść. Poza tym spodziewają się dziecka. Wszystko idzie w dobrym kierunku dopóty, dopóki po narodzinach potomka ona nie zaczyna przejawiać dziwnych zachowań. Coraz bardziej w dostosowywaniu się do matczynej roli doskwierają jej lęk i poczucie osamotnienia. Z dnia na dzień sprawy wymykają się spod kontroli.

Świat filmu "Zgiń, kochanie" (zrealizowanego na podstawie powieści Ariany Harwicz) to przede wszystkim subiektywny świat Grace. To ona staje się główną bohaterką, to uzewnętrznienia jej stanów emocjonalnych przede wszystkim oglądamy na ekranie. W tym świecie nie ma racjonalności ani logiki - jest tylko ciało, są impulsy i chaos. Pod tym względem film Ramsay przypomina "Mother!" Aronofsky'ego, tylko że tutaj nie ma żadnej inwazji z zewnątrz - przeciwnie, jest nienazwane pragnienie opuszczenia: wnętrza, domu, rodziny, a zwłaszcza wydostania się z klatki oczekiwań. Bo każdy gotów jest służyć dobrą radą, ale nieintencjonalnie tylko mocniej zaciska pętlę.

Grace, brawurowo zagrana przez Jennifer Lawrence, jest żywiołowa, spontaniczna, impulsywna - złośliwi znający medialny wizerunek aktorki mogliby rzec, że w pewnym sensie sportretowała samą siebie. Jej filmową pramatką mogłaby być Catherine Deneuve ze "Wstrętu" Polańskiego, której bohaterka również spada w otchłań szaleństwa. I chociaż Lawrence jest świetna w swym pochodzie niezwykłych zachowań, to ani na jotę nie zbliża się do widza - jej działania pozostają niewyjaśnione, niezrozumiałe, by nie powiedzieć abstrakcyjne. Są behawioralnie interesujące, ale przytłaczają fabułę i domagają się precyzyjniejszej diagnozy, która nie nadchodzi.

Im Grace staje się bardziej enigmatyczna, tym wyraźniej na jej tle uwidaczniają się pozostałe postacie. Sportretowany przez Roberta Pattinsona Jackson, z początku tak samo żywiołowy jak jego partnerka, przechodzi długą drogę od lekkoducha przez pogubionego emocjonalnie chłopaka po mężczyznę, któremu zależy. Najlepsza i najbardziej pamiętna jest jednak Sissy Spacek jako matka Jacksona - lunatykująca łączniczka między światem realnym i onirycznym, murem stojąca za synem, ale na swój sposób rozumiejąca to, co dzieje się z Grace.

"Zgiń, kochanie" to film intensywny, niespokojny, agresywny. Zapewne klarowniejsze diagnozy czy objaśnienia stłamsiłyby tę zwierzęcość i energię, która bije z ekranu, ale z drugiej strony zbliżyłyby opowieść do widza. Brak dialogu z odbiorcą Ramsay rekompensuje zatem artystyczną konsekwencją. Z uwagi na nią - i dla świetnych kreacji aktorskich - warto.

Adam Horowski 

  • "Zgiń, kochanie"
  • reż. Lynne Ramsay

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025