Ziemia gromadzi prochy

Myśląc o II wojnie światowej, operujemy zazwyczaj katalogiem wyobrażeń oraz figur pamięci podsuwanych nam z jednej strony przez szkołę i to, co zapamiętaliśmy z tzw. podstawy programowej, z drugiej zaś sięgamy do szeroko pojętej historycznej popkultury, by wspomnieć tylko długi szereg seriali telewizyjnych, filmów, komiksów, gier etc. Wszystko to sprawia, że niemiecką okupację w Polsce oglądamy najczęściej poprzez pryzmat Generalnego Gubernatorstwa ze szczególnym uwzględnieniem Warszawy.
Taki stan rzeczy do pewnego stopnia jest zrozumiały. To w tzw. Guberni wzniesiono główne filary wielkiej wojennej konspiracji, wybuchły dwa wielkie powstania (warszawskie i powstanie w getcie), szalał okupacyjny terror, wreszcie tutaj Niemcy przeprowadzili akcję "Reinhardt", która oznaczała zagładę co najmniej 1,7 mln polskich Żydów. Ów centralistyczny ogląd wojennych realiów sprawia, że zazwyczaj umykają nam kwestie związane z okupacyjną codziennością na pozostałych terenach II RP, w tym tych wcielonych przez Niemców do Rzeszy. Wśród nich znalazły się Poznań i Wielkopolska, które weszły w skład nowej niemieckiej jednostki administracyjnej Reichsgau Wartheland (Okręg Kraj Warty).
Krajem Warty władał namiestnik Arthur Greiser pragnący możliwie szybko zmienić podległy sobie teren we "wzorcowy okręg Rzeszy" (Mustergau). Oznaczało to zainicjowanie bezwzględnej i brutalnej polityki wobec mieszkających tutaj Polaków, która bywała niekiedy daleko bardziej radykalna niźli niemieckie rządy w Generalnym Gubernatorstwie. Polacy w Wartheland jako "podludzie" (Untermenschen) zostali pozbawieni wszelkich praw. Tych, których z Wielkopolski nie wypędzono, sprowadzono do roli taniej siły roboczej i zmuszono, by funkcjonowali w ramach upokarzającego systemu segregacji rasowej, której normy stanowiły przepisy "niemieckiego prawa".
Beznadzieję ich sytuacji w Kraju Warty dobrze oddaje raport opublikowany w konspiracyjnym piśmie "Be-Zet. Biuletyn Zachodni". W numerze pierwszym z 1942 roku czytamy: "Polakom na ziemiach włączonych do Rzeszy nie wolno pod groźbą doraźnego pobicia i surowych kar: uczęszczać do kościoła i odbywać praktyk religijnych, brać udziału w jakimkolwiek życiu zbiorowym, społecznym i zawodowym, używać publicznie języka polskiego, używać polskich nazw miejscowości i ulic, uczęszczać do opery, teatru [...], do muzeów, bibliotek, instytucji naukowych, na koncerty, wystawy [...], uczęszczać do większych parków i zieleńców, odwiedzać lokali publicznych, restauracji, kawiarń, barów, [...] jeździć kolejami bez imiennych przepustek, [...] jeździć rowerami [...], posiadać jakiejkolwiek własności nieruchomej, korzystać z urządzeń sportowych, pływalni itd., posiadać aparatów fotograficznych, patefonów, płyt gramofonowych, dokonywać zakupów w sklepach poza wyznaczonymi godzinami. Życie polskie na Ziemiach Zachodnich jest odrutowane i obwarowane na każdym kroku zakazami, ograniczeniami, napisami Strengstens verboten!" (surowo zabronione).
Ci, którzy odważyli się "niemieckie prawo" łamać bądź w jakikolwiek sposób podważać, musieli się liczyć z brutalnymi konsekwencjami. Wyjątkowo rozbudowany system terroru pozwalał z jednej strony bezprzykładnie karać tych najbardziej niepokornych, z drugiej - dyscyplinować oraz potęgować strach wśród reszty polskiego społeczeństwa. W Poznaniu miejscem budzącym powszechną grozę stał się szybko Fort VII, w którym funkcjonował podporządkowany bezpośrednio gestapo "obóz krwawej zemsty" (Lager der Blutrache). Wiosną 1943 roku jego karno-śledcze funkcje przejęło Więzienie Policji Bezpieczeństwa i Wychowawczy Obóz Pracy (Polizeigefängnis der Sicherheitspolizei und Arbeitserziehungslager in Posen-Lenzingen, PGuAEL), które ulokowano we wsi Żabikowo (Poggenburg) włączonej przez Niemców w 1942 roku w granice Poznania. Na stosunkowo niewielkim terenie ok. 3,75 ha aż do stycznia 1945 roku działał obóz, przez który przeszło ponad 21 tysięcy osadzonych.
Placówka dzieliła się na dwie części: karną oraz śledczą. W tej pierwszej przetrzymywano głównie Polaków oskarżonych o złamanie prawa o przymusie pracy, których kierowano do obozu na "wymusztrowanie", a także tzw. niedzielników, którzy trafiali do Żabikowa w celach "wychowawczych" od soboty do poniedziałku rana. W części śledczej więziono przede wszystkim podejrzanych o działalność konspiracyjną. W przepełnionych obozowych barakach panowały skrajne warunki sanitarne, głodowe racje żywnościowe trudno było nazwać jedzeniem, całość obozowej niedoli uzupełniały wyszukane kary oraz tortury zadawane więźniom przez pilnujących ich SS-manów: karcery, podtapianie, beczki z kolczastego drutu, stalowe bunkry, w końcu chłosta wymierzana za najmniejszy przejaw nieposłuszeństwa.
Wieczorem 19 stycznia 1945 roku, w związku ze zbliżaniem się frontu, niemieckie władze ogłosiły ewakuację obozu w Żabikowie, którą poprzedziło spalenie obozowej dokumentacji. U progu owej dramatycznej nocy okazało się zarazem, że zbierający się do ucieczki Niemcy nie zamierzają ewakuować wszystkich osadzonych. W tzw. baraku zwolnień i przyjęć rozstrzelano bowiem część więźniów politycznych. Taki sam los dotknął wszystkich chorych i osłabionych. Jean Majerus, żabikowski więzień rodem z Luksemburga, wspominał po latach: "[...] na placu przed barakiem »zwolnień i przyjęć« widzimy ognisko, wokół którego siedzi w kucki około 20 więźniów. Zaczynają nucić jakąś smutną pieśń. Są to słabi i chorzy Polacy z baraku chorych H1. SS-mani starają się ich uciszyć: na próżno, pieśń staje się coraz głośniejsza i za chwilę rozlega się nad całym obozem. Zauważamy, że od czasu do czasu podnosi się jeden więzień, aby zniknąć w celi i nie pojawić się więcej. [...] kolejno jeden po drugim, więźniowie udają się w ostatnią drogę [...]. Głuchy odgłos strzału z pistoletu ledwo do nas dochodzi".
Ciała pomordowanych spłonęły w wyniku umyślnego podpalenia zabudowań obozowych tuż przed wycofaniem się niemieckiej załogi z Żabikowa. Dla porządku dodajmy, że pozostałych więźniów pognano do KL Sachsenhausen oraz KL Ravensbrück. Wraz z ucieczką oprawców oraz stopniowym instalowaniem polskiej administracji na jaw zaczęła wychodzić brutalna prawda na temat skali niemieckich zbrodni popełnianych w Wartheland, w tym tych w Żabikowie. 24 marca 1945 roku poobozowe zgliszcza odwiedziła Komisja Obywatelska z przedstawicielem PCK dr. Stanisławem Babskim na czele, która przeprowadziła wizję lokalną. Jej wyniki spisane na kartach specjalnego protokołu jeżą włosy na głowie.
8 kwietnia 1945 roku Poznań oddał symboliczny hołd owym kilkudziesięciu nieszczęśnikom, a pośrednio wszystkim ofiarom nazistowskich zbrodni popełnionych w stolicy Wielkopolski. Tego dnia z Żabikowa ruszył jeden z największych w dziejach miasta konduktów żałobnych, który był de facto milczącym aktem oskarżenia narodowego socjalizmu. 13 trumien, w których złożono doczesne szczątki kilkudziesięciu ostatnich ofiar Żabikowa, odprowadzała trudna do oszacowania rzesza tysięcy żałobników, pocztów sztandarowych i delegacji. Ostatnia droga wiodła z terenu samego obozu ulicami Kotowo i Głogowską, z przerwą na nabożeństwo żałobne w łazarskim kościele Matki Boskiej Bolesnej, i dalej mostem Dworcowym wprost do ścisłego centrum miasta.
Jak pisał "Głos Wielkopolski", poznaniacy "przyszli pożegnać czarne, zwęglone prochy Bezimiennych kwiatami, zielenią, sztandarami, a przede wszystkim sercami...". Celem długiego na dwa kilometry konduktu, który na swych unikatowych zdjęciach uwiecznił Zbigniew Zielonacki, był Cmentarz Bohaterów ulokowany w obrębie dzisiejszego placu Mickiewicza (wówczas pl. Stalina). To tutaj odbyła się oficjalna część uroczystości, której najważniejszymi elementami były żałobne egzekwie odprawione przez bp. Walentego Dymka oraz przemówienia oficjeli rozmaitych szczebli. Wreszcie "przy głuchym biciu werbli, przy tonach marszu Chopina społeczeństwo na ramionach swoich przedstawicieli złożyło trumny do mogiły". Mogiły, która wbrew zaklęciom o "umęczonej i skrwawionej ziemi" szybko okazała się miejscem... tymczasowego spoczynku żabikowskich ofiar. Jesienią 1945 roku ich prochy przeniesiono na poznańską Cytadelę, gdzie spoczywają do dziś.
Piotr Grzelczak
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025