Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Z reklamą czy bez?

Co jednym przeszkadza, dla drugich jest pożądane. Jedni szukają minusów, drudzy plusów. Przykładem jest reklama kinowa. Komu nie zdarzyło się utyskiwać na to przedłużające się promowanie rzeczy najczęściej nas wcale nie interesujących, które z sukcesem opóźniają moment najważniejszy, czyli rozpoczęcie seansu? Ale może znajdą się i tacy, którzy dopatrzą się w tej praktyce jakichś zalet?

Czarno-białe zdjęcie sali kinowej z drewnianymi krzesłami na parterze i antresoli. - grafika artykułu
Kinoteatr Słońce, lata 30. XX w., fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Po trudach całego dnia idę do kina, aby się rozerwać. Kupuję w południe bilet i już się cieszę na myśl o tem, że za kilka godzin śmiać się będę do rozśpiewanego Moryca lub wzruszać się słodką Sylwją. Godzina dziewiąta, zjawiam się punktualnie, zajmuję miejsce i...czekam. Mijają minuty. Zaczynam się denerwować"* - czytamy we wstępie listu pewnego czytelnika, podpisanego jako "Wich". Tekst ten ukazał się w "Nowym Kurierze" (nr 49/1934) pod wiele mówiącym tytułem Nie męczcie nas nudnemi reklamami, w którym zawarty jest jasny apel do tych, którzy za wyświetlanie reklam odpowiadają.

Dalej wspomina on czasy minione, gdy chodził do kin mniejszych, w których nikogo nie dziwiło jawnie okazywane zniecierpliwienie, gdy seans nie zaczął się o czasie. Jak to niezadowolenie mogło się objawiać? Pogwizdywaniem na przykład. I tupaniem. Czynnościami, które nijak miały się już do czasów, kiedy czytelnik formułował swoją listę skarg i zażaleń. Kultura osobista nie pozwalała w taki sposób okazywać niechęci. Publiczność stanęła przed niełatwym zadaniem powściągnięcia swoich impulsów. Czytamy jednak dalej, że "punktualnie o godzinie 9.17gaśnie światło i zaczynają się... reklamy". Tak dochodzimy do puntu najważniejszego. "Wich" nie kryje swoich emocji: "Szału można dostać, oglądając po raz tysiączny jakieś smarowidła i gryzmoły o opłakanych skutkach łażenia przez parkany lub pewną reklamę o proszkach na bóle głowy, od której się właśnie bólu głowy dostaje dzięki horendalnej konstrukcji napisów". Przyznaje przy tym, że zdarzyło mu się - i owszem - obejrzeć w kinie dobrą reklamę, ale "niestety nie polską". Jest dla niego również oczywiste, że promowanie produktów i usług przez właścicieli kin jest dla nich sprawą opłacalną. Pyta jednak: "dlaczego ma cierpieć widz"? I powątpiewa w sens niektórych nachalnych ofert: "Konia z rzędem mógłbym dać temu, kto na podstawie reklamy kinowej kupił drut kolczasty lub urządzenie do łazienki"! Ile trwał ten nieznośny proceder? Dokładnie policzył autor listu, że minut 14.

Stawia to wszystko widza w sytuacji bez wyjścia - po zakupie biletu i zajęciu miejsca nic nie można więcej zrobić, aniżeli pokornie czekać. Sugeruje jednak pewne rozwiązania, które mogliby wdrożyć właściciele kin, nawołując przy tym, by byli względem publiki lojalni i najzwyczajniej w świecie informowali na afiszach o tym, ile czasu trwać będą reklamy. "Wyświetlajcie reklamy przed seansem, rozdawajcie ulotki reklamowe, róbcie co chcecie, ale o 5, 7 i 9-tej zaczynajcie punktualnie film, nie psując widzowi jego wrażenia". Nie uniknął porównania z kinami w mniejszych miasteczkach, gdzie jak twierdzi, podczas dwugodzinnego seansu pokazywane są aż dwa filmy, co w przypadku dużych miast jest niemożliwością - filmy w dużych kinach dzielone są na dwa seanse, co oczywiście oznacza konieczność zakupu dwóch oddzielnych biletów, jeśli komuś zamarzy się obie produkcje zobaczyć. Woła na koniec czytelnik-widz w imieniu rzesz innych kinomanów: "Nie męczcie nas".

Świat zbudowany jest na zasadzie kontrastów i odmienności. Gdzie jedni dopatrują się samych negatywów, inni dostrzec mogą pozytywy. Nie mogło i tej różnorodności zabraknąć w kwestii opinii o kinowych reklamach. Kilka dni później na łamach tej samej gazety ("Nowy Kurier", nr 54/1934) ukazała się odpowiedź na wcześniejszy apel widza. Tytuł jej mówił równie dużo jak poprzedni: Nie przyczepiajmy się do wszystkiego! Pisze w nim niejaki "Bezstronny stały bywalec kinowy": "Czytając na łamach «Nowego Kurjera» artykuł «widza kinowego» (dzięki Bogu, że tylko jednego), krytykującego reklamę w kinach, zastanowiłem się, do czego się ludzie dziś nie przyczepiają, co za błahe powody nie wyprowadzają ich z równowagi, a nawet powodują ich do poruszania w prasie kwestyj i tematów, nad któremi się zapewne nawet nie zastanowili". Sugeruje zaraz, że jeśli się dobrze zastanowić nad postulatami przedstawionymi w liście poprzednim, trudno byłoby im przyznać jakąkolwiek rację. Nie omieszkał wspomnieć, że bywa w wielkim kinowym świecie i jest znawcą nie tylko kin poznańskich i warszawskich, ale nawet zagranicznych. Miało to najpewniej na celu podkreślenie, że jeżeli ktoś ma tutaj rację, to wiadomo, że on.

Zdaniem "Bezstronnego stałego bywalca kinowego" reklama nie szkodzi, a pomaga! Informuje widzów o rzeczach, które mogą im się przydać w niełatwym życiu codziennym. Gdzie i co można kupić; u kogo najlepiej skorzystać z usług; jak taniej kupić bilety, by doświadczyć dobrodziejstw kultury i rozrywki; dokąd się udać po towary po bardzo okazyjnych cenach? Żeby nie być gołosłownym podaje przy tym całą listę rzeczy, o których dowiedział się z reklamy kinowej i z których skorzystał - z korzyścią dla siebie i swoich najbliższych.

Powątpiewa też, by jakiekolwiek kino, jak twierdził jego poprzednik, wyświetlało reklamy 31 minut i tłumaczy, że "czas wyświetlania reklam trwa najwyżej 5-7 minut (to może każdy wytrzymać), a w tym czasie jeszcze możemy posłuchać często bardzo ładnych i najnowszych melodyj". Nie skąpił cierpkich słów pod adresem oponenta, pisząc, że szkoda, że ten jednak nie tupał nogami i nie gwizdał w akcie sprzeciwu względem reklam, bo przekonałby się, że jego opinii na jej temat nikt nie podziela.

Dodaje: "Sądzę, że «widza» odeszłaby ochota do protestów, gdyby był właścicielem tej «Drutowni», lub firmy polecającej «urządzenia łazienek» i czemprędzej by skorzystał z pewnej reklamy, która dzięki tej «horendalnej konstrukcji napisów» pozwoliła mu zapamiętać, że istnieją skuteczne proszki na ból głowy". Na koniec z mocą podaje powody swojej interwencji na łamach gazety: podyktowana była ona sprawiedliwością i chęcią podkreślenia, "jakiemi obrzydliwemi drogami kroczy dziś zawistna konkurencja i chęć szkodzenia bliźniemu, gdyż to jedynie przebija z każdego niemal zdania w «apelu widza do publiczności»".

Jakie pobudki stały tak naprawdę za dwoma tymi prasowymi wystąpieniami - już się nie dowiemy. Jedna tylko refleksja nasuwa się na myśl. Taka mianowicie, że jak mawiają, wszystkim się nie dogodzi...

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024