"Z chwilą, gdy porozumiewanie się ludzi zapomocą fal radjowych, wytwarzanych przez stację nadawczą i odbieranych za pośrednictwem aparatów radjowych, stało się równie powszechne, jak porozumiewanie zapomocą telegrafu lub telefonu, zaszła potrzeba uregulowania przez odpowiednie ustawy i rozporządzenia stosunków, wynikających z korzystania z aparatów i urządzeń radjofonicznych"* - czytamy w jednym z numerów "Tygodnia Radiowego" (nr 6/1931) w artykule pt. Ochrona prawa przed radjopajęczarstwem. Dla zwykłego, szarego obywatela, pragnącego, by w jego domu znalazło się to wyjątkowe dobro, jakim radio niewątpliwie było, oznaczało to dwie rzeczy - dostosowanie się do przepisów i opłaty.
Czytamy dalej: "Państwo przyznało sobie prawo wyłączności na telegraf, telefon i radjo. Każdy więc, kto chce korzystać z urządzeń, służących do przesyłania albo odbierania wiadomości lub dźwięków na odległość, musi się zastosować do odpowiednich przepisów prawnych, wydanych przez Państwo". Stosowna ustawa wydana została co prawda jeszcze w czerwcu 1924 roku, jednak jej nazbyt ogólne brzmienie z biegiem czasu uznano za niewystarczające w obliczu "rozwijających się warunków życia", które tę ustawę miały wyprzedzić. Wymagała więc ona zmian, by być jak najbardziej odpowiednią względem czasów ówczesnych. Autor artykułu pochylił się więc nad najważniejszymi zapisami, które mogły zmienić życie konsumentów, a może i wpłynąć na chęć posiadania przez nich własnego radioodbiornika.
Koncesja - oto ważne w tej części słowo. Wedle odpowiednich artykułów w zaktualizowanej ustawie, by mieć i móc utrzymywać radioodbiornik w domu, konieczne było uzyskanie stosownego pozwolenia. To Minister Poczt i Telegrafów w porozumieniu z Ministrami Spraw Wewnętrznych i Spraw Wojskowych wydawali koncesje zarówno organizacjom i towarzystwom, jak i tzw. osobom fizycznym. Jak w praktyce wyglądało uzyskiwanie pozwolenia? Tłumaczy autor, że "każdy pragnący korzystać z urządzenia radjoodbiorniczego, składa do najbliższego urzędu pocztowego zgłoszenie, czyli deklarację o udzielenie upoważnienia na prawo do kupienia i używania urządzenia radjoodbiorniczego. Urząd pocztowy wydaje odpowiednie upoważnienie, w którem dana osoba zobowiązuje się między innemi do uiszczenia opłaty abonamentowej na rzecz Skarbu Państwa i koncesjonariusza radjofonu". Opłata ta w przypadku prywatnej radiostacji odbiorczej wynosiła 3 złote, a jej ściąganie przebiegać miało w bardzo prosty sposób, bo poprzez listonoszy i na podstawie wystawionych przez urzędy pocztowe kwitów.
Łatwo, prosto i przyjemnie - można by rzecz. A jeśli ktoś mimo wszystko postawił na nieuczciwość, czekała go kara. Jaka? Areszt do trzech miesięcy i grzywna do 3 tysięcy złotych, ewentualnie jedna z tych dwóch opcji. A jakby tego było mało, taki nielegalny sprzęt państwo mogło zwyczajnie skonfiskować. Na swoją rzecz oczywiście. Radiopajęczarze, jak nazywa się kupujących i korzystających nielegalnie z radioodbiorników użytkowników, musieli się więc liczyć ze srogimi konsekwencjami. Kto miał decydować o losie nieuczciwego radioamatora? Niegdyś decydował sąd, ale ze względu na nawał obowiązków i znaczne opóźnienia w ogłaszaniu wyroków, w nowej ustawie i to zostało zmienione, dzięki czemu sprawy trafiać miały do władz administracyjnych. W tym wypadku - do starostwa. Każda tego rodzaju sprawę rozpatrywał referent, który niemalże od razu wydawał odpowiednie orzeczenie o wymiarze kary. Od tego orzeczenia można jednak było składać apelację. Kto mógł wykryć nieuczciwe praktyki? Funkcjonariusze kontroli radiowej lub policja. Przyznać trzeba - brzmi to wszystko bardzo poważnie!
Do czego ostatecznie miała przyczynić się walka z radiopajęczarstwem? Jak pisze autor tekstu: "do zwiększenie ilości radjosłuchaczy, co dobije się dodatnio na rozwoju naszej radjostacji". Takie to niegdyś wprowadzano zasady, tak na ten temat myślano i tak koncesjami obwarowywano użytkowanie wynalazków upragnionych. Można rzecz, że takie to były początki opłat abonamentowych od mediów publicznych...
Justyna Żarczyńska
* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.
- Książka Justyny Żarczyńskiej Felietony z nie pierwszej strony. Rewelacje kulturalne w poznańskiej prasie dwudziestolecia do kupienia tutaj
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024