"Znany czytelnikom «Nowego Kurjera» feljetonista p. Stanisław Brandowski zabrał głos w sprawie przesadnego reklamowania gwiazd filmowych. Cytujemy tu najcharakterystyczniejsze wyjątki z feljetonu p. Brandowskiego; uwagi swoje zamieszczamy na końcu artykułu"* - czytamy w zapowiedzi tekstu pt. Trochę ciszej panowie! ("Nowy Kurier", nr 268/1930), którego autorem był tajemniczy "bar". Co takiego Brandowski zarzucał personom ze świata srebrnego ekranu?
"Prasa polska dużo miejsca i uwagi poświęca bóstwom filmowym. Czyni to nie ze względów wychowawczych, tylko ulegając raczej prądowi czasu i kaprysowi czytelników. Chce się coś wiedzieć o życiu i powodzeniu tych artystów, których się codziennie widzi na ekranie. Autor poniższych uwag wypowiada osobiste swoje zapatrywania, stojąc na stanowisku, że pisma dopuszczają się na tem polu karykaturalnej przesady. Nie są one, co prawda, twórcami tych superhymnów, ale ulegają suggesji czy naciskowi tych ajencyj filmowych i kinowych entreprenerów, w których interesie ta jarmarczna reklama ekranowych wielkości leży" - czytamy. Jest to jasna sugestia, że promocja to wielka maszyna, którą wprawia się w ruch w jakimś interesie, dla oczekiwanego rezultatu oraz - rzecz oczywista - dla zysku! Nie zawsze przy tym kierując się sprawiedliwym osądem, gdyż jak autor zauważa dalej: "Krzyk, jaki się około tych ludzi robi, zostaje w rażącej dysproporcji do ich artystycznych wyczynów". Doprowadza to do nie lada konsekwencji. Ot, choćby do tego, że niektórzy z tak promowanych "półbogów" faktycznie się za nich uznają, chociaż "są tylko komedjantami".
Autor tych gorzkich, pełnych przytyków słów wytycza ściśle określony podział między owymi komediantami a "przeciętnymi artystami scenicznymi". Ci drudzy, jak tłumaczy, są sto razy więcej warci "od tych mimików, którzy pracują tylko twarzą". Ta wcale nie tak subtelna różnica między pierwszymi a drugimi związana jest ze sposobem ich pracy i poziomem zaangażowania, jaki w nią wkładają. Artysta sceniczny, który nie buduje swojej pozycji na tanich sensacjach i plotkach, jest twórcą, który "całą swą duszę i artyzm włożyć musi" w postać, w jaką się wciela. Świat jest jednak miejscem dość okrutnym dla tej kategorii aktorów. Mogą oni dawać z siebie wszystko, co najlepsze, jednak niechybnie "sława aktora jest ograniczoną i mija prędko, podczas gdy reklama nazwiska artystów filmowych roznosi po całym świecie".
Żeby lepiej zobrazować, o co dokładnie felietoniście chodzi, warto się odnieść do konkretnego przykładu. Przykładem tym będzie "doskonała i głośna artystka" - Pola Negri, która "używała i nadużywała" trików rozmaitych, by zyskać sławę i popularność, jaką się cieszyła ku zadowoleniu wszystkich zaangażowanych w produkcje z jej udziałem, którym się nieco tego blasku i blichtru dzięki niej udzieliło. "Zręczne kawały i «bujdy»" doprowadziły do ogromnego zainteresowania jej osobą. Brandowski miał wymienić listę wszystkich jej zabiegów zmierzających do tego, by przyciągnąć głodne rozrywki i plotek tłumy. Listę tę zamykała wzmianka na temat tego, jak Pola Negri "rozpuszczała najniemożliwsze blagi o tem, jaką to bajeczną wytwórnię filmową zakłada w Ameryce, w Anglji, we Francji, w Niemczech, w Polsce i gdzie tylko".
Słowo "blagi", jak wskazuje oburzony felietonista, najlepiej do tej sytuacji pasuje, ponieważ wszystkie te elektryzujące wiadomości okazać się miały "kłamstwem, nabieraniem prasy, nieledwie jej szantażowaniem". I po co było to wszystko? Brandowski udziela odpowiedzi mocnej i nieznajdującej żadnego usprawiedliwienia dla tego rodzaju praktyk, które wykraczają przecież poza działania artystyczne. Jego odpowiedź podana jest w formie retorycznego pytania: "Czy poto, aby pani Pola do już zarobionych dolarów dodawać mogła nowe?". Nie można mieć wątpliwości co do tego, jakie emocje w publicyście zbudzały tego rodzaju oszustwa, choć jednocześnie mniejszą miał on nawet pretensję do samej Poli Negri czy też innych gwiazd postępujących w sposób do niej podobny, a większą do "owczego pędu prasy do niesłychanego reklamowania tych półkomedjantów i półkomedjantek".
Magazyny filmowe dają bowiem przestrzeń do publikowania artykułów w mniejszym stopniu uchylających rąbka tajemnicy o sprawach technicznych czy organizacyjnych produkcji, w większym pozwalających na dywagacje towarzysko-plotkarskie. Czytamy: "Większość jednak materjału, to najpospolitsze bujdy i hocki-klocki, zawracające w głowach tysiącom «nieodkrytych» talentów obojga płci. Zanadto wyolbrzymia się zasługi i walory jakiegoś mizernego aktorzyny o przystojnej twarzy, będącego niejednokrotnie tylko lichym odrobicielem powierzonej mu roli".
Tak oto nierzadko odpowiednia reklama na piedestał wywyższa tych, którzy być może wcale tam stanąć nie powinni. "Z jakiego powodu?" - powtarzam umieszczone na końcu cytowanego tekstu pytanie...
Justyna Żarczyńska
* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.
- Książka Justyny Żarczyńskiej Felietony z nie pierwszej strony. Rewelacje kulturalne w poznańskiej prasie dwudziestolecia do kupienia tutaj
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023