Niewyjaśniona tajemnica sprzed 50 lat

Beata wyszła po godzinie 8 z domu przy ul. Płomiennej na Jeżycach. Szła na lekcję religii do salki katechetycznej przy kościele na ulicy Pięknej. Miała wrócić około godziny 10. Po raz pierwszy szła sama, bo tego dnia nikt z rodziny nie mógł jej odprowadzić. Matka miała wizytę u lekarza, ojciec był w pracy, siostra była chora. Jednak rodzice uznali, że 9-latka poradzi sobie sama. Do przejścia miała tylko 800 metrów przez zabudowaną, pełną ludzi, część Grunwaldu i Ogrodów.
Na lekcję religii jednak nie dotarła. Rodzice dowiedzieli się o tym godzinę lub dwie później od jej kolegów i natychmiast rozpoczęli poszukiwania. Najpierw pytali o dziewczynkę w brązowym płaszczyku w okolicach domu i na trasie do kościoła, zaglądali do bram i na podwórza. Zwrócili się też o pomoc i wskazówki do sąsiadów, znajomych, rodziny. Oczywiście pytali też kolegów i koleżanki Beaty ze szkoły i placu zabaw. Gdy to nie przyniosło rezultatów, jeszcze tego samego dnia poszli na komisariat. Jednak milicjanci, choć wszystko wskazywało na to, że sprawa jest poważna, potraktowali doniesienie o zaginięciu lekceważąco. Powiedzieli rodzicom, że nie mają się niepokoić, że córka na pewno się odnajdzie, bo zapewne poszła w odwiedziny do znajomych lub rodziny i się "zasiedziała".
Dopiero następnego dnia, gdy Beata jednak nie wróciła, rozpoczęły się poszukiwania o większym zasięgu, już pod nadzorem milicji. Zaglądano w miejsca do których dziecko mogło wejść, zranić się, złamać nogę, utknąć. Zasięg poszukiwań był coraz większy i obejmował stopniowo cały Poznań. Sprawdzono m.in. teren ogródka pracowniczego rodziny Radke w Baranowie, na który ojciec dziewczynki wywiózł wcześniej jej ukochanego psa. Zakładano, że Beata mogła tam pojechać, bo za nim tęskniła. Przeszukiwano też lasy podmiejskie oraz bliższe i dalsze place budowy - bez efektu. Milicjanci spisywali zeznania wszystkich, którzy mieli jakieś obserwacje lub wskazówki dotyczące 14 kwietnia lub inne spostrzeżenia.
Po pewnym czasie milicja zaczęła badać sprawę pod kątem możliwego uprowadzenia. Jedna z dziewczynek mieszkająca w okolicy powiedziała, że widziała, jak Beata wsiadała do samochodu. Początkowo szukano auta marki Warszawa, później marki Wołga. W tych latach pojawiła się plotka, tzw. miejska legenda, o krążącej po miastach "czarnej Wołdze". Milicja na tym etapie przyłożyła się do śledztwa i udało się ustalić tożsamość kierowców samochodów Warszawa i Wołga widzianych w okolicy, ale mieli oni niepodważalne alibi i żadnego związku ze sprawą. Brano pod uwagę, że dziecko mogło wpaść w ręce przestępcy seksualnego: pedofila, porywacza lub szantażysty i w tym kierunku milicja prowadziła działania śledcze.
Zatrzymano kilku podejrzanych. Byli to mężczyźni karani wcześniej za przestępstwa seksualne: pedofilię, czyny lubieżne, podglądactwo. Jednak przedstawione przez nich wersje alibi nie budziły wątpliwości, nie bywali oni także w okolicy domu Beaty, wykluczono więc ich związek ze sprawą. Rodzice dziecka nie otrzymali też żądania okupu. Rok po zaginięciu pojawił się nowy wątek: zatrzymany przez milicję podglądacz Daniel G., powiedział w czasie przesłuchania, że to on zabił Beatę. Jednak wkrótce potem, przyciśnięty przez śledczych, zaczął się plątać w zeznaniach i w czasie wizji lokalnej nie potrafił wskazać miejsca ukrycia zwłok. Ostrzeżony, że grozi mu kara śmierci, przyznał, że porwanie i zabójstwo wymyślił, a szczegóły podawał, opierając się na artykułach prasowych, które czytał. Także w tym wypadku milicja uznała, że z całą pewnością nie ma on związku ze sprawą.
Przez wiele lat zaginięcie Beaty Radke było niewyjaśnioną tajemnicą, mimo, że w mieście pamiętano o sprawie. Rodzina nie ustawała w poszukiwaniach, śledziła doniesienia o odnalezionych osobach o nieustalonej tożsamości, a także o odnalezionych zwłokach. Przez lata różni ludzie podejmowali próby rozwiązania zagadki, badali ją detektywi milicyjni i policyjni, poszukiwacze osób zaginionych, zdesperowana rodzina prosiła jasnowidza o wskazówki. Bez efektu.
Niespodziewanie nadzieja na wyjaśnienie sprawy pojawiła się całkiem niedawno, bo w 2019 roku, gdy w Holandii odnaleziono ciało niezidentyfikowanej kobiety. Ojciec Beaty i jej siostra pojechali do Holandii, by poddać się badaniom DNA. Jednak badania próbek genetycznych nie wykazały podobieństwa i rodzina wróciła do Polski w niewiedzy. Beata Radke nadal jest poszukiwana, chociaż formalnie uznano ją za zmarłą. W 2011 roku jej ojciec, Henryk Radke złożył do sądu wniosek o stwierdzenie śmierci córki i w 2012 roku sąd wydał taką decyzję.
Beata Radke jest uznawana za zaginioną od 50 lat. Gdyby żyła, dziś miałaby 59 lat. Jej zdjęcie z lat dziecięcych ciągle figuruje na listach osób poszukiwanych, ale Fundacja Itaka, zajmująca się poszukiwaniem osób zaginionych, sporządziła portret uwzględniający postęp wieku. Jest dostępny tutaj. Wydaje się, że sprawa zaginięcia dziewczynki, do którego doszło 50 lat temu, pozostanie na zawsze niewyjaśniona.
Szymon Mazur
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025