Krystek

Bliska mojemu kibicowskiemu sercu tematyka społecznych dziejów poznańskiej piłki nożnej gościła na niniejszych łamach już niejednokrotnie, by wspomnieć tylko tryptyk poświęcony najgłośniejszym meczom Lecha w europejskich pucharach czy też zeszłoroczny artykuł o legendzie Warty Poznań i strzelcu pierwszego polskiego gola na mundialu Fritzu Scherfke (IKS 2024/9). Skomplikowane życiowe wybory tego ostatniego były skądinąd zaczynem do rozważań poświęconych innemu wybitnemu piłkarzowi Zielonych. Tym razem idzie o Feliksa Krystkowiaka, którego biogram stanowi w jakimś stopniu odwrócone odbicie życiorysu popularnego Fryca. Przypomnijmy, Scherfke to rodowity poznaniak pochodzący z niemieckiej rodziny, który grał dla Warty i reprezentował biało-czerwone barwy narodowe. Wraz z wybuchem II wojny światowej podpisał jednak folkslistę i rozpoczął występy w niemieckich klubach, by wymienić choćby Sportgemeinschaft SS Posen, co nie uchroniło go przed wysyłką na front wschodni, a w konsekwencji zaważyło na decyzji o pozostaniu w Niemczech także po wojnie. Feliks Krystkowiak, zachowując oczywiście wszelkie proporcje, przebył drogę w zupełnie przeciwnym kierunku.
Przyszły bramkarz poznańskiej Warty przyszedł na świat 9 maja 1925 roku w Wanne-Eickel (ob. w granicach miasta Herne) w Zagłębiu Ruhry, dokąd jego rodzice jeszcze w czasie zaborów wyjechali za chlebem z Gierłachowa w powiecie kościańskim. Na przełomie wieków nie było to niczym niezwykłym, górniczy region stale potrzebował rąk do pracy, co pociągnęło za sobą znaczną falę migracji Polaków z Wielkopolski, Pomorza i Śląska do Westfalii. Po odzyskaniu niepodległości niektórzy z nich wrócili do kraju, inni postanowili spróbować szczęścia we Francji, część zdecydowała się na pozostanie w Niemczech. Rodzina Krystkowiaków, podobnie jak tysiące ich rodaków, wybrała tę trzecią opcję. Wynikało to zapewne w jakiejś mierze z materialnej stabilizacji osiągniętej na obczyźnie. Ojciec Feliksa, poza pracą w niemieckich kopalniach, był przewodniczącym lokalnych struktur Związku Polaków w Niemczech oraz Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół", w którym pierwsze piłkarskie szlify zdobywali starsi bracia naszego bohatera, a także on sam. Młody Krystkowiak dzielił wówczas czas pomiędzy niemiecką szkołę, popołudniowe zajęcia edukacyjne dla dzieci z polskich rodzin oraz treningi w Sokole. Jego pierwsza praca polegała na rozwożeniu na rowerze polonijnej prasy. W domu, jak przyznawał w 2012 roku w wywiadzie udzielonym Radosławowi Nawrotowi na łamach poznańskiej "Gazety Wyborczej", mówiło się wyłącznie po polsku, on sam co roku wyjeżdżał zaś na kolonie do Polski, ostatni raz do Kórnika w 1938 roku.
Rok 1939 diametralnie wszystko zmienił, choć dokręcanie śruby polskiej mniejszości w Niemczech zaczęło się oczywiście wcześniej. Młody piłkarz wyuczył się wprawdzie zawodu tokarza w zakładach Kruppa, ale wraz z osiągnięciem pełnoletności upomniał się o niego Wehrmacht, który potraktował go jako obywatela niemieckiego. Oznaczało to w październiku 1943 roku przymusową wysyłkę na front wschodni, nieustannie cierpiący na niedobór rekruta. Feliks przeżył tam piekło zimowych walk. Wybawieniem okazały się rany odniesione dokładnie w 19. urodziny - 9 maja 1944 roku. Były one na tyle poważne, że w szpitalach spędził dziesięć miesięcy, niemal do końca wojny. Niedługo po jej zakończeniu Wincenty - głowa domu Krystkowiaków - podjął decyzję o zakończeniu emigracyjnego rozdziału i powrocie do Polski. Wybór padł na bliski każdemu Wielkopolaninowi Poznań, gdzie rodzina dotarła w listopadzie 1945 roku. Młody Feliks dostał wówczas pracę w Cegielskim i postanowił wrócić do futbolu. Zrazu w zakładowym klubie HCP, a z czasem w Warcie, największym i wciąż najpopularniejszym poznańskim klubie. Rosły, gibki i obdarzony świetnym refleksem bramkarz szybko zwrócił na siebie uwagę trenera Mieczysława Balcera, każdorazowo tytułowanego przez piłkarzy "per magister", który dołączył go do pierwszego składu Zielonych.
Łączenie gry w piłkę na najwyższym poziomie z etatową pracą tokarza w HCP z całą pewnością wymagało twardego charakteru, determinacji i żelaznego zdrowia. Dziś ekstraklasowym zawodnikom zapewne trudno to sobie wyobrazić, ale tuż po wojnie ligowi piłkarze prosto z nocnego pociągu przywożącego ich z wyjazdowego meczu, gdzieś w Krakowie czy Warszawie, biegli wprost do pracy, do której, jak przyznawał Krystkowiak, każdy się spieszył, "aby być w porządku". Nagrodą za sportowy wysiłek były wówczas nagłówki w poznańskich gazetach, lokalna sława i raz w tygodniu specjalna paczka, która zawierała... "10 jaj, kiełbasę i cukier". Wysiłek i talent "Krystka" szybko przyniósł wymierne rezultaty, bo w krótkim czasie udało mu się zastąpić w bramce Warty dotychczasowego golkipera Mariana Jankowiaka. Zieloni tuż po wojnie byli krajową potęgą walczącą o najwyższe piłkarskie laury. Ich sportowy szczyt przypadł na 30 listopada 1947 roku, gdy na stadionie przy ul. Rolnej, w obecności około 20 tys. kibiców na trybunach i kolejnych kilkunastu tysięcy słuchających relacji z głośników pod kasami, Warta z Krystkowiakiem w bramce pokonała Wisłę Kraków (5:2) i zdobyła futbolowe mistrzostwo Polski. Doszło wówczas do sytuacji określanej dziś wśród kibiców angielskim terminem pitch invasion, oznaczającym nic innego niźli niekontrolowane wtargnięcie tysięcy widzów na murawę stadionu, aby tuż po końcowym gwizdku świętować triumf wraz ze swoimi ulubieńcami. Chcąc poczuć atmosferę mistrzowskiego święta na Rolnej, oddajmy głos korespondentowi "Expressu Poznańskiego", który pisał: "W jednej chwili boisko zalewa tłum widzów. Gracze Warty płyną z boiska na ramionach. Radość tysięcy kibiców jest tak pełna, że aż drapieżna. Chłopcy z drużyny mistrza Polski z uśmiechem na ustach poddają się karesom [serdecznościom] szczęśliwego tłumu".
Feliks Krystkowiak zagrał w barwach Warty 529 razy, aby zawiesić piłkarskie buty na kołku dopiero w 1962 roku. Trenował później z sukcesami młodzież, także tę w zielonych trykotach, którą w latach 70. doprowadził nawet do juniorskiego wicemistrzostwa Polski. Mieszkał na Dębcu, skąd już na emeryturze regularnie przyjeżdżał na obiekty przy Drodze Dębińskiej, aby obserwować młodych adeptów piłkarskiego fachu. Odszedł 20 października 2015 roku jako ostatni przedstawiciel mistrzowskiego składu Warty z 1947 roku. Spoczywa na cmentarzu junikowskim.
Piotr Grzelczak
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025