Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Gość nasz dostojny

Dziesiątki tysięcy ludzi na ulicach, parkanach i dachach. Miasto tonące w biało-czerwonych chorągwiach, festonach i girlandach. Do tego iluminacje mieszkań, pochodnie, a nawet ognie bengalskie. Tak 26 grudnia 1918 r. Poznań witał Ignacego Jana Paderewskiego.

Portret eleganckiego mężczyzny z wąsem i w garniturze. Podpiera brodę prawą ręką, patrzy poważnym wzrokiem. - grafika artykułu
Ignacy Jan Paderewski, ok. 1915 r., fot. ze zb. Polona

Święta Bożego Narodzenia AD 1918 były w Poznaniu naznaczone dwoma wzajemnie warunkującymi się czynnikami: biedą i polityką. Tę pierwszą przyniosła Wielka Wojna, która w listopadzie tegoż roku dobiegła wreszcie końca. Dla mieszkańców Poznania i Wielkopolski oznaczało to wejście w niepewny okres przejściowy, w czasie którego rozstrzygnąć się miała ich najbliższa przyszłość. Obsadzeni przez mocarstwa w roli statystów, przynajmniej do czasu rozstrzygnięć konferencji pokojowej, mieli pozostać obywatelami pokonanych Niemiec i czekać na decyzje podejmowane w Paryżu. Sęk w tym, że czekać nie chcieli. Podział ról był tutaj niemal klasyczny: czynu pragnęli zwłaszcza "młodzi", których starali się powstrzymywać "starzy". Właśnie do takiego Poznania 26 grudnia 1918 roku przyjechał Ignacy Jan Paderewski. Poznania rozgrzanego politycznie do czerwoności, gdzie temperatura niemiecko-polskiego antagonizmu rosła nieprzerwanie od tygodni.

Zacznijmy jednak od pytania, skąd właściwie wielki pianista i polityk wziął się w owym czasie w stolicy Wielkopolski i w jakim celu tutaj przyjechał? Scenariusz pisała nam w tym przypadku wielka polityka. Oto począwszy od listopada 1918 roku, a więc od przejęcia władzy w Warszawie przez Józefa Piłsudskiego, mieliśmy w istocie do czynienia z dwoma ośrodkami politycznymi pretendującymi do reprezentowania tzw. sprawy polskiej. Obok nieuznawanego przez aliantów Naczelnika Państwa, w Paryżu działał cieszący się poparciem zwycięskiej koalicji Komitet Narodowy Polski. Misja Paderewskiego, której pomysłodawców należy szukać w Londynie, miała z tym dualizmem raz na zawsze skończyć. Jej cel był zasadniczy: popierany przez aliantów i kochany przez rodaków pianista obejmie tekę prezydenta Rady Ministrów, skończy z polsko-polską wojenką i doprowadzi w kraju do "zgody serc". Państwa ententy nie działały oczywiście na tym polu zupełnie bezinteresownie. Niepodległa Polska rządzona przez zaufanego polityka była wielce pożądanym partnerem stanowiącym bufor oddzielający Europę Zachodnią od zrewoltowanej Rosji. W grudniu 1918 roku Paderewski, po zasięgnięciu opinii w Komitecie Narodowym Polskim, przystał ostatecznie na plan wyprawy do kraju. Postawił przy tym warunek: podróż miała się odbyć drogą morską (Anglicy proponowali ponoć samolot!) z portem docelowym w Gdańsku. Stamtąd droga prowadzić miała koleją do Poznania i dopiero dalej do Warszawy. Cel takiej marszruty był zasadniczy: przyszły polski premier pragnął zademonstrować światu, że odrodzona Polska nie rezygnuje z ziem zaboru pruskiego i rości sobie do nich słuszne, historycznie umotywowane pretensje.

Poznań dowiedział się o planowanych odwiedzinach Mistrza tuż przed świętami. 22 grudnia 1918 roku doniosła o tym miejscowa prasa, wprowadzając polskich mieszkańców w stan nerwowego oczekiwania połączonego z ekscytacją. Wysokiej stawki grudniowej wizyty nie trzeba było nikomu specjalnie tłumaczyć. Paderewski na pokładzie brytyjskiego krążownika Concord przybył do Gdańska 25 grudnia, skąd nazajutrz wyruszył koleją bezpośrednio do Poznania. Stronie niemieckiej taka demonstracja nie była z pewnością w smak, czemu skądinąd co rusz dawano wyraz, m.in. podczas słynnego incydentu w Rogoźnie, gdzie podjęto próbę zmiany kursu pociągu wiozącego Paderewskiego. Kolejny tego rodzaju akt zainicjowano już w samym Poznaniu. Bez powodzenia. Żadna siła nie mogła powstrzymać co najmniej 50 tys. Polaków, którzy przyszli na dworzec powitać swego "dostojnego gościa". 26 grudnia 1918 roku o godzinie 21.10 w Grodzie Przemysława zatrzymał się czas. Rozpoczął się natomiast, jak pisał profesor Przemysław Matusik w trzecim tomie Historii Poznania, jeden "z najlepiej wyreżyserowanych i najbardziej efektownych spektakli publicznych w dziejach Poznania".

Paderewski oraz towarzysząca mu misja angielskich oficerów przez dobrą godzinę pokonywali krótki odcinek z Dworca Letniego do hotelu Bazar. Towarzyszyła im niezwykła asysta. "Kurier Poznański" na pierwszej stronie pisał tak: "Gdy pochód wkroczył w ulicę Święty Marcin, wiwatom i owacjom nie było końca. Wszystkie okna oświetlone, pełne wiwatujących i wiewających chustkami ludzi, chorągiew przy chorągwi, w oknach morze świateł i ogni, wszystko złożyło się na jeden niezapomniany, niezatarty obraz potężnej, żywiołowej manifestacji narodowej jedności bez różnicy klas i stanów. Powozy obsypywano kwiatami, wiwatom nie było końca". Doszło nawet do tego, jak wspominał dyrektor Bazaru Władysław Kontrowicz, że powóz z Paderewskim miast koni ciągnęła młodzież, z kolei angielskich oficerów wnoszono do hotelowego holu na rękach. To właśnie tutaj w obecności prezydenta miasta Jarogniewa Drwęskiego oraz członków Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej Mistrz wygłosił pierwszą mowę powitalną, którą powtórzył później do nieprzebranego tłumu poznaniaków zebranych przed gmachem. Ostatecznie wyczerpanego i tracącego głos polityka trzeba było od okna odciągać niemal siłą. O odpoczynku nie było wszakże mowy. Jeszcze tego samego wieczoru Paderewski udał się na uroczystą kolację wystawioną przez prezydenta Drwęskiego w jego mieszkaniu przy ul. Ratajczaka. Do Bazaru wracał zapewne późną nocą.

Nazajutrz, zmorzony chorobą, zgodnie z zaleceniem lekarskim pozostał w łóżku, reprezentacyjne honory przekazując w ręce małżonki Heleny. Tymczasem pobudzona przezeń rozgrywka o Wielkopolskę poczęła gwałtownie przyspieszać. Jak wspominał później przewodniczący Rady Miasta Poznania Witold Hedinger, padł wówczas "urok cudny na całe miasto, bo pojęliśmy tej nocy, że już jesteśmy wolni - wolni w polskim Poznaniu".

Piotr Grzelczak

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024