Rusałkę porastały niegdyś łąki przecięte korytem Bogdanki i otoczone lasem. Pobliska ulica nosiła nazwę Glinianej. Nie bez przyczyny. Pozyskiwano tu glinę na potrzeby pobliskiej cegielni. W ten sposób na początku lat 20. XX wieku powstały dwa stawki, którym nadano frywolne nazwy: Bycze Jajo i Zuzanna. Poznaniaków dowoził tam tramwaj linii 9, która swoją pętlę miała przy koszarach artylerii. Latem kąpano się w gliniankach, nie zważając na brak infrastruktury i niebezpieczne głębiny. Stworzenie nowoczesnego basenu na Golęcinie osłabiło ten trend, ale mniej majętni poznaniacy nadal chodzili nad glinianki. Latem swoje podwoje otwierały budy zwane szumnie "leśnymi restauracjami", a gościom czas umilali muzycy grający na skrzypcach i bandoneonie. Oprócz wódki można było tam dostać "limoniadę, kwaśne mleko zez sznekami oraz klimki". Okoliczną dzieciarnię przyciągał tajemniczy i opuszczony fort. Była to działobitnia Bogdanka. Czasami w pobliżu jeziorek swoje tabory rozbijali Cyganie. W połowie lat 30. lansowano pomysł, by nad brzeg Bogdanki przenieść ogród zoologiczny. Gorącym orędownikiem tej idei był prof. Adam Wodziczko, który uważał trzymanie zwierząt w klatkach na Jeżycach za niemoralne. Plany pokrzyżował wybuch wojny.
Jezioro krwi i łez
Władza okupacyjna miała własny pomysł. Już w listopadzie 1939 roku dyrektor Garten und Friedhofsamt w Poznaniu rozsyłał ponaglające listy. Domagał się od inżynierów rozpoczęcia prac nad stworzeniem sztucznego jeziora. Oszacowano, że do realizacji tego planu trzeba wydobyć blisko milion metrów sześciennych ziemi! Jezioro Elsensee (nazwane od Elsenmühle, czyli pobliskiego młyna) miało stanowić serce Golęcińskiego Parku Ludowego. W sąsiedztwie zaplanowano lunapark, linię kolejki wąskotorowej, ścieżki rowerowe, sauny, restauracje i halę sportową. Okolice zalesiono, a brzegi obsadzone trzcinami i wyłożone kamieniami imitowały naturalny krajobraz. Budowa ruszyła wczesną wiosną 1940 roku. Tuż przed jej rozpoczęciem na terenie lasku golęcińskiego rozstrzelano ok. 2 tysięcy więźniów Fortu VII. Był to zaledwie początek pasma cierpień i zbrodni. Niektóre prace hydrotechniczne wykonywali wykwalifikowani robotnicy polscy. Jednak do pogłębiania niecki, wywożenia gliny i umacniania brzegów zmuszono więźniów żydowskich. Większość stanowili Żydzi z Wielkopolski i województwa łódzkiego, których przetrzymywano m.in. w obozie w Krzyżownikach. Codziennie wyruszali jeszcze przed świtem. Karmieni litrem cienkiej zupy musieli pracować po 12 godzin dziennie. Żydzi pozbawieni odzieży ochronnej brodzili po pas w wodzie bez względu na porę roku. "Bicie i znęcanie się jest tu tak popularne jak chleb powszedni" - pisał w swoich wspomnieniach polski robotnik Jan Jankowiak (Żydowski Instytut Historyczny, sygn. 301/6405). Żydom nie wolno było ze sobą rozmawiać. Karano za to marszem z kamieniami na ramionach, wykonywaniem tzw. "żabek" albo wieszaniem za ręce na gałęzi. Zdarzało się, że ubłoconych robotników strażnicy przywoływali do siebie i pytali z drwiną, dlaczego są tak brudni. Potem kazali im wskakiwać do lodowatej wody albo szorować dłonie do krwi kawałkiem cegły. Niezdolnych do pracy rozstrzeliwano. Wiosną 1940 roku niemieccy żołnierze dostali zadanie wysadzenia działobitni. Wcześniej w pomieszczeniach fortu saperzy zamknęli 11 Żydów, którzy zginęli pod gruzami. Jednego z więźniów podczas próby ucieczki złapał i stratował konny patrol Schutzpolizei. Innego złapanego uciekiniera przywiązano do bryczki i włóczono po ziemi. Kilkudziesięciu Żydów zostało rozstrzelanych przez SS i pochowanych w zbiorowym grobie. Na kolorowych zdjęciach wykonanych dla Zarządu Parków i Cmentarzy nie ma śladu tej gehenny. By nie psuć miłej wycieczki zaproszonym urzędnikom i dziennikarzom. Zbiornik był gotowy we wrześniu 1942 roku, a dziennik "Ostdeutcher Beobachter" mógł donieść: "Powinniśmy podziękować władzom miasta, które sprawiły, że stolica Kraju Warty jest nie tylko piękniejsza, ale i sympatyczniejsza".
Podwodne lapidarium
Nad Rusałką nie tylko wyniszczano Żydów fizycznie, ale też zacierano pamięć o ich tradycji i historii. Do budowy mostków, ścieżek i przepustów wykorzystano bowiem macewy z likwidowanego cmentarza żydowskiego przy ul. Głogowskiej. Nagrobki porozbijane na mniejsze kawałki stanowiły wzmocnienie sztucznej terasy znajdującej się na głębokości ok. 2 metrów. Pewną liczbę takich kawałków rozrzucono także przy brzegu, aby pełniły funkcję falochronu. Można sobie wyobrazić, co czuli religijni Żydzi zmuszeni do bezczeszczenia pamięci swych ziomków. Do budowy Rusałki wykorzystano również niewielką liczbę pomników z nekropolii ewangelickich i katolickich. Co kilka lat, przy niskim stanie, jezioro odsłania potrzaskane kawałki nagrobków. Do tej pory wydobywano je doraźnie i magazynowano w leśniczówce przy ul. Wałeckiej, Forcie VII i Muzeum w Żabikowie. Jesienią 2019 roku interpelację dotyczącą m.in. Rusałki i wydobycia macew złożył radny miejski Andrzej Rataj. Z osobnym apelem do prezydenta zwrócił się Maciej Krajewski, fotograf i społecznik. Wolontariusze zadeklarowali pomoc przy wydobyciu i oczyszczeniu nagrobków, a prezydent Poznania zwrócił się do spółki Aquanet o określenie warunków technicznych związanych z taką operacją. Podjęto decyzję o utworzeniu specjalnego miejsca w okolicach Rusałki, gdzie mogłyby trafić kawałki macew. W pobliżu wiaduktu ustawione zostaną pylony Systemu Informacji Miejskiej przybliżające historię jeziora. Nagrobki stanowią część podwodnych umocnień, zatem nie uda się od razu wydobyć wszystkich fragmentów. Ale trzeba wykonać pierwszy krok, by 80 lat po wojnie naprawić nazistowskie barbarzyństwo.
Aleksander Przybylski
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019