Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Bard

Wiadomość o jego przyjeździe zelektryzowała wszystkich. "Nawet ci, których nie obchodzi na co dzień muzyka, wpadli w dygot i podniecenie" - pisał Ryszard Gloger na łamach "Głosu Wielkopolskiego". 35 lat temu Leonard Cohen wystąpił w Poznaniu.

. - grafika artykułu
Leonard Cohen (1988), fot. Roland Godefroy / Wikipedia

Przyjazd znanego zachodniego artysty za żelazną kurtynę niemal zawsze w krajach tzw. demokracji ludowej był wydarzeniem wykraczającym daleko poza ściśle muzyczny horyzont. Wystarczy przywołać legendarny koncert The Rolling Stones w Sali Kongresowej w Warszawie w kwietniu 1967 roku, występ Depeche Mode na Torwarze w lipcu roku 1985 czy też o rok późniejszy monumentalny popis Queen na Stadionie Ludowym w Budapeszcie, by na tym tylko poprzestać. W takim właśnie kontekście należy chyba rozpatrywać kilkudniową wizytę złożoną przez Leonarda Cohena (1934- 2016) w komunistycznej Polsce w marcu 1985 roku.

Wielki poeta, pieśniarz i pisarz cieszył się w PRL zasłużoną i ugruntowaną sławą, której korzenie sięgały ballady Suzanne otwierającej album The songs of Leonard Cohen (1967) i którą nieco później sukcesywnie budował na falach radiowej Trójki nieoceniony tłumacz "trubadura świata" - Maciej Zembaty. W latach 80. nie bez znaczenia pozostawał wreszcie fakt, że polski przekład jego piosenki The Partisan (oczywiście pióra M. Zembatego) stał się jednym z nieoficjalnych hymnów podziemnej Solidarności, natomiast on sam był obok heavymetalowej grupy Metallica najpopularniejszym zagranicznym artystą w kraju. "W Polsce mówiliśmy Cohenem, myśleliśmy Cohenem, a niektórzy nawet próbowali śpiewać songi kanadyjskiego barda" - pisał niedawno na łamach IKS-a Przemysław Toboła, recenzując film poświęcony artyście pt. Marianne i Leonard: Słowa miłości. Toteż gdy u schyłku zimy 1985 roku, zrazu na łamach muzycznej prasy, a z czasem i w szerokim publicznym obiegu, poczęły się pojawiać informacje o przyjeździe muzyka rodem z Montrealu do Polski, wśród jego miejscowych fanów zapanowało dawno nad Wisłą i Wartą nieoglądane gorączkowe pobudzenie.

Niebawem rozpoczęła się bezpardonowa walka o bilety na jeden z czterech polskich koncertów Cohena, które miały odbyć w ramach światowej trasy The Various Positions Tour, promującej jego siódmy w karierze album Various Positions. Z naszej perspektywy kluczowe znaczenie ma informacja, że jego pierwszy w PRL występ zaplanowano na 19 marca 1985 roku w Poznaniu (godz. 19), dokąd artysta przybył (via Warszawa) wprost ze Sztokholmu. Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że właściwymi organizatorami wydarzenia, którego centrum miała się niebawem stać widownia hali Arena, był poznański oddział Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych, Zakład Widowisk Estradowych w Warszawie i PAA Pagart, bilety w liczbie około 4 tysięcy rozeszły się zaś właściwie na pniu. Ci natomiast, którzy odeszli z kwitkiem od kas przy Głogowskiej i Śniadeckich, mogli liczyć jedynie na realizację swoich koncertowych marzeń u "koników", gdzie należało brać pod uwagę tak ryzyko zakupu fałszywej wejściówki, jak i kilkukrotne, a czasem nawet kilkunastokrotne przebicie ceny.

Wieczorem 19 marca 1985 roku oczekująca na Leonarda Cohena Arena pękała w szwach. Artysta rozpoczął owo niezapomniane spotkanie z poznaniakami, wśród których dominowała chyba studencka brać, od słynnego utworu Bird on the wire, by na ponad trzy godziny swoją muzyką i niezwykłą osobowością bez reszty zawładnąć kilkutysięczną publicznością. Ryszard Gloger, dziennikarz muzyczny i recenzent "Głosu Wielkopolskiego", nie bez cienia poetyckiej swady notował nazajutrz: "Mistrz budowania nastroju w bezbłędny sposób decydował o tempie, temperaturze i dynamice koncertu. Poszczególne utwory, tak dobrze znane większości słuchaczy, mieszały się w jedyną i niekończącą się opowieść człowieka, który w pędzącym świecie potrafi zatrzymać naszą uwagę na ludzkim geście, kobiecej twarzy, na pojedynczym słowie".

Co znamienne, wielki muzyk, doskonale czuwający nad całością muzycznego spektaklu, po raz pierwszy przekonał się wówczas o nieprawdopodobnej skali swojego powodzenia w Polsce. Wszystko za sprawą widowni, która bezbłędnie znała słowa wszystkich wykonywanych przezeń utworów. Nie bez przyczyny P. Toboła pisał po latach: "Na własne oczy widziałem zaskoczonego pieśniarza, gdy cała hala słuchaczy śpiewała razem z nim słynne songi, jak choćby Suzanne czy So long Marianne".

Koncert w Arenie, który za sprawą kolejnych bisów i kilkunastominutowych owacji przeciągnął się o dobrą godzinę, nie zwieńczył bynajmniej wyjątkowo długiego poznańskiego dnia artysty. Krótko po jego zakończeniu Cohen pojechał bowiem do poznańskiej rozgłośni Polskiego Radia przy ul. Berwińskiego, gdzie tuż przed północą wziął udział w półtoragodzinnej audycji na żywo, która za sprawą radiowej Jedynki była transmitowana na antenie ogólnopolskiej w ramach lubianego przez melomanów programu Muzyka nocą. Mimo próśb i gróźb swego menedżera, który nalegał na szybki powrót do hotelu, bard nadzwyczaj długo rozmawiał z Andrzejem Marcem z Pagartu, Rafałem Węgierkiewiczem i Tadeuszem Sznukiem łączącym się z Poznaniem bezpośrednio ze studia w Warszawie. Z radia wyszedł zatem dopiero około pierwszej w nocy, by po krótkim wypoczynku udać się do Wrocławia, gdzie wieczorem 20 marca 1985 roku w brawurowy sposób zmierzył się z nazistowskim dziedzictwem Hali Ludowej ("Wiem, kto tu przede mną występował, ale... pomiędzy mną a Hitlerem jest różnica. Hitler nie umiał śpiewać"). Ostatnie dwa koncerty w ramach omawianej trasy odbyły się w Zabrzu i Warszawie. Przyszłość pokazała, że artysta ponownie odwiedził Polskę dopiero w nowym tysiącleciu, do Poznania, mimo obietnicy złożonej w 1985 roku, nie dane mu już było jednak wrócić.

Piotr Grzelczak

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020