Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Dziady Unchained

"Dziady" Radosława Rychcika to próba odrestaurowania Mickiewicza. Tylko czy Wieszcz naprawdę potrzebuje takiego wsparcia?

. - grafika artykułu
Fot. Jakub Wittchen

Po repertuar romantyczny nierzadko sięgano w Polsce w momentach przełomowych - dość wspomnieć Dziady Bardiniego z 1955 czy Dejmka z 1968 roku. Były to przejawy buntu wobec politycznej doktryny, która raz po raz stawiała Polaków w roli prześladowanego. Zmęczeni mesjanizmem współcześni twórcy Mickiewicza raczej omijają lub dekonstruują, coś jednak sprawiło, że mniej więcej w tym samym czasie grane są w Polsce dwie adaptacje Dziadów - Michała Zadary we Wrocławiu oraz Radosława Rychcika w Teatrze Nowym w Poznaniu. Czy szykuje się nowy przełom, czy też może to zasługa ministerialnego grantu Klasyka Żywa?

Gustaw - hippis, Guślarz - Joker

Rychcik wyraźnie stara się przełożyć Mickiewicza na język popkultury. Nie interesują go kwestie polskie ani patriotyczne, szuka raczej kontekstów uniwersalnych, choć nie pozbywa się całkiem wątku mesjanistycznego - w tym spektaklu prześladowany jest Inny, przede wszystkim Inny o czarnym kolorze skóry. Ten międzykulturowy przekład odbywa się jednak na poziomie obrazów - tekst Dziadów wybrzmiewa tu co prawda nie cały, ale wierny oryginałowi. I chociaż Gustaw jest zagubionym po zawodzie miłosnym hippisem (lecz odartym już z buntowniczych idei, bo bez oporów wypija dwie butelki Coca-Coli) mówi Mickiewiczem - w spektakularnej aktorskiej interpretacji Mariusza Zaniewskiego. Podobnie Guślarz - mimo że Tomasz Nosiński założył maskę Jokera, jego postać cały czas prowadzi romantyczna fraza. Wielkim atutem tej adaptacji jest odkrycie, że Wieszcz wciąż bawi, a niektórych wręcz bardziej niż w oryginale - taki wymóg czasów.

Holubek i Martin Luther King

Na sukces "żywej klasyki" składają się zarówno brawurowe aktorskie interpretacje, jak i sam tekst, który - nie da się ukryć - wcale nie traci na świeżości. Najwyraźniej widać to w Wielkiej Improwizacji, którą oddano walkowerem Holoubkowi i Konwickiemu. W zupełnej ciemności i bez jakiejkolwiek akcji scenicznej popłynął monolog Konrada z Lawy - te długie minuty bezruchu to chyba najodważniejsza scena całego spektaklu. Znacznie bardziej wymowna od pomysłu przepisania Dziadów na dramat o rasizmie - przez całą pierwszą połowę nie wiadomo bowiem właściwie, po co ciemnoskórzy lokaje i boye, ani dlaczego wiesza się ich w tyle sceny. O ile wprowadzenie takich postaci jak Joker, J.F. Kennedy, Marylin Monroe, John Lennon, koszykarze czy swingujący chórek jest prostym zabiegiem, który skutecznie wprowadza romantyczny dramat we współczesne konteksty, o tyle obecność ciemnoskórych statystów budzi wątpliwości. Przywoływane ikony popkultury cerę mają przecież białą jak Zosia z badylkiem (tu przebrana za cheerlederkę Martyna Zaremba), zaś osoby o innej karnacji pełnią rolę rekwizytów - witają widzów przy wejściu, odbierają płaszcze, podają piłkę, odgrywają rolę Chóru Ptaków Nocnych (a jakże, czarnych). Dopiero w drugiej części, kiedy obok monologu Gustawa-Holoubka wybrzmiewa także monolog Gustawa-Martina Luthera Kinga, kontekst walki o równouprawnienie staje się wyraźniejszy.

Amerykański blues 

Najbardziej poruszająca scena to monolog Sobolewskiego (Michał Kocurek), w czasie którego zbici w ciasną grupę nadzy więźniowie-niewolnicy trzęsą się z zimna przy brzękach łańcuchów. W przeciwieństwie do Wielkiej Improwizacji ta scena wydaje się zbyt długa - nie dlatego, że nic się nie dzieje, lecz ponieważ wywożeni w kibitkach więźniowie wywołują skrajne emocje. Trudno znieść ich widok i rozpaczliwe jęki, którym kres kładzie coś, co mogłoby być ożywczym prysznicem, ale w polskim kontekście przywodzi na myśl raczej komorę gazową w obozie koncentracyjnym.

W tle tego niewolniczego obrazu rozbrzmiewa też pieśń "Zemsta na wroga" w lekko bluesowej wersji. Warto zwrócić uwagę, że muzyka wykorzystana w spektaklu - od "Happy Birthday, Mr President", przez Lennona, po bluesowe nuty charakterystyczne dla amerykańskiego Południa - jest w dużej mierze przekrojem przez historię amerykańskiej muzyki rozrywkowej. Bez wątpienia amerykański jest też automat z Coca-Colą, którą po premierze można było popić... polski bigos. Kulminacją zaś amerykańskich akcentów była zamykająca spektakl scena w domu plantatora - jakby wprost wyjęta z Django Unchained Quentina Tarantino. Tutaj wreszcie decydujący głos ma ciemnoskóra Aunt Jemima-Pani Rolissonowa. Tylko dlaczego jest to głos ubranej w czarną maskę Marii Rybarczyk? "Zawsze byłem przeciwny występom czarnoskórych w formie wisienek na torcie albo dziwnych dodatków, które w zasadzie nie zmieniają znaczenia" - oznajmił Rychcik w wywiadzie dla dwutygodnika.com. Tym razem coś jednak nie wyszło. Zdaje się, że poznańskie Dziady mogłyby się obyć bez wykorzystywania ciemnoskórych rekwizytów-statystów, a już na pewno bez ubierania aktorów w obraźliwy dla Afroamerykanów "blackface".

Bigos popijany Coca-Colą

Byłby to zgrabny i niekontrowersyjny spektakl dla uczniów, którym Rychcik chce pokazać, że Dziady wciąż da się czytać i oglądać. Takie jest chyba główne, zrealizowane zresztą założenie. Tylko jak na tych czterech zaledwie planowanych kwietniowych spektaklach zmieszczą się wszystkie szkolne grupy? Pierwsze premierowe pokazy dostępne były dla wąskiego grona, na kolejne długo trzeba będzie czekać. Choć to zrozumiałe z uwagi na rozmach i ogromny zapewne wkład środków, pojawia się znów pytanie: dla kogo ten spektakl?

Ameryka Rychcika jest Ameryką z Kochanie, zabiłam nasze koty Masłowskiej - to bigos popijany Coca-Colą i mecz ligii NBA po hymnie Unii Europejskiej. Zabawne, że tak wygląda uniwersalizacja kultury, ale dobrze, że Mickiewicz daje sobie w niej radę. Może dlatego, że Gustaw i tak już umarł dla świata?

Anna Rogulska

  • "Dziady" Adama Mickiewicza
  • reż. Radosław Rychcik
  • Teatr Nowy w Poznaniu
  • premiera: 22.03.2014