Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Chat GPT może być szansą dla literatury

- Przekład to taka metaforyczna depesza od tłumacza do czytelnika - mówi Aga Zano, laureatka Poznańskiej Nagrody Literackiej - Nagrody-Stypendium im. Stanisława Barańczaka 2024. Spotkanie z tłumaczką odbędzie się już 15 kwietnia w CK Zamek.

Tłumaczka stoi przy schodach prowadzących na drugie piętro CK Zamek, za nią stoją duże rośliny doniczkowe. - grafika artykułu
Aga Zano, fot. Adam Jastrzębowski

Czy jeszcze czerpie Pani przyjemność z czytania dla siebie?

Bardzo trudno tak przezroczyście cieszyć się literaturą, gdy cały czas pracuje się przy książkach. Odruchowo podczas każdej lektury podglądam pracę innych, szukam ciekawych rozwiązań, patrzę na literaturę pod kątem technicznym. Ale też z drugiej strony, gdy cały dzień w ramach pracy zawodowej siedzę nad książką, to po tej pracy... po prostu mi się już nie chce. Na szczęście, znalazłam sposób na obchodzenie tego problemu. Moim rozwiązaniem są audiobooki. Gdy kończę dzień pracy, to marzę tylko o tym, by odetchnąć świeżym powietrzem; iść na rolki, do parku, dotknąć trawy. I wtedy literatura w formie słuchanej jest wspaniałym rozwiązaniem. Lubię, słuchając jednej książki, chodzić ciągle tą samą trasą, treść książki stapia mi się z miejscami, którymi spaceruję.

Czy pracując nad przekładem książki również ma Pani swoje wypracowane nawyki?

Przede wszystkim muszę mieć nawyk wytrzymania przy biurku. I to wytrzymania długo. Przyznam, że jest mi z tym coraz ciężej, jestem coraz bardziej zniecierpliwiona, przetłumaczyłam już ponad 80 książek, a mam dopiero 35 lat. Jestem w takim bardzo osobliwym momencie swojego życia zawodowego, gdy zaczynam się zastawiać nad tym, by powoli zwolnić. Zmienić ten tryb pracy, może nawet wycofać się z pełnoetatowej pracy translatorskiej. I w efekcie znaleźć przestrzeń na inne rzeczy. Zwłaszcza, że już po otrzymaniu Poznańskiej Nagrody Literackiej udało mi się przełożyć parę bardzo ważnych dla mnie książek. Książek trudnych, które dały mi ogromną satysfakcję i możliwość sprawdzenia się. I mam teraz poczucie spełnienia; a zarazem ciekawości wyzwań i nowych możliwości.

Będzie Pani już nie tylko tylko tłumaczyć, ale też sama pisać?

Właśnie dzisiaj, w piątek 11 kwietnia, ogłosiliśmy z wydawnictwem Warstwy premierę mojego debiutu poetyckiego - wychodzi pod koniec maja.

To częste połączenie, poezja i translatorstwo.

Poezja jest gatunkiem literackim, który bardzo się różni od tego, co robię na co dzień. Ona uruchamia autora w inny sposób. Jest to forma syntetyczna i precyzyjna, dla mnie wręcz medytacyjna. Moim celem w poezji jest uchwycenie momentu, obrazu, sceny. Sprawiało mi wielką przyjemność szukanie precyzji wyrazu i takiej formy, by przekazać to, co chcę przekazać. W swej wolności i radości, również radości pracy bez terminu nad głową, było to dla mnie dobre ćwiczenie. Fakt, że nikt tego tomiku ode mnie nie zamówił - czyli, że mogłam nad nim pracować tak długo jak mi się podobało, że mogłam dać mu taką formę, jaką chciałam, był wyzwalający.

Mówi Pani o precyzji, o syntezie. To są również podstawowe narzędzia przy pracy translatorskiej.

Praca przekładowa wymaga wielu literackich elementów czysto warsztatowych.

Tworzenie poezji jest odpowiedzią na potrzebę większej kreatywności?

W pracy przekładowej jest wiele miejsca na kreatywność. Jako tłumaczka czuję się spełniona twórczo. Ale jest też prawdą, że muszę podporządkować swoją drogę myślenia temu, co przekładany autor chciał powiedzieć. Bo moja rola przypomina rolę akompaniatora, językowego alter ego. Trzeba być kreatywnym, odważnie podejmować własne decyzje, ale nie tracić z oczu tekstu źródłowego - w końcu tłumaczony autor nie powie, w języku na który tłumaczymy, o co mu chodziło.

Czy osoba dokonująca przekładu powinna być dla czytelników przezroczysta?

To jest źle postawione pytanie. To tak, jakbyśmy pytali o to, czy prawdziwe malarstwo to tylko olej, czy też wolno malować akwarelą. Przekład, przy swym całym rygorze, jest sferą wolności. To forma sztuki, która pozwala na tworzenie na bardzo różne sposoby. Każdy z tłumaczy wybiera sobie to co jest mu bliskie i w oparciu o to, na co pozwala mu wydawca, tworzy własną strategię "wierności", rozpiętą między różnymi założeniami. Czym innym będzie też przekład tekstu artystycznego, a czymś innym - czysto komercyjnego. Wreszcie, można przecież stworzyć różne interpretacje tego samego utworu. Podobnie jak z muzyką - mając te same nuty można zagrać wersję klasyczną, ale też jazzową, czy nawet rave'ową tego samego utworu. I to dalej będzie rozmowa z tym oryginalnym utworem. W przekładzie również istnieje potencjał nieskończonej wariantywności.

Tłumaczyła Pani książki noblistów w dziedzinie literatury, finalistów Bookera. Czy do przekładu twórczości tak wielkich nazwisk jak chociażby Coetzee podchodzi się z większą bojaźnią?

Nawet jeżeli tekst onieśmiela mnie swoim geniuszem, pozycją autora w świecie literatury, to nie mogę podchodzić do niego "na kolanach". Tak zrobię mu tylko krzywdę. Myśląc o tym, by być jak najbliżej oryginału, można łatwo zapomnieć, po co się z danym tekstem obcuje. Tekst musi żyć.

Czy ten twórczy pierwiastek to również powód, dla którego dokonuje się ponownych tłumaczeń niektórych dzieł? Jaki jest cel takiej retranslacji? W końcu samego sensu przekładanej książki nie można zmienić, on pozostaje ten sam.

Kolejny przekład, zwłaszcza tworzony w innym czasie, w innej rzeczywistości, daje tłumaczowi nowe możliwości. Bywa, że wiemy więcej o tekście źródłowym, znamy niuanse, które być może nie były dostępne przy przekładzie pierwotnym. Wreszcie, możemy zaproponować własną interpretację. Interpretację, która się zawiera w stylu, w humorze, poetyce tekstu. A te niuanse każdy tłumacz oddaje inaczej.

Od dobrego przekładu można oczekiwać, że tłumacz w atrakcyjny sposób opowie o tym, co przeczytał w książce, co w niej zobaczył i co usłyszał. Przekład to jest taka metaforyczna depesza od tłumacza do czytelnika.

Czyli te niuanse to jest to, co odróżnia tłumacza od translatora Google'a i od Chata GPT? W końcu jak wrzucę w te narzędzia tekst źródłowy w języku obcym, to otrzymam od nich tekst w języku polskim.

Dobry przekład jest rozmową o tekście, jego interpretacją. A Chat GPT nie będzie o nim z tobą rozmawiał. Nie będzie potrafił zinterpretować tekstu.

Ja sama, jako osoba która nie tylko wytwarza, ale przede wszystkim konsumuje treści kulturowe nie mam ochoty obcować z tym, co stworzyła maszyna. Tym, czego szukamy w sztuce, tekstach kultury, jest przeżycie czegoś razem z drugim człowiekiem. To jest żywe spotkanie. I dlatego trochę nie chce mi się wierzyć, że sztuczna inteligencja odbierze prawo do istnienia twórcom.

Tworzymy kulturę, bo po prostu lubimy tworzyć kulturę. To nie jest tylko kwestia utylitaryzmu czy też zarobkowa. W końcu samo tworzenie daje radość, satysfakcję. Tworzymy nie dlatego, że ktoś nam każe, tylko potrzebujemy samego procesu. I nie widzę powodu, dla którego coś by nam miało tę potrzebę odebrać.

Warto zauważyć, że literatura ma jeszcze jedną bardzo ważną funkcję, niekiedy pomijaną. To funkcja wspólnotowa. I tak jak wygenerowanie nieskomplikowanych, sztampowych powieści za pomocą chata GPT nie jest problemem, tak będzie to wygenerowane tylko dla mnie, na moje chwilowe potrzeby. A przecież w literaturze i szerzej kulturze potrzebujemy tej wspólnoty doświadczenia. Tego, że jednocześnie oglądamy odcinek serialu, tego, że porozmawiamy o przeczytanej książce, pójdziemy na slam poetycki. Dalej potrzebujemy fandomów, wspólnych miejsc, w których nasze zainteresowania się zazębiają.

Ilekroć pojawia się nowa technologia, to bardzo się jej boimy, zachłystujemy się nią. To jest normalne. Nie ma sensu zaklinać rzeczywistości, udawać, że AI nie istnieje. Będzie kolejnym narzędziem, którego będziemy używać - tak w nauce, jak i w sztuce. A jeżeli boimy się, że młodzi ludzie za parę lat nie będą znali tekstów kultury innych, niż te wytworzone za pomocą sztucznej inteligencji, to może spróbujmy zadbać, żeby tak się nie stało?

Ale przewrotnie, widzę Chat GPT jako jedną z szans dla literatury.

Zamieniam się w słuch.

Sztuczna inteligencja może zmniejszyć nadprodukcję książek. Bo dzisiaj wydawanych jest już tyle pozycji, że nie ma tak naprawdę kto ich kupować. AI może zweryfikować to, co jest wartościową literaturą. Bo po co nam przewidywalne książki, jeżeli te same treści jest w stanie wygenerować maszyna? Sztuka i kultura mało oryginalna się nie obronią, skoro na zawołanie będzie można je sobie stworzyć zadając parę pytań Chatowi. I tu jest ogromne pole do popisu dla twórców oryginalnych, wartościowych. Dla undergroundu, alternatywy, buntu.

Jak ta wspomniana nadprodukcja oddziaływuje na Panią jako na tłumaczkę?

Myślę, że nic by się nie stało, gdybyśmy wydawali mniej, a w konsekwencji pracowali trochę wolniej i spokojniej. Gdybyśmy dali autorom czas na napisanie książek - bo dzisiaj, jeśli chcesz żyć z literatury, to musisz pracować bardzo szybko, aby utrzymać się na powierzchni zainteresowania szeroko rozumianego rynku książki. A co za tym idzie, na powierzchni finansowej. A tak, gdy pisarz musi tworzyć jedną, a przy kryminałach dwie lub więcej książek rocznie, uważam, że bardzo ciężko jest utrzymać ten rygor, a jednocześnie i zdrowiel, i stałą satysfakcję z tej pracy.

Bo praca w literaturze to praca, która wymaga zajrzenia do bibliotek, zgłębienia tematu, czy też przemyślenia niektórych rozwiązań. Na to potrzeba czasu.

Może gdyby książki były trochę droższe i kupowalibyśmy ich mniej, to paradoksalnie byłoby nam łatwiej je przeczytać? Ja przecież nie czytam wszystkich książek, które kupuję.

Tak, też wracam z kolejnych targów książki ze stosikiem pozycji, które układam na stosiku zeszłorocznym.

Może wówczas stać by nas było na kupno nie siedmiu książek, a trzech, ale za to faktycznie byśmy je przeczytali i o nich rozmawiali? Pozwoliłoby to książkom na życie; zamiast z przedmiotów służących jako tło do zdjęć wróciłyby do nas jako obiekty do czytania?

Czy przygotowując się do przekładu, stara się Pani kontaktować z autorką?

To się zdarza. Niedawno tłumaczyłam zbiór opowiadań singapurskiego autora. I rzeczywiście nawiązałam z nim kontakt i mogłam podpytywać, zarówno o specyficzny dialekt, którym posługują się mieszkańcy Singapuru, jak i o tropy kulturowe, które pisarz umieścił w swoich tekstach. Poznanie żywego autora i jego wrażliwości to może być dobry pomysł.

Czyli nie tłumaczy Pani jedynie tekstu, ale i autora?

Kiedy przekładam tekst - opowiadanie, książkę - to on jest już między nami, między autorką i tłumaczką. Kiedy ja go pociągnę za bardzo w swoją stronę, to stworzę coś, co będzie obce oryginałowi, wariację na temat. Ale jeśli zostawię go za bardzo przy autorze, to nie będę miała przestrzeni, by oddać temu materiałowi sprawiedliwość. Dobrze dla samego tekstu, gdy autor oddaje tłumaczowi przestrzeń.

Rozmawiamy przy okazji Pani rezydencji artystycznej w CK Zamek. Co daje taka możliwość rezydencji?

Domykam jeden przekład nad którym jeszcze teraz pracuję, czytam poezję Justyny Kulikowskiej. Ale przede wszystkim mogę pobyć sama. To jest czas dla mnie. Mogę podziałać twórczo, wyrwać się z kolein codziennego życia i pracować w inny sposób, niż jest mi dostępne na co dzień. Zdystansować się od młyna codzienności.

Mam również okazję prowadzenia na UAM zajęć ze studentami. Taka zmiana okoliczności życiowych jest niesamowicie odświeżająca.

Rozmawiał Adam Jastrzębowski

  • spotkanie z Agą Zano z cyklu "Zamek czyta"
  • prowadzenie: Weronika Szwebs
  • 15.04, g. 18
  • CK Zamek, Sala Wielka
  • bilety: 7 zł

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025