Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

Dobre zaklęcie

Talent, charyzma i wdzięk - te słowa najtrafniej opisują bohaterkę niedzielnego koncertu, który odbył się w ramach cieszącej się niegasnącym zainteresowaniem Ery Jazzu. Indra Rios-Moore, a wraz z nią jej świetny zespół, dokonali niemożliwego, fundując nam wszystkim w ten mroźny, listopadowy wieczór, prawdziwy błogostan.

. - grafika artykułu
fot. materiały organizatorów

- Ten koncert wyraźnie pokazuje, w którą stronę zmierza Era - powiedział na powitanie dyrektor festiwalu Dionizy Piątkowski, przypominając występujących dotychczas znakomitych artystów, którzy właśnie w ramach Ery Jazzu dali swój pierwszy koncert w Polsce. Nie inaczej było z Indrą.

Krytycy jazzowi umieszczają jej muzykę między Niną Simone a Cassandrą Wilson i Lizz Wright. Z jednej strony zarysowanie tej swego rodzaju muzycznej mapy pozwala nam już na starcie wyobrazić sobie, z kim możemy mieć do czynienia, w czym niewątpliwie tkwi pewna wartość. Z drugiej jednak, jest gdzieś głęboko we mnie przekonanie, że każdy z artystów zasługuje na to, by mówić o nim przez pryzmat jego samego, pozwalając mu tym samym zaistnieć w świadomości słuchaczy w swój i tylko swój sposób. Tylko jak to pogodzić? Kolejne pytanie do listy "Krytycznych pytań otwartych" i temat na inną opowieść.  

Tymczasem w repertuarze Moore znajdują się zarówno autorskie kompozycje, jak i standardy jazzowe; nie brakuje również ukochanej przez nią muzyki gospel i sporadycznie pojawiających się klasyków rocka. Jest zdobywczynią kilku prestiżowych nagród, wśród których warto wymienić Danish Music Award (kategoria Best Jazz Vocal Album) czy BMW Welt Jazz Prize. Wydała dotychczas sześć albumów: Indra (2010), In Beetwen (2012), Heartland (2015), Jazz Temptation (2015), Carry My Heart (2018) oraz Freedom Road (2022). Słynie ze swojego aksamitnego głosu, łączenia starego z nowym i serdeczności, którą obdarza gromadzącą się na jej koncertach publiczność.

Podczas niedzielnego wieczoru towarzyszyło jej trio w składzie: Benjamin Traerup na saksofonach, Jordi Mestres na kontrabasie i Andreu Pitarch na perkusji. Doskonale zgrani, wyraziści, czujni i fantastycznie improwizujący (tu największe wrażenie wywarło na mnie solo Traerupa w utworze Love, what have You done to me, które aż chciałoby się utrwalić i zapętlić). Każdy z nich miał swój czas i wiedział, kiedy i jak przekazać go komuś innemu. Ze względu na zróżnicowany repertuar uzasadniona byłaby obawa, czy w każdej ze stylistyk odnajdą się równie dobrze. W ich przypadku egzamin ten został zdany bez zarzutu. Tradycyjny i nieco późniejszy jazz, energetyczny soul i niebiański gospel - wszystko to mieli w sobie, dzięki czemu miała to także ich gra.

Indra śpiewała z lekkością. Doskonale świadoma swojej skali i barwy, operowała głosem perfekcyjnie, prezentując go nam z każdej możliwej strony. I tej, która niosła za sobą delikatność, i tej nieco mocniejszej, bardziej drapieżnej, a także tej nieco bardziej... szalonej, na wspomnienie której nadal się uśmiecham. Było wzruszenie, melancholia, wdzięczność. Było też dużo czułości i jeszcze więcej ciepła, którym artystka wręcz promieniała. Niejednokrotnie przemknęło mi przez myśl, że w jej twórczości i wykonawstwie dostrzec można refleksję nad stanem ducha. Łączą nas przecież podobne zmartwienia, lęki i nadzieje, wierzymy w lepsze jutro i wiemy, że nie wydarzy się ono bez naszego udziału. To wszystko usłyszeć mogliśmy w wybranym przez artystkę repertuarze, w którym połączyła ze sobą ukochane standardy jazzowe z własnymi kompozycjami z wydanych dotychczas albumów. Całość była bardzo osobista, momentami wręcz intymna, ale jednocześnie ujmująco prawdziwa, naturalna. Wieczory takie jak ten przypominają zaklęcie - na dobry czas, na zatrzymanie, na uśmiech. What a wonderful world, zaśpiewała na sam koniec, rzucając na nas swoje. Niech działa jak najdłużej!

Marta Szostak

  • Indra Rios-Moore, Velvet Souls & Blue Jazz
  • Era Jazzu / Aquanet Jazz Gala
  • 6.11, Aula UAM

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022