2 grudnia w Zamku premiera Siłaczek w reżyserii Marty Dzido i Piotra Śliwowskiego - fabularyzowanego dokumentu opowiadającego o pierwszych polskich sufrażystkach. Grasz w nim Zofię Tułodziecką - poznańską działaczkę na rzecz kobiet.
To intrygująca postać. Osnuta tajemnicą. W Poznaniu zapomniana. Przez lata kultywowana była pamięć o Anieli Tułodzieckiej, jej młodszej siostrze. Aniela była nauczycielką i przetrwała w pamięci swoich wychowanków, ma swoją ulicę na Podolanach. Zofia zniknęła z kart historii Poznania. Przypomniał ją i odkrył na nowo socjolog Jarosław Urbański. A Marta Dzido, reżyserka filmu, postanowiła obie siostry Tułodzieckie "przywrócić do życia", wydobyć z niepamięci. To dzięki nim miałam okazję poznać jej historię.
Jak to się stało, że trafiłaś na plan Siłaczek?
Zofia przyszła do mnie we właściwym czasie (śmiech). Organizowałam w ramach rewitalizacji Szeląga warsztaty szycia bloomerek [pierwszych kobiecych spodni, które pojawiły się w XIX w. - przyp. red.]. Wówczas zadzwonił producent i zapytał, czy mogą sfilmować tę scenę. Chcieli nawiązać w ten sposób do pracowni krawieckiej sióstr Tułodzieckich. I tak warsztatowiczki - poznanianki wcieliły się w rolę szwaczek z Zakładu Zofii Tułodzieckiej. A potem tak wyszło, że Małgorzata Dembińska została Anielą, a ja Zofią. Zresztą reżyserce zależało na tym, aby w filmie pojawiły się kobiety-aktywistki. Dzięki temu zabiegowi zadziało się coś niezwykłego...
Twórcy filmu - Marta Dzido i Piotr Śliwowski - zrewidowali historię początku XX wieku, przywrócili kobietom pamięć o naszych praprzodkiniach - kobietach sprawczych i odważnych. Ale zrobili też coś niesamowitego - wywołali "pospolite ruszenie kobiet". W całej Polsce statystki, aktywistki, społeczniczki angażowały się w produkcję filmu. Przebierały w stroje sufrażystek i co najważniejsze - poznawały historie kobiet, których nie znajdziesz w żadnym podręczniku historii. My tych opowieści, tych kobiet doświadczałyśmy w trakcie pracy na planie filmowym. Kobiety z Siłaczek - kobiety ze Śląska, Mazowsza, Wielkopolski, działaczki, aktywistki połączyła potrzeba poszukiwań kobiecej historii, podążania tropem bohaterek filmu.
Dziękuję Marcie osobiście za Zofię i za ten film. To ona przywróciła mi, ale chyba mogę powiedzieć - poznaniakom - pamięć o naszych lokalnych aktywistkach. Patrząc na siostry Tułodzieckie i ich zaangażowanie społeczne, czuję, że - tu zacytuję reżyserkę Ulę Kijak - "nie byłam, nie jestem, nie będę sama.
Co jest w Zofii najbardziej fascynujące? Co takiego odnalazłaś w jej biografii, co sprawiło, że chcesz o niej opowiadać.
Była sprawcza. Konkretna. Krytyczna. Wykształciła się sama. Prowadziła salon mód i pracownie krawiectwa. Była jedną z inicjatorek powołania pierwszego poznańskiego związku zawodowego kobiet - Stowarzyszenia Personału Żeńskiego w Handlu i Przemyśle. Stowarzyszenie prowadziło pośrednictwo pracy, kursy zawodowe, kasę zapomogową, schronisko dla starszych kobiet. Jej słowa "organizujemy wiece, mówią na nas rozczochrane feministki" cały czas pozostają aktualne. Dzisiaj feministki również są atakowane. Kobiety boją się tego określenia. Tymczasem feminizm nie oznacza wojny płci. Dla mnie kryje w sobie wizję świata równości i sprawiedliwości społecznej. Kobiety o tę wizję walczą nie z bronią w ręku, ale żmudną pracą organiczną. Cały czas dyskutują, przekonują, szukają, budują cywilizacyjne drogowskazy. Robiły tak sto lat temu i tak robią teraz.
Dlaczego warto dziś opowiadać historie sprzed stu lat, przypominać ich bohaterki? Jesteśmy dziś - my, kobiety - przecież w całkiem innym miejscu...
Sto lat temu kobiety-aktywistki, aby mieć prawo do głoszenia swoich poglądów i wpływania na rzeczywistość, rezygnowały z zakładania rodziny. Bo małżeństwo wówczas narzucało pewne role społeczne. Dzisiaj problemem nie jest małżeństwo. Ale pojawienie się w nim dzieci. Partnerzy potrafią szanować swoje potrzeby, kiedy żyją sami. Kiedy pojawi się większa struktura, pojawia się problem. Kobieta i mężczyzna wchodzą w role społeczne matki i ojca. Muszą iść na kompromis, a to w zindywidualizowanej kulturze kultywującej wzorzec romantycznej miłości oznacza tragedię dla świeżo co wyzwolonej jednostki. Brakuje nam wzorców zachowań, te sprzed wieku są nieaktualne, ale ciągle w nas tkwią. Więc wszytko się rozpada. Rzeczywistość nie jest spójna z przekonaniami, a szkoda.
Wydaje mi się, że podobnie jak bohaterki filmu Siłaczki, żyjemy w epoce przełomu. W XIX wieku przełom był podyktowany konsekwencjami rewolucji przemysłowej. I wymusił zmianę ról społecznych. W XXI wieku mierzymy się z rewolucją informatyczną, z kryzysem męskości i rodziny. Z przedefiniowaniem ról. Żyjemy w epoce śnienia - czas wsłuchać się w potrzeby społeczne, czas stworzyć wizję...
rozmawiała Sylwia Klimek
* Katarzyna Wala - rocznik 1980, antropolożka kultury, dziennikarka, tropicielka zapomnianych tradycji i zwyczajów, miejska aktywistka, inicjatorka Stowarzyszenia Mobilny Dom Kultury Wilczak i działań rewitalizacyjnych prowadzonych na Szelągu, pomysłodawczyni działającej w Poznaniu Grupy Rekonstrukcji Herstorycznej Bloomerki. Prywatnie - mama dwóch córek, Wiktorii i Kai.
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018