Gdybyś miał wskazać, które z wydarzeń organizowanych w Łazędze Poznańskiej przez miniony rok było najważniejsze, to co byś wymienił?
Wszystkie wystawy, na których ludzie dzielili się swoją otwartością poprzez pokazywanie jak widzą zwiedzany przez nich świat - Wietnam, Łotwę, Ukrainę, czy - w oczach Richarda Morgana - również i samą Polskę. Fotografie uliczne niosą w sobie pewnego rodzaju przekaz. To refleksje nad kondycją człowieka, ale są one niejednoznaczne i pozbawione oceny innych ludzi. Na zdjęciach można odnaleźć przekaz, że każdy zakątek świata składa się na nasz wspólny świat, który dręczą podobne problemy.
Sam też podróżujesz i przygotowujesz tego rodzaju wystawy, w tej chwili można obejrzeć ekspozycję twoich fotografii z Gruzji. Czemu pojechałeś właśnie tam?
Od dawna chciałem wyjechać daleko na wschód. O Gruzji nasłuchałem się wiele dobrego. To bardzo popularny kierunek wyjazdów wśród poznaniaków.
Jadą by sobie pooglądać i pospożywać?
Tak - zachwalają jedzenie i trunki, ale również krajobrazy i otwartość ludzi. Pojechałem z przyjaciółmi, aby się o tym przekonać. Chciałem odpocząć od Poznania i Polski. Poznać ludzi z innej kultury.
To inna wystawa od dotychczasowych - zrezygnowałeś z pokazywania miejsc i krajobrazów, skupiłeś się wyłącznie na ludziach.
Uznałem, że właśnie to jest dla mnie najważniejsze. Resztę zdjęć pokazywałem z rzutnika - niekoniecznie jednak krajobrazy, a widoki z niesamowitego targu w Tbilisi, na którym można znaleźć wszystko. Pokazuję też zdjęcia zwierząt. Tuż po wyjściu z lotniska obstąpiła nas grupa psów - ale nie agresywnych, a przyjaznych, niczym z bajki Disneya.
Prawdziwe pieseły!
To pieseły, które towarzyszą człowiekowi. Gdy wędrowaliśmy, psy przyłączały się do nas i szły z nami przez kilka kilometrów. Potem stwierdzały, że to już koniec ich rewirów i przejmowały nas kolejne. Niczego od nas nie chciały - wyłącznie nam towarzyszyły. W Gruzji zwierząt jest zresztą mnóstwo w przestrzeni publicznej, a na ulicy każdy je spokojnie wymija. Człowiek jest tam bliżej drugiego człowieka i natury.
To znaczy?
W Gruzji rzadkością jest widok, który u nas jest powszechny - ludzi czytających z komórek. Tam mieszkańcy grają w warcaby, rozmawiają i piją ze sobą, obserwują ulicę. Ale nie chcę idealizować tego kraju.
Gdy rozmawiamy, w sali obok młodzi przygotowują transparenty na Młodzieżowy Strajk Klimatyczny. Jak przyciągasz te wszystkie osoby do Łazęgi?
Wydawać by się mogło, że żyjemy w mieście, w którym jest wiele instytucji kulturalnych, w tym większych i mniejszych domów kultury. Okazuje się jednak, że ludzie wciąż szukają miejsc, które są otwarte i ich przyjmą. W Łazędze odbywają się też takie rzeczy jak próby teatralne. Przestrzeń udostępniamy bezpłatnie i cieszymy się, że służy ona innym osobom.
To skąd znasz tych młodych protestujących?
Organizowaliśmy konkurs fotograficzny związany z Marszem Równości. Kilkanaście osób miało szansę pokazać go inaczej, niż robią to media. Dziennikarze skupiają się na tym, że ktoś ma skórzaną obrożę na szyi, kaganiec bądź piórka w - za przeproszeniem - tyłku. A zdjęć par, które się obejmują, całują i idą za rękę, mają bardzo rozsądne i fajne hasła w ręku, uświadczymy już rzadko. W tabloidach zawsze zobaczymy te same fotografie drag queen czy fetyszystów. Od razu widać też fotografów, którzy przyszli upolować sensacyjne zdjęcia na okładkę. A przegapia się w ten sposób to, na co ma zwrócić uwagę organizowanie Marszów Równości - na prawo każdego człowieka do bycia sobą i kochania innej osoby bez względu na płeć.
Tych młodych spotkałem ponownie przy okazji manify i dość naturalnie pomyśleli, że właśnie w Łazędze mogliby znaleźć spokojną przystań do wspólnego malowania transparentów.
Przyciągacie też osoby z mniejszości narodowych - odbył się u was spektakl "Majdnięty" stworzony przez Ukraińców.
Trudno mi powiedzieć, jak to się dzieje - ale odbywa się to dokładnie tak, jak sobie wymarzyłem. Przychodzą ludzie i czują, że jest tu otwarta przestrzeń, która za chwilę może okazać się ich wspólną. Mogą tutaj coś samodzielnie zrealizować czy w czymś pomóc - i w dowolnej chwili odejść, nie stawiamy im warunków. Wolontariusze nie otrzymują od nas żadnej gratyfikacji poza satysfakcją, że w czymś uczestniczą.
Ludzie wiedzą, co warto wpisać w misję jakiejś instytucji i umieścić na szyldzie nad wejściem. Należy napisać, że się każdego szanuje i integruje. Często kończy się tylko na deklaracjach. Nam nie chodzi o warstwę deklaratywną, chcemy to rzeczywiście robić.
Czy osoby, które tu przychodzą mówiły ci, że w innych miejscach im odmówiono, zabrakło tej otwartości?
Nikogo nie wypytuję. To, że Łazęga Poznańska jest otwarta, nie powinno być wyjątkowe w tym mieście. Sądząc po wpisach w różnych językach w naszych księgach pamiątkowych i tym, co ludzie mówią - wydaje się, że właśnie to ich jednak u nas zachwyca. Uważam niemniej, że funkcjonujemy na zasadach, które powinny charakteryzować wiele miejsc - zwłaszcza tych, które są dotowane przez miasto. Wiadomo jednak, że nie chcemy robić wszystkiego... Raz, że nie potrafimy wszystkiego, a dwa, że nie wszystkim jesteśmy jednakowo zainteresowani.
To jakiej wystawy byś nie zorganizował?
Takiej, która obraża i uraża innych. Tutaj mamy do czynienia w pewnym sensie z przestrzenią publiczną. Mógłbym powiedzieć co widzę w przestrzeni dużo bardziej publicznej niż to miejsce, a nie widziałbym tego tutaj. To wystawy o żołnierzach wyklętych, które nie są obiektywne historycznie - są apoteozą ludzi mających na swoim koncie czyny zarówno bohaterskie, jak i bratobójcze, sąsiadobójcze. To wystawy o tych, którzy byli przecież mordercami niewinnej ludności cywilnej, kobiet i dzieci, a zabijania dokonywali na zasadzie czystek bądź odwetu.
A inne tematy?
Najbardziej mnie bulwersuje, że w przestrzeni publicznej można epatować obrazami rozczłonkowanych płodów dzieci nienarodzonych - nie licząc się przy tym z tym, kto je ogląda, dzieci czy dorośli. Towarzyszy im również nieobiektywna retoryka: stwierdza się na przykład, że akt przerwania ciąży (który przecież powinien być w sferze decyzji kobiety, bo dotyczy jej łona i życia) jest gorszy niż Holokaust. To nadużycie i podłość.
Jakie są wasze plany na przyszłość - choćby w związku z tym, że władze centralne za kolejnego wroga na okres wyborów wybrały społeczność LGBT?
Ponownie będziemy organizować konkurs zdjęć z Marszu Równości. Naszych konkursów nie kierujemy do zawodowców, a do pasjonatów i amatorów. Chciałbym też, żeby w Łazędze Poznańskiej odbył się choć pojedynczy seans w ramach przeglądów filmów LGBT.
W przyszłości kamienicę przy ul. Św. Marcin 75 czeka gruntowny remont. A was?
Życzymy tej kamienicy jak najlepiej, ale z drugiej strony obawiamy się tego, że remont będzie wiązał się ucierpieniem pawilonu, z którego korzystamy, bo na przykład ktoś wpadnie na pomysł, aby go rozebrać. Możemy kolejnego konkursu organizowanego przez miasto nie wygrać, bo pojawią się lepsi... To zabytkowe miejsce historyczno-magiczne i chcielibyśmy, by pozostało miejscem niekomercyjnych wydarzeń kulturalnych - nawet jeśli nas miałoby tu już nie być.
rozmawiał Marek S. Bochniarz
* Maciej Krajewski - jego Stowarzyszenie Łazęga Poznańska powstało z potrzeby stworzenia nowej, otwartej przestrzeni, celem wsparcia dla twórców niezależnych, dla kultury i sztuki, a także z miłości do Poznania. Inicjatywa połączenia wspólnych działań i zorganizowania się w stowarzyszenie pojawiła się jesienią 2016 roku podczas wystawy fotografii Macieja Krajewskiego "Okien życie" w zielonym, drewnianym pawilonie mieszczącym się w podwórzu kamienicy przy ulicy Święty Marcin 75, pozostającym miejskim pustostanem. Pawilon powstał w 1905 roku na tyłach hotelu Monopol, a od 1935 roku do lat 90-tych ubiegłego wieku prowadziła tu swoją działalność fotograficzną rodzina Czarneckich. Pomysłodawcą założenia stowarzyszenia był Maciej Krajewski, miłośnik fotografii i secesyjnych kamienic, na co dzień pracujący jako pielęgniarz oddziałowy w Wielkopolskim Centrum Onkologicznym.
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019