Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Kaczor Donald zaangażowany politycznie

Z Marcinem Giżyckim, dyrektorem artystycznym festiwalu Animator, rozmawia Natalia Grudzień.

. - grafika artykułu
Marcin Giżycki, fot. K_Pictures

To już 10. Animator, który przygotowuje pan jako dyrektor artystyczny. Nie boi się pan rutyny?

W tym pytaniu zawierają się dwie kwestie. Dziesięcioletni festiwal filmowy jest wciąż bardzo młodym festiwalem. Wypracowanie własnej pozycji i własnej formuły w świecie trwa latami. Najstarsze festiwale filmów animowanych liczą już sobie ponad pół wieku. Biorąc pod uwagę rosnącą liczbę nadsyłanych filmów, a także fakt, że od tego roku staliśmy się festiwalem kwalifikującym do Oscarów, można wróżyć Animatorowi jeszcze wielu lat zdrowia. Inną sprawą jest, kto i jak festiwal programuje. Liczące się festiwale są najczęściej w dużym stopniu dziełami autorskimi. Ja jestem twórcą koncepcji Animatora, ale nie staram się trzymać kurczowo jakiejś jednej wizji. Mam świadomość, że pojęcie filmu oraz środki realizacyjne i środowisko, w jakim on funkcjonuje, raptownie się zmieniają. Dziś już prawie nie robi się filmów animowanych na taśmie światłoczułej, ich najprężniejszym kanałem dystrybucji jest internet - więc my też musimy się rozwijać i iść z duchem czasu.

Jak się wymyśla taki festiwal?

Tak jak wspomniałem przed chwilą, trzeba być przede wszystkim au courant tego, co dzieje się na świecie w dziedzinie animacji. Ja i moi współpracownicy jeździmy więc na inne festiwale, śledzimy, co się dzieje u konkurencji i w światowej produkcji. Staramy się w miarę możliwości zdobywać filmy przed innymi festiwalami, ale nie możemy zapominać o polskim widzu, któremu warto prezentować rzeczy starsze, ale w kraju jeszcze niepokazywane. Przede wszystkim jednak nie można działać chaotycznie, trzeba mieć gotowy szkielet, czyli właśnie ową własną formułę, który obudowuje się zdarzeniami. W naszej ramie zarezerwowane są miejsca na stałe bloki, takie jak projekcje z muzyką na żywo, konferencja, prezentacje kinematografii różnych krajów czy dorobku szkół artystycznych.

Zapraszacie gwiazdy świata animacji. Gwiazdy bywają kapryśne. Czy tak jest i w tym przypadku?

Wśród animatorów nie ma celebrytów, takich jak hollywoodzcy gwiazdorzy. Są to na ogół ludzie bardzo pracowici i cierpliwi, przez to mniej kapryśni. Oczywiście znacznie trudniej ściągnąć jakiegoś znanego reżysera ze studia powiedzmy Disneya - bo ci są rozrywani przez media i wielkie festiwale typu Cannes - niż niezależnego, ale utytułowanego twórcę.

Założeniem podczas pierwszych edycji było uświadomienie Poznaniowi, że nie samym biznesem i sportem stoi, ale też filmem animowanym. W Pana ocenie to się udało?

O współpracy z władzami miasta mogę mówić w samych superlatywach. Od początku miasto uznało, że Animatora w takiej formule, jaką zaproponowałem, warto hołubić. Ale pamiętajmy, że Poznań ma długą historię związków z animacją. To stąd pochodzili najwięksi nowatorzy polskiego filmu animowanego: Jan Lenica i Walerian Borowczyk. Tu mieści się jedno z najdłużej działających studiów animacji w Polsce i tu wreszcie kształci się od lat animatorów na Uniwersytecie Artystycznym.

Czy przez te 10 edycji animacje wysyłane na konkurs jakoś się zmieniły?

Zmieniły się, jak wspomniałem, techniki realizacji. Obniżyły się też koszty produkcji, co spowodowało, że animacja stała się sztuką bardziej egalitarną, dostępną dla wszystkich o odpowiednich uzdolnieniach. Za tym z kolei idzie ogromna różnorodność nadsyłanych dzieł. Nie ma już dzisiaj wiodących szkół czy poetyk, jak to kiedyś bywało. Generalnie dominuje młodzież, a filmy uznanych mistrzów trafiają się jak rodzynki w cieście.

Nie ponarzeka Pan na niższy poziom nadsyłanych produkcji? Młodzi nie skupiają się zbytnio na formie?

Poziom festiwali, w tym Animatora, na pewno się nie obniża. Kiedyś na festiwale filmów krótkich napływało 200 zgłoszeń, a do konkursu wybierano około 50 filmów. Dziś najważniejsze festiwale filmów krótkich i animowanych otrzymują ponad dwa tysiące zgłoszeń, ale liczba filmów w konkursie nie ulega zmianie. Czyli można stosować znacznie ostrzejszą selekcję. A co do młodych - najwięcej eksperymentów z formą widzi się właśnie w etiudach szkolnych. I można to zrozumieć. Studenci nie mają nad sobą producentów czy dystrybutorów, którzy mówią im, co mają robić. Mniej kalkulują. Nawiasem mówiąc, filmy studenckie dwukrotnie już wygrywały nasz festiwal.

W tym roku, jak Pan wspomniał, od Amerykańskiej Akademii Filmowej na 10. urodziny Animator otrzymał prezent w postaci statusu kwalifikującego do Oscarów. Czyli Ron Diamond, gdy zapowiadał to dwa lata temu, nie kokietował, lecz mówił prawdę. A jak wyglądają kulisy przyznania takiego wyróżnienia?

Trzeba o ten przywilej wystąpić. Wcześniej należy spełnić pewne warunki: działać na arenie międzynarodowej co najmniej kilka lat, wykazać się znaczącymi gośćmi itp. Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej uznała, że spełniamy te kryteria, a Ron Diamond, znany amerykański producent i członek Akademii, który nie był na Animatorze po raz pierwszy, domyślał się, że mamy szanse.  

W programie 10. Animatora znajdą się jakieś specjalne "jubileuszowe" punkty?

Rok bieżący jest rokiem obchodów 70-lecia polskiej animacji. Jubileusz jest trochę sztuczny - bo pierwszy polski film rysunkowy, Flirt krzesełek Feliksa Kuczkowskiego, powstał dokładnie 100 lat temu (o czym mało kto pamięta) - niemniej zobowiązuje. Wiele punktów naszego programu, z ceremonią otwarcia festiwalu włącznie, przypomina więc o historii polskiej animacji, będzie jej też poświęcona część konferencji. No i oczywiście Kryształowy Pegaz, przyznawany przez nas wybitnym twórcom za całokształt twórczości, powędruje tym razem do polskiego artysty - Witolda Giersza, który w tym roku kończy 90 lat.

Jednym z wątków tegorocznej konferencji naukowej będzie też związek animacji i polityki. Skąd taki temat?

Z życia, z tego, co się dzieje wokół. Zresztą to moi młodsi współpracownicy nalegali, żeby podjąć taki temat.

A w jakie związki wchodzą animacja i polityka?

Bardzo różne, i to od zarania filmu animowanego. Najwcześniejsze zachowane filmy animowane zrealizowane przez Arthura Melbourne'a Coopera w Anglii w 1899 roku były agitkami politycznymi. Pierwszy pełnometrażowy film animowany El Apóstol, zrealizowany w 1917 roku w Argentynie przez Włocha Quirino Cristianiego, był satyrą na urzędującego prezydenta. Nawet Kaczor Donald musiał zaangażować się politycznie podczas II wojny światowej. Wiele filmów polskiej szkoły animacji w metaforycznej formie opowiadało o totalitaryzmie. W dzisiejszej Rosji istnieje cały duży nurt "podziemnych" satyrycznych kreskówek. Jest więc o czym dyskutować.

Marcin Giżycki - reżyser, historyk sztuki i filmu, krytyk filmowy. Od wielu lat związany z filmem animowanym. Autor książek, m.in. Nie tylko Disney: rzecz o filmie animowanym. Profesor w Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych w Warszawie i wykładowca w Rhode Island School of Design w Providence. Od 2008 roku jest dyrektorem artystycznym festiwalu Animator.

  • 10. Międzynarodowy Festiwal Filmów Animowanych Animator
  • 7-13.07