Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

BLISCY NIEZNAJOMI. Jak wyzwolić legiony pechowców, czyli Piszczyk kontra Piszczek

W sobotni wieczór wybrałam teatr, a nie piłkę nożną. I wygrałam. Razem ze wszystkimi przegranymi.

"Piszczyk". Fot. M. Zakrzewski - grafika artykułu
"Piszczyk". Fot. M. Zakrzewski

Kiedy ukochana polska drużyna walczyła nogami Piszczka (oraz Lewandowskiego i Błaszczykowskiego) o niemieckie zwyciestwo, usiadłam na widowni budynku, który "Naród sobie" zbudował, żeby obejrzeć "Piszczyka".

Stawiński, Munk, Kobiela i inni

Bałam się tego spektaklu - przyznaję uczciwie. Po co pisać od nowa coś, co kapitalnie napisał Stawiński? Po co reżyserować to, co genialnie wyreżyserował Munk? Po co grać rolę, którą po mistrzowsku zagrał Kobiela? Gdyby się "Zezowate szczęście" zestarzało, to może bym zrozumiała, ale jego się ząb czasu nie ima nic a nic. Jest trafione w punkt: śmieszy tam, gdzie ma śmieszyć, przeraża, kiedy ma przerażać i wzrusza we właściwych momentach. Nic dodać, nic ująć, tylko oglądać i po raz kolejny pozbywać się złudzeń na nasz własny temat. Po raz kolejny utwierdzać się w przekonaniu, że jesteśmy krajem karzełkowatych konformistów, którzy się sobą ekstatycznie zachłystują i za nic nie mogą zrozumieć, że reszta świata nie pada przed nimi na kolana. Chełpimy się wielki zbiorowym pechem, który przechodzi z pokolenia na pokolenie, mamy całą mitologię zbudowaną na klęsce i narodowego bohatera, który nijak nie chce (więc nijak też nie może) stać się Forestem Gumpem - wiecznym szczęściarzem, któremu przychodzi żyć w kraju ludzi skazanych na sukces. Piszczyk jest skazany na porażkę. Jest ofiarą: własnej głupoty, własnego bezwładu, własnej hipokryzji. A my z nim. Mimikra w polskim wydaniu to coś specjalnego: nie udajemy zdolnych do obrony, żeby przetrwać, jak zwyczajne gatunki. Przetrwanie to dla nas za mało. My musimy być bohaterami, więc udajemy bohaterów i spadamy na pysk z kolejnych piedestałów ustawionych na piasku, bagnie, błocie... A przeważnie na chmurze. Żyjemy bowiem fikcją. Tak intensywnie, że wierzymy w nią bardziej niż w rzeczywistość.

Jest wiec Piszczyk postacią obrzydliwą pośród legionu innych obrzydliwych postaci. I jest postacią tragiczną, bo na swój groteskowy, nieudolny, komiczny sposób próbuje się jednak buntować przeciwko zastanej rzeczywistości. Chce... zniknąć. A im bardziej znika, tym bardziej go widać.

To wszystko jest u Stawińskiego, Munka, Kobieli. Wystarczy oglądać. Tak sobie myślałam.

Czapliński, Ratajczak, Chrzuszcz & company

A jednak nie wystarczy. Moje obawy dotyczące spektaklu okazały się płonne. Nie sądziłam bowiem, że na starej refleksji może się zbudować zupełnie nowa. Że ze starej goryczy może się urodzić coś znacznie przyjemniejszego w smaku. Jan Czapliński, Piotr Ratajczak i Łukasz Chrzuszcz przy gigantycznym wsparciu całego zespołu sprawili jednak, że z minuty na minutę coraz bardziej bolały mnie policzki od śmiechu. Czułam też, jak w premierowym pudrze żłobią mi dwie coraz głębsze bruzdy lecące ciurkiem łzy. Wyszłam z teatru... wolna. Jakby ze mnie wyparowała cała złość na Polskę, na Polaków, na siebie samą. Jakby się na scenie odbyły jakieś egzorcyzmy. Jakby klątwa została zdjęta. Jakbyśmy pochowali Piszczyka ostatecznie. Co za ulga?

Nie do końca. Ja sobie jeszcze nad Piszczykiem i popłaczę, i pomyślę, i pocierpię. Taka moja rola żałobnicy, którą przeraża wizja Polski pełnej Forrestów Gumpów. Ale na pewno nie będę się spierać z młodym człowiekiem, który tego wieczoru wybrał jednak mecz. Bo on po tym meczu powiedział:

"No, nie wygrali tym razem, ale Borussia to młoda drużyna. I miło było patrzeć, jak się nie poddają, jak walczą, jak wierzą w siebie. To nie jest narodowa tragedia. To przegrany mecz. Następny można wygrać. Trzeba się tylko bardziej postarać. Szczęście? Szczęście też się przydaje, ale bez przesady. Dlaczego kibicuję Borussi? Bo jestem Europejczykiem i mogę kibicować, komu chcę. A Munk? Munk był najlepszym polskim reżyserem."

Słowa nie napiszę o peregrynacjach Piszczyka w nowej Polsce, choć to one są kanwą tego przedstawienia. Nie odbiorę widzom przyjemności odczuwania ich na własnej skórze. Będę milczeć jak kamień na temat pointy, która wbija w fotele i dech zapiera. Powiem tylko, że zespół Teatru Polskiego dokonuje cudu zbiorowego grania do jednej bramki i idzie po zwycięstwo jak burza. Jakby się wszystkie gwiazdy polskiego futbolu spotkały na jednym boisku i walczyły nie o mistrzostwo, ale o życie. Trzeba to zobaczyć koniecznie! I zabrać na spektakl rodziców, dzieci, wnuki, przyjaciół, sąsiadów. Kogo się tylko da. To nie jest żadna "de-konstrukcja" ani "re-interpretacja". To jest po prostu "czytanie ze zrozumieniem", "mówienie z sensem", "świadome reżyserowanie" i "teatr, który spotyka się z widzem". Strasznie banalne, mało nowatorskie i genialne w swojej prostocie.

Ewa Obrębowska-Piasecka

  • "Piszczyk"
  • prapremiera 25.05 na Dużej Scenie Teatru Polskiego
  • reżyseria i opracowanie muzyczne Piotr Ratajczak, dramaturgia Jan Czapliński, scenografia Matylda Kotlińska, kostiumy grupa Mixer, ruch sceniczny Arkadiusz Buszko, reżyseria świateł Bary, projekcje wideo Aleksander Grzebalski