Wanda Rutkiewicz 13 maja 1992 roku - miała wtedy 49 lat, zaginęła podczas próby zdobycia Kanczendzongi, trzeciej góry świata i drugiego co do wysokości szczytu w Himalajach. Przed wyjazdem zapowiedziała matce, że jeśli nie wróci, to tylko dlatego, że zaszyła się w buddyjskim klasztorze. Dla jednych byłby to akt odwagi - porzucić dotychczasowe, bądź co bądź wygodne, miejskie życie (była elektroniczką Politechniki Wrocławskiej, lekkoatletką i siatkarką kadry olimpijskiej), dla innych ucieczka od tego, co niewygodne. A znający Wandę i jej historię wiedzą, że za jej sukcesem i sławą kryje się wiele łez i tragedii, m.in. brak zaufania wśród kolegów wspinaczy czy nieszczęśliwa miłość - jej kochanek zginął tragicznie w górach na jej oczach. Sami wybieramy jaką wolimy ją pamiętać. Bo z tym jak sama chciała być zapamiętana nie sposób dyskutować. Była mistrzynią w kreowaniu własnego wizerunku (rzeczywistości w sumie też). I nie mówię tu wcale o tym, że ubierała się w górach na żółto, żeby inni już z daleka widzieli że o tam, wysoko, to właśnie ona.
Eliza Kubarska, autorka Ostatniej wyprawy, z wykształcenia jest filmowcem i rzeźbiarką. Bywa również przewodniczką górską oraz instruktorką wspinania. Za swoje pierwsze zarobione pieniądze kupiła buty do wspinaczki, za drugie... kamerę i komputer. Czy pasja może być pracą? Jak widać. I to dosłownie. Nie miałam żadnych wątpliwości, że to będzie dobry film. I wcale nie dlatego, że Kubarska jest nagradzaną dokumentalistką, autorką m.in. takich tytułów jak Co się wydarzyło na wyspie Pam, K2. Dotknąć nieba czy Ściana Cieni, ale dlatego, że o kobiecie z pasją zdecydowała się opowiedzieć inna kobieta. Co istotne, również chcąca odkrywać nowe drogi na wielkich górskich ścianach, będąc jednocześnie żoną i mamą.
Ostatnia wyprawa to próba zmierzenia się z tajemnicą nie tyle jaką miała, ale jaką była Wanda Rutkiewicz, oraz odpowiedzi na pytanie dlaczego oraz czy słusznie nie była przesadnie lubiana w środowisku górskim? Dlaczego nikt jej nie zatrzymał, nie powiedział "stop" i suma summarum pozwolił się zabić? Ale Ostatnia wyprawa to również rejestracja babskiej relacji Kubarskiej z Rutkiewicz. Ta pierwsza najpierw dotarła, a potem z zacięciem przepytała kolegów/partnerów himalaistki, m.in. Reinholda Messnera, który jako pierwszy człowiek zdobył Koronę Himalajów i Karakorum - wszystkie czternaście ośmiotysięczników świata; piątego w tym wyścigu Krzysztofa Wielickiego; Aleksandra Lwowa, który zaczął się wspinać w latach 70., autora książki Zwyciężyć znaczy przeczyć czy Carlosa Carsolio, który żywą Rutkiewicz widział jako ostatni. Meksykanin miał do siebie żal, że nie zmusił jej do zejścia, kiedy ta szykowała się do biwaku na 8 tys. m n.p.m. Kubarska rozmawiała też z buddyjskimi mniszkami - te wierzyły, że na Kanczendzondze ukryte są przez bogów skarby i nikt nie powinien się tam wspinać, oraz z siostrą Rutkiewicz - ta po seansie Ostatniej wyprawy powiedziała, że "Wanda wróciła". Reżyserka wykorzystała też w filmie archiwalne nagrania, których bohaterką jest matka himalaistki.
Ale główną drogę w tej filmowej opowieści wytycza jednak sama Wanda, nazywana przez kolegów "żelazną". Jakoś mnie nie dziwi, że nie potrzebowała partnerów. Kubarska w stercie archiwaliów znalazła jej audiopamiętnik. Po raz pierwszy oglądamy himalaistkę, której mikroopowieści często zbaczają z głównej drogi na ścieżki osobiste i raczej wyboiste. Mniej w Wandzie jest wtedy pasji i miłości, a więcej samotności, autodestrukcji i wypalenia, choć może zawsze to musi iść w parze i trzymać się za ręce? To polifoniczne wołanie wydawałoby się dwóch różnych kobiet - tej silnej i wyniosłej, która sama przed sobą tłumaczy jakąś niedyspozycję czy np. brak dzieci i tej słabszej, a może po prostu bardziej wrażliwej, która marzy o potomstwie i idealnym dla nich ojcu albo szuka nowego pomysłu na siebie, oczywiście nie porzucając gór. Rutkiewicz zazwyczaj cedzi słowa, filozofuje. Mówi powoli. Ale bywa też, że jest poganiana przez operatora. Zapytana np. o to czym są dla niej wyprawy, wyrzuca z siebie trzy słowa: ludzie, sport i natura.
W Ostatniej wyprawie padają mocne słowa (a wypowiadają je ludzie, których życie bywa często dosłownie w rękach innych albo to oni sami są odpowiedzialni za kogoś) o sprawach fundamentalnych: solidarności, wspólnotowości, rywalizacji, zazdrości czy zaufaniu. Ale też o ambicjach i wsparciu. Wspomniany Lwow nie kryje, że razem z kolegami nie przeszkadzali Wandzie w jej planach, ale też nie pomagali... Pomoc, ale też radykalna empatia, wsparcie bez względu na wszystko, to z kolei tematy dokumentu Karoliny Domagalskiej. I choć wydawałoby się, że to tytuły z dwóch różnych półek - katalogując byłyby to góry i aborcja, to tylko pozory. Za obydwoma kryje się tajemnica, a głównymi bohaterkami Nie jesteś sama również są kobiety. I to nie byle jakie. Najpierw chciałam napisać, że na pierwszy plan wysuwają się te najsilniejsze, które głośną krzyczą do mikrofonów że miały aborcję albo "że nasze ciało, to nasz wybór", wysyłają leki aborcyjne albo odpisują na wiadomości, kiedy podczas przerywania ciąży w domu nie ma nikogo obok, ale to nieprawda. Bo tak naprawdę silne są wszystkie kobiety występujące w tym filmie. Nie tylko Natalia (której niestety w działaniach nie wspiera mama), Justyna (jest po przejściach i sama wychowuje dorastające dzieci) i Kinga (ta na co dzień mieszka w Amsterdamie, dla Polek walczących o dostępną aborcję to zupełnie inny świat), ale również ich koleżanka prawniczka, którą sytuacja przerosła, ale przyjaciółki aktywistki to uszanowały i każda z nas, która mówi, bo tego potrzebuje, albo i milczy o tym że przerwała ciążę. To też kobiety, których siła wyraża się wyłącznie w akceptacji, braku oceny i hejtu wobec tych, które zdecydowały się na taki krok.
Dziewczyny z Aborcyjnego Dream Teamu, który pomaga nawet stu kobietom dziennie od ośmiu lat, lubi się od razu - w przeciwieństwie do obiektywnie trudnej Rutkiewicz, której swoją drogą może na tym bardziej zależało? Te śmieją się, płaczą, biorą leki na uspokojenie. Imprezują na osiemnastce córki jednej z nich i planują wspólne wakacje. Są, jakie są. Jak każda z nas. Nie projektują siebie przed kamerą. Nie czują, że muszą wyżej i więcej. Po prostu robią ile mogą. I nie dla siebie, ale dla innych. Nikomu niczego nie muszą udowadniać. Mocno stąpające w tu i teraz (co z kolei nie cechowało Rutkiewicz, która sama o sobie mówiła, że jest zawieszona w przeszłości i przyszłości) działają pod presją czasu, w wielkim stresie. Bywają momenty, że chce się je przytulić (ale też z nimi zatańczyć, bo muzyki w filmie nie brakuej) i powiedzieć, że razem będzie raźniej. Nie czują, że robią rzeczy ważniejsze niż inni, że ich praca ma większy sens. A walka o cokolwiek - tym bardziej jeśli ma się przeciwko nawet bliskich, ale też lekarzy, księży i polityków, potrafi wyniszczać, i to w Nie jesteś sama widać. Dziewczyny jednak momenty smutne, kryzysowe potrafią obrócić w żart. I się śmiać - razem z widzkami (ta zajmowała naprawdę lwią część widowni), jednocześnie płacząc.
Wydawałoby się, że po serii czarnych protestów, wojenek w sejmie, doniesień medialnych, wiemy o aborcji wiele, jednak Domagalska dowodzi, że w tym temacie jest jeszcze wiele do powiedzenia. I świetnie to robi portretując zaprzyjaźnione aktywistki. Mówi o aborcji w normalny sposób (podobnie zresztą jak zespół Aborcyjnego Dream Teamu). Pokazuje, że aborcja to część naszego życia. I oby - jak działania ADT - film ten dotarł do jak największej liczby osób.
Monika Nawrocka-Leśnik
- 21. Millennium Docs Against Gravity:
- Ostatnia wyprawa, reż. Eliza Kubarska, projekcje: 10 i 17.05
- Nie jesteś sama, reż. Karolina Lucyna Domagalska, projekcje: 12 i 18.05
- online: 21.05-3.06
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024