Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

MALTA FESTIVAL. Wykradamy ludziom dusze

On twierdzi, że "ktoś musi to robić", a ona po latach, że to "głupota' i "szaleństwo"... Gośćmi wtorkowego spotkania w ramach Malty byli korespondenci wojenni Maria Wiernikowska i Piotr Andrusieczko.

. - grafika artykułu
Piotr Andrusieczko i Maria Wiernikowska, fot. Maciej Zakrzewski/Malta Festival Poznań

Arturo Pérez-Reverte, hiszpański pisarz i reporter nazwał ich przed laty "turystami masakry". Jego zdaniem korespondenci wojenni mają "przywilej podróżowania" do miejsc, gdzie inni giną i opowiadania o tym ludziom. Ale oczywiście nie robią tego za darmo. Czy to jednak może być powód ich wyjazdów?

Maria Wiernikowska przypomniała swoją wizytę z ekipą telewizyjną w Mostarze, gdzie toczyły się walki pomiędzy Bośniakami a Chorwatami. Jeden z mieszkańców miasta, którego dom został zniszczony stwierdził wtedy, że to, co robią to "dziwny sposób zarabiana". - Różni nas przede wszystkim to, że my mamy bilet powrotny - mówiła na spotkaniu dziennikarka. Piotr Andrusieczko z kolei opowiedział o tym, co wydarzyło się w Mińsku kilka godzin po zawieszeniu broni we wrześniu na wschodzie Ukrainy. - Zadzwoniono do nas. Siedzieliśmy w hotelu, był późny wieczór. Zaczął się ostrzał artyleryjski na przedmieściach Mariupola. Nie chcieliśmy w to uwierzyć, bo minęło zaledwie kilka godzin od głośnego podpisania porozumienia. Pojechaliśmy tam bez kamizelek, bez niczego - opowiadał. Na miejscu wyzwano ich od hien, że chcą na nieszczęściu mieszkańców miasta zwyczajnie zarobić. Usłyszeli wtedy: - I co dziennikarze, zostaniecie tu z nami umierać?

Wyścigi z wojną

Swoją misję dziennikarz może realizować na wielu płaszczyznach. Dlaczego wybrali akurat wojnę? Co ich tam pcha? Wiernikowska przed laty wierzyła, że pokazując światu to całe zło, jest w stanie je zatrzymać. - Byłam naiwniutka - stwierdziła, wspominając Grozny. Andrusieczko natomiast przyznał, że to nie on pojechał na wojnę, tylko wojna dogoniła jego. Dziennikarz wiele lat zajmował się naukowo Ukrainą, pisał o niej, więc kiedy rozpoczął się Majdan, pojechał tam i został do końca. - Później nie mieliśmy za bardzo nawet czasu myśleć. Po Majdanie zaczął się Krym, więc tam pojechaliśmy - opowiadał, wspominając kolejno też Donbas. - Kiedy dzieją się takie rzeczy, to trzeba o nich pisać. Nikt z nas nie zastanawiał się, dlaczego tam jesteśmy. Bo działy się z naszego punktu widzenia ważne rzeczy. Myśleliśmy, że jest to centrum wydarzeń światowych - mówił.

Czy do wyjazdu na wojnę można się przygotować? Czy można sobie wyobrazić spotkanie z wojną? Co myśli człowiek, kiedy kilka metrów dalej lecą pociski i przestaje być panem własnego losu? - Trzeba było szybko jechać - mówiła Wiernikowska, wspominając Bośnię. - W czasach mojego dziennikarstwa, patrzę na to jak na odległą przeszłość, trzeba było się spieszyć. Po pierwsze - wydarzenia, po drugie - konkurencja. Trzeba było szybko nadać. Nasze zadanie było takie, żeby dotrzeć jak najdalej, póki coś jeszcze jeździ i póki granice nie są zamknięte... Póki ktoś tam jeszcze żyje - wyjaśniała. Zaznaczyła przy tym, że przez lata tak bardzo zmieniła się technologia pracy dziennikarza, że dziś stawia się pod znakiem zapytania sens jeżdżenia w takie miejsca. - Dzisiaj świat sam się pokazuje. Sam się fotografuje. Ludzie przysyłają zdjęcia z miejsca akcji - mówiła.

Zabawa dla wariatów

Wiernikowska przyznała także, że "na wojnę nie jeżdżą normalni ludzie", bo ten, który ma odruch obrony zarówno siebie, jak i swojej rodziny, siedzi w domu. - To zabawa dla wariatów - podsumowała. - To jest trochę jak sport. My się ścigamy: z kolegami, z samymi sobą, ze słabością, lenistwem - wyliczała. Nie zgodził się z nią jednak obecny na spotkaniu kolega po fachu. - Boimy się wszyscy tak naprawdę. To naturalny odruch, tyle że nie myślisz o tym, kiedy tam jedziesz. Jedziesz i zaczynasz się nad tym bardziej zastanawiać dopiero wtedy, kiedy słyszysz pierwsze odgłosy wojny, jak się zbliżasz do linii frontu - opowiadał. - Wtedy się zatrzymujesz, ubierasz kamizelkę i hełm. Wtedy przychodzi po raz pierwszy ta myśl - po co ja tu przyjechałem?

Żołnierz dostaje rozkaz i jedzie na wojnę, redakcje do takich wyjazdów nie zmuszają. Korespondenci jadą, bo chcą. To, co ich łączy, to rodziny, które pozostają na miejscu. Żona reportera Wojciecha Jagielskiego (nie dotarł na wtorkowe spotkanie, a miał być jednym z jego bohaterów) przypłaciła "podróże" męża chorobą, o której pisze w książce "Miłość z kamienia". Na szczęście goście maltańskiego Forum nie mają podobnych doświadczeń. - Miałam wrażenie, że jeżdżę na wojnę, żeby się mojemu synkowi pochwalić - mówiła pół żartem, pól serio dziennikarka. - Jak się chłopaka wychowuje, to trzeba trzymać przed nim fason - dodała. Wiernikowska na początku przywoziła mu z wojny łuski po nabojach, dostał też hełm. Kiedy jednak dorósł i zrozumiał, przestało mu się to podobać. - Raz go jeszcze oszukałam i pojechałam do Karbali. Ale zrozumiałam wtedy, że to nie jest "fun" dla niego - przyznała. Przypomniała też audycję, w której słuchacz uzmysłowił jej, co jest naprawdę ważne - i że nie ma się "chwalić", że była na wojnie, tylko wracać do dziecka do domu i mu zupę ugotować. - Pomyślałam wtedy, że warto słuchać mądrych ludzi - wspominała, choć odpowiedź ta zdziwiła prowadzącego spotkanie Michała Nogasia. - Ten Pan miał rację. Ja jestem jedna dla tego dzieciaka. A dla całej reszty... Zastrzegałam, że będę mówiła, że wojna to głupia sprawa i jeżdżenie na wojnę już mnie w ogóle nie kręci - nie ukrywała dziennikarka.

Andrusieczko nie podziela zdania Wiernikowskiej na temat wyjazdów na wojnę, ale zgadza się z tym, że ta praca nie sprzyja związkom i rodzinie. - Wojna jest jak narkotyk. Często przeklinałem, że się tam znalazłem. Ale kiedy wracałem, nie wytrzymywałem tu długo - mówił. Jego zdaniem jest coś dziwnego w "estetyce wojny". Mówił o pięknie pocisków i świerszczach.

Trzeba się trzymać jakoś

Korespondenci opowiedzieli także o tym, co czują, kiedy na wojnie ginie ich kolega, o czym myślą po powrocie do domu, jakie w nich wojna odcisnęła piętno. - Że frajer, że pecha miał, że dał się zabić - mówiła o reakcji na śmierć kolegów Wiernikowska. - Trzeba się trzymać jakoś. Myśmy dużo pili  - dodała. Ostatecznie do zakończenia wyjazdów na wojnę przekonał ją Waldemar Milewicz, który zginął w Iraku 2004 roku. Ostrzelano wtedy samochód polskiej ekipy dziennikarzy. Jego pogrzeb był dla Wiernickiej przełomowy. - Nie ma co się wygłupiać w tym sporcie. To za bardzo boli...

Najtrudniejsze zadanie jakie przyniosła im wojna, najtrudniejszy moment? Dla Marii Wiernikowskiej to dwie sprawy, o których dowiedziała się długo po wojnie, obie jednak nie sprawdzone. - Powiedziano mi, że obóz serbski dla muzułmanów po naszej wizycie z fotografem został zlikwidowany - zdradziła. Drugi epizod miał miejsce w Korei Północnej, gdzie musieli się ukrywać z tym, że nagrywają. Mieli przewodniczkę z tajnych służb. - Powiedziano mi, że była represjonowana - dodała reporterka. Woli wierzyć jednak, że to manipulacja, próba zastraszenia. - Ludzie idą często na świadome ryzyko - dodał Andrusieczko, wyjaśniając, że on oczywiście chroni swoje źródła informacji, ale dla tych ludzi często występowanie pod nazwiskiem jest ich jedyną bronią. - My dziennikarze zawsze wykradamy ludziom dusze. Nawet nie w czasie wojny. To delikatna materia, którą się posługujemy, używamy - wtrąciła Wiernikowska.

Monika Nawrocka-Leśnik

  • Malta Festival Poznań: "Turyści masakry" - spotkanie z Marią Wiernikowską i Piotrem Andrusieczką
  • plac Wolności
  • 25.06

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019