Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Co z tymi "Dziadami"?

Czy warto? A jeśli warto, to jak to zrobić? Takie pytanie musi sobie zadać każdy, kto staje w obliczu opracowania interpretacji dzieła o pewnej renomie, klasie, a także przez historię zarówno literatury, jak i sztuk wszelakich wchłoniętego. Czy lepiej pokusić się o aktualizację treści o rysie wręcz awangardowym, czy też może w klasycznym ujęciu szukać delikatnie pobrzmiewającego, nieśmiałego nowatorstwa? Oto są pytania.

Archiwalne, czarno-białe zdjęcie aktorów grających na scenie. - grafika artykułu
Przedstawienie "Dziady" w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie; widoczni od lewej: Ludwika Śniadecka, Maria Bednarska, Zygmunt Nowakowski w roli Gustawa, Wacław Szymborski w roli księdza, 1926, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego w Warszawie

"Przez nieomal trzydzieści lat utrzymywały się «Dziady» na wszystkich scenach polskich w układzie Stanisława Wyspiańskiego, wystawionym po raz pierwszy w dniu 31 października 1901 roku w Krakowie, za dyrekcji śp. Kotarbińskiego. Układ ten był poniekąd obowiązujący i wprowadzano tylko czasami różne zmiany, lub uzupełnienia, zachowując wszakże zasadniczą koncepcję autora «Wesela»"* - tak zaczyna się recenzja wystawionych w Teatrze Nowym Dziadów napisana przez "J.H." ("Kurier Poznański", nr 516/1934). Autor już w samym wstępie zwraca uwagę na pewne schematy, według których utwór ten interpretowany był na deskach różnych teatrów. Zarysowany w ten sposób problem wskazuje niejaką trudność, którą względem dzieł tego formatu odczuwać muszą ci, którzy mierzą się z formą zaprezentowania ich treści. Można bowiem iść różnymi drogami: utrzymać wspomniany schemat, nieśmiało wprowadzić w nim delikatne zmiany lub pójść w stronę dekonstrukcji totalnej. W tym jednak cały jest ambaras, że nigdy nie wiadomo, jak publiczność przyjmie efekt końcowy tych twórczych poczynań - bez względu na to jaką ścieżkę ostatecznie wybrał reżyser.

Niekiedy, jak czytamy dalej w cytowanym tekście wspominającym dawne dyskusje na ten temat, podnosiły się głosy, że Dziady wymagają jakiegoś unowocześnienia, dostosowania do czasów współczesnych, że niektóre wątki wybrzmiewają już tak obco, że konieczna jest zmiana, a może i wręcz rewolucja. Nikt się długo tej zmiany absolutnej podjąć nie odważył, a jeśli nawet ktoś coś zrobić próbował - różne były tego efekty. A krytycy i znawcy teatru temat drążyli dalej, wbijając niejako kij w mrowisko. "Jeden z najlepszych znawców Mickiewicza, p. prof. Stanisław Pigoń, po premjerze w Wilnie, w początkach października 1919 roku, postawił publicznie pytanie: "Czy wciąż jeszcze należy grać «Dziady» w inscenizacji Wyspiańskiego?". Na to pytanie odpowiedział wyczerpująco w dwóch doskonałych feljetonach w «Dzienniku Wieleńskim» (z 6 i 7 października t. r.). Odpowiedź wypadła negatywnie, lecz równocześnie w konkluzji czytamy: "Nowe pokolenie mogłoby się znów zdobyć na własne ujęcie inscenizacyjne. Należałoby sobie życzyć, żeby jaki artysta współczesny czy jutrzejszy, równie wielki i równie twórczy (podkreślenia moje) przemyślał na nowo ten nieśmiertelny poemat, a wsparty na trwałych dorobkach badań krytycznych, żeby znów poddał teatrowi sposób realizacji scenicznej arcydzieła. Kto wie, czyby się przy tem nie godziło dążyć do realizacji tej wizji scenicznej w taki właśnie sposób, jak się ona jawiła w wyobraźni twórczej samego Mickiewicza" - przypomniał "J.H.".

Odwołał się następnie do przykładu nowego ujęcia utworu według koncepcji Teofila Trzcińskiego, którą zaprezentowano parę lat wcześniej w Krakowie i której założenia wyłuszczono przed premierą na specjalnie zwołanej konferencji. Paść miało wtedy, że "w obecnych warunkach martyrologiczne sceny «Dziadów» w zestawieniu z przeżyciami w czasie wojny światowej, oraz w powojennym okresie - zbladły i nie mogą tak oddziaływać na współczesnych widzów". To było powodem usunięcia przez Trzcińskiego niektórych jego zdaniem już zupełnie nieaktualnych scen, bądź też zredukowania w innych wątków martyrologicznych.

I tu autor tekstu wszedł w polemikę nie tyle z Trzcińskim, co raczej ze wszystkimi podobnie do niego myślącymi. Wyartykułował bowiem myśl taką, która głosi, że właśnie te usunięty sceny i wątki, tak rzekomo niepasujące do czasów współczesnych, stanowiły istotny element utworu, który w czasach niewoli przynosić miał wiarę i nadzieję na oczekiwane lepsze czasy. Co jednak począć z faktem wyraźnie się tutaj zarysowującym, a takim mianowicie, że martyrologia do współczesności ma się dla wielu nijak? I na to znalazł odpowiedź: "wystarczy naznaczone nią sceny potraktować na równi z dokumentem". Ponadto "J.H." ujrzał w nich "wiecznie żywe głosy niedawnej przeszłości", które być powinny "bodźcem dla nas, zwłaszcza dla młodych pokoleń, aby przyświecały im te same ideały, w zastosowaniu do zmienionych warunków".

O tym, że usuwać pewnych scen nie należy, świadczyć miał chociażby spektakl przez recenzenta omawiany, a więc odegrana na deskach poznańskich interpretacja. Podczas sztuki publiczność "w skupieniu przysłuchiwała się zbiorowej scenie w celi Konrada, ze wzruszeniem reagując na opowiadania Sobolewskiego, czy też starego Kaprala". To utwierdziło "J.H." w przekonaniu, że nie warto drastycznych zmian w sztuce tej wprowadzać. Nie oznacza to jednak, że inscenizacja w Teatrze Nowym uznana została przez niego za idealną. W żadnym razie! Biorąc pod uwagę fakt, że skupiono się na postaci Gustawa, to właśnie ten bohater poddany został pierwszej, surowej krytyce. "P. Peliński głosowo, ani temperamentem nie nadaje się do tej roli" - pada bezceremonialne zdanie. Dalej myśl ta została dopełniona w słowach: "Jest on raczej rezonerem, antytezą żywiołowości, niezbędnej w ujęciu scenicznem Gustawa". Krytyki nie zabrakło również pod adresem Modzelewskiego w roli ks. Piotra, który "był przedewszystkiem stanowczo za młody i nie rozporządzał odpowiednio rozległą skalą głosu", choć w scenie walki z szatanem roli swojej raz jeden podołał, dając publiczności niezapomniane widowisko.

Praca reżysera oceniona została jako staranna i pomysłowa, choć zawiedli soliści. Na bardziej pozytywny komentarz zasłużyli odtwórcy ról pomniejszych: Porębska, Sawicka, Zaklicka, Jaworski i Bystrzyński. "Inni zgrywali się mniej lub więcej, a zwłaszcza pp. Drewicz i Niwiński".

Śmiałków-interpretatorów nigdy nie brakowało. Czy ktoś się jednak ponownie na Dziady poważy?

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023