Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Tusia 2

"O tym ciągle marzę - że przyjadą po mnie i pojadę na wystawę do galerii". To ostatnie słowa poznańskiej fotografki Fortunaty Obrąpalskiej w filmowym wywiadzie z 1999 roku, nakręconym tuż przed jej retrospektywą w Galerii Miejskiej Arsenał. Tusia miała wówczas 90 lat, lecz duszę nieodmiennie małej dziewczynki, która z prostotą cieszy się każdym przejawem życia i zaraża tym otoczenie.

. - grafika artykułu
fot. Fortunata Obrąpalska, Perlamutto, 1948, fot. czarno-biała, odbitka bromosrebrowa, 38,7 x 28,6 cm, własność Muzeum Narodowego w Poznaniu

Pierwsze wystawy zrobiła w wileńskim mieszkaniu razem z mężem i jego przyjacielem w trakcie II wojny światowej, w 1941 i 1942 roku. Były tajne. "Wilno przechodziło czterokrotnie z rąk do rąk, więc musieliśmy się czymś zająć" - opowiadała o okresie wkraczania do miasta jej młodości kolejnych armii i zarządców. Na wernisaż planował przyjść Jan Bułhak, ale się rozchorował. Przysłał syna. "Musisz to koniecznie zobaczyć!" - powiedział potem ojcu z entuzjazmem. Ostatecznie to młodzi twórcy odwiedzili chorego Bułhaka. W salonie wisiało słynne Drezno w niespotykanym wtedy formacie półtora na dwa metry, a na półkach stały dziesiątki albumów z serii Litwa. "Jestem szczęśliwa, że to widziałam, bo to wszystko zostało zniszczone" - mówiła z wielkim przejęciem Fortunata po 58 latach. Do połowy lat 40. XX wieku robiła zdjęcia w duchu jego piktorialistycznych zasad, do końca życia żywiła do niego szacunek. "On mnie słuchał" - cieszyła się.

Trzy dni pod mostem, pięć lat w odorze stajni

Wojnę Obrąpalscy przeżyli, pracując w Zakładach Chemiczno-Farmaceutycznych "Biofarm", które wcześniej należały do teścia. Ona jako laborantka, on jako dyrektor. Większość pracowników była przedwojenna, więc kiedy Rosjanie szykowali się do tzw. ewakuacji całej fabryki za Ural, ktoś ich ostrzegł. Jeszcze tej samej nocy spakowali się i uciekli. Fortunata: "Wyruszyliśmy z Wilna w szóstkę: rodzice męża, mój mąż Zygmunt, brat teściowej Stanisław Bieniecki oraz gosposia Helenka". Znajomy lekarz poradził im w drodze, by przesiedli się z pociągu na Radom do jakiegoś na Poznań, bo to miasto uniwersyteckie. I choć zamierzali dotrzeć do Sandomierza, stwierdzili, że jednak Poznań będzie lepszy. "No i przyjechaliśmy tu. Trzy dni mieszkaliśmy pod mostem dworcowym, w otwartym wagonie". Był 1 kwietnia 1945 roku. Siedzieli na skrzynkach zawierających to, co udało im się zabrać - jakąś pościel, talerze. Do jedzenia nie mieli nic, dobytkiem zaczynali interesować się złodzieje. Zimek, czyli Zygmunt, poszedł więc z ojcem na rekonesans po mieście. Wrócili z "adresem" - w Państwowym Urzędzie Repatriacji dostali przydział kwaterunkowy przy Sołackiej 13 (ob. Wojska Polskiego). Błyskawiczny sukces zawdzięczali jednemu druczkowi - otrzymał go Zygmunt w dziekanacie uniwersyteckim Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego. Ów świstek wielkości kartki z zeszytu zaświadczał, że "ob. mgr Obrąpalski Zygmunt zgłosił się w celu objęcia funkcji asystenta przy Katedrze Chemii Nieorganicznej". Na tej podstawie sześć osób znalazło dach nad głową.

Dom należał do Dreżepolskich, znanych poznańskich nauczycieli, którzy w międzywojniu przyjechali ze Lwowa. Teraz zostawiono im mieszkanie na piętrze, Obrąpalscy dostali parter - kompletnie zdemolowany. Wojska radzieckie podczas oblężenia Cytadeli urządziły sobie w willach sołackich stajnie. Przy drzwiach wejściowych przywitało ich koryto z owsem, w salonie - pianino pełne żołnierskich fekaliów. Pod dywanem u Obrąpalskich na zawsze już został odcisk kopyta. "Powoli remontowaliśmy. Smród czuło się przez pięć lat" - mówiła później Fortunata. Już się stamtąd nie ruszyli. W końskim smrodku odbywały się więc spotkania redakcji pierwszego powojennego czasopisma fotograficznego "Świat Fotografii". Wydawało je Stowarzyszenie Miłośników Fotografii, powstałe w czerwcu 1945 - w dwa miesiące po przyjeździe Obrąpalskich do Poznania. Warszawska fotografka Janina Mierzecka twierdzi, że to oni je założyli, para "ludzi ruchliwych i energicznych, zasłużonych dla rozwoju polskiej fotografiki". Tusia jednak mawiała: "Dom był zawsze pełen gości. Zimek bardzo lubił przyjęcia. Ja też". Dobrze zapamiętała gabinet Mariana Szulza, twórcy i wiceprezesa SMF, zarazem szefa Referatu Fotografiki w Urzędzie Wojewódzkim, gdzie odbywały się zebrania członków. Zimek wstąpił do SMF w 1945, a od jesieni 1946 został zastępcą redaktora naczelnego (Szulza właśnie) i kierownikiem naukowym "Świata Fotografii".

Po cichu do przodu

Redaktorzy zaczęli schodzić się do Obrąpalskich. Istnieje zdjęcie zrobione w ogrodzie ich domu - Szulza, Bułhaka, Stefana Poradowskiego, Jerzego Strumińskiego i Zimka. Wszyscy pisali do numeru drugiego (listopad 1946). Fortunata - dopiero do trzeciego. Teksty formułowała sporadycznie. Przyjęła najbardziej żmudną robotę - sekretarki, oficjalnej w Zarządzie SMF i nieoficjalnej w redakcji. Dopiero w 1948 roku pojawia się w stopce pod szyldem kolegium redakcyjnego. "Ja powoli zdobywałam zaufanie. Wszyscy podejrzewali, że moje zdjęcia wykonuje mąż". Przełamała to dopiero dzięki żaglówkom w Kiekrzu, które sfotografowała ona i kolega z SMF. Jej zdjęcie spodobało się bardziej (Perlamutto, 1948).

Po cichu szła do przodu. Po przyjeździe do Poznania zapisała się na dwuletni kurs PWSSP z kompozycji, historii sztuki, rysunku, rzeźby, plakatu itd. Pomalowała w rośliny wszystkie domowe piece. Chodziła na odczyty, czytała książki fotograficzne. Jeszcze w tym samym 1948 roku wyraźnie zaznaczyła swą indywidualną drogę. Otrzymała I nagrodę w konkursie, z którego zrobiono wystawę nowoczesnej fotografiki polskiej. Za Tancerkę, niesłusznie zaliczaną czasem do fotografii naukowej. "Jak raz zajęłam się przeciekami płynów. Przecież z wykształcenia byliśmy z mężem chemikami. Tancerka powstała, gdy do wody wlałam tusze". Ogrzała je i uzyskała efekt surrealistyczny.

Potem poszło już szybko. Wystawy, nagrody, wyróżnienia, dyplom honorowy EFIAP (1963). Jeszcze w 1949 roku za jej awangardowe prace z cyklu Dyfuzja w cieczy została uznana za pełnoprawną artystkę godną zaproszenia do postępowej grupy 4F+R.  "W latach 1948-1949 osiągnęłam swoje największe sukcesy" - przyznawała. Później prowadziła sekcję artystyczną Polskiego Towarzystwa Fotograficznego (a lubiła uczyć młodych), była też jego sekretarzem. Została wczesnym członkiem ZPAF i nie weszła, jak Zimek, w konflikt pomiędzy tymi dwoma organizacjami. Zawarła kompromis z socrealizmem, kombinowała z przetworzeniami technicznymi, lecz robiła też reportaże z pochodów na urzędowe zlecenia, których jako członek ZPAF nie mogła obejść. Miała radość z uprawy roślin we własnym ogródku i dla Ogrodu Botanicznego, satysfakcję z fotografii przyrodniczej dla Szkoły Rolniczej i ze zmagań z fotografią kolorową, gdy pracowała dla Izby Handlu Zagranicznego i czasopisma "Polska". Lecz tej świeżej, absolutnie nowej nuty, jaką wprowadziła do polskiej fotografii w 1948 roku, już nie wydobyła. W latach 70. zaczęła chorować, uczulenie zmusiło ją do rezygnacji z pracy w ciemni. Poświęciła się wtedy filatelistyce, swojej drugiej pasji życiowej.

Monika Piotrowska