Trois, trans i Tama

W świecie współczesnej elektroniki, gdzie łatwo o banał i egzotyczne klisze, Acid Arab wyróżniają się konsekwencją i własnym językiem. Zamiast traktować arabskie czy anatolijskie motywy jak ozdobne dodatki do house'u i techno, budują muzykę od podstaw na przecięciu różnych rytmów i kultur. 25 września w poznańskiej Tamie francusko-algierski kolektyw przypomni, że parkiet może być przestrzenią prawdziwego dialogu.

Trzech dojrzałych mężczyzn w pastelowych ubraniach stoi na tle beżowej ściany. - grafika artykułu
Acid Arab, fot. materiały prasowe

Historia Acid Arab zaczęła się w Paryżu - mieście, gdzie codzienność od lat rozbrzmiewa wieloma językami i gdzie kultura klubowa naprawdę styka się z życiem ulicy. Dwaj DJ-e - Guido Minisky i Pierre-Yves Casanova - zauważyli, że zachodnia elektronika zwykle traktuje "wschodnie" skale czy ornamentykę jedynie jako efektowne sample do ubarwienia seta. Oni postanowili zrobić coś dokładnie odwrotnego: zaprosić muzyków i nadać orientalnym idiomom znaczenie konstrukcyjne, aż po samą logikę rytmu. Do duetu szybko dołączyli Hervé Carvalho, Nicolas Borne i Kenzi Bourras - klawiszowiec znany ze współpracy z Rachidem Tahą, ikoną algierskiego raï, który zawsze umiał łączyć rockową energię z północnoafrykańską tradycją. W ten sposób projekt z didżejskiego tandemu przeistoczył się w organiczny kolektyw, który od początku działa według zasady, że "gość zawsze jest współautorem" i równorzędnym uczestnikiem procesu.

Jak dobrze to działa, słychać było już na debiucie "Musique de France" (2016), pełnym przejrzystych struktur house i techno, splecionych z raï, dabke, gasbą czy sazem. Na drugim albumie - "Jdid" (2019), te połączenia stały się jeszcze odważniejsze, bardziej bezpośrednie i parkietowe, podczas gdy trzeci - "Trois" (2023), był już wyrazem pełnej dojrzałości. Cem Yıldız z anatolijskim sazem buduje w nim spirale repetycji, Ghizlane Melih wnosi wokale w arabskim idiomie, a Wael Alkak czy Cheb Halim wprowadzają własne praktyki muzyczne, które całkowicie przeobrażają strukturę pozornie czysto klubowych utworów. Produkcja zachowuje zachodnią dyscyplinę - obowiązkową precyzję basu i stopy - ale jednocześnie zostawia przestrzeń dla ornamentyki i mikrotonów, które potrafią przesunąć ciężar groove'u w zupełnie inne rejony.

Najpierw pojawia się puls - mechaniczny, ale nigdy monotonny. Potem są warstwy: gasba przecinająca hi-haty, saz dialogujący z linią basu, melizmat wokalu unoszący się nad kwasowym brzmieniem Rolanda 303. I wreszcie wokale, które - w przeciwieństwie do ogromnej większości numerów zalewających Beatport - nie są tylko "nakładką" na beat, ale elementem konstrukcyjnym. To właśnie one sprawiają, że sety Acid Arab potrafią wciągnąć zarówno purystów techno, jak i tych, którzy w klubie szukają narracji. Warto podkreślić, że w ciągu dekady Acid Arab zagrali sety w ponad pięćdziesięciu krajach, od małych klubów po największe festiwale - od Sonar i Dekmantel po Transmusicales i Dour Festival. Ich siła polega na tym, że nie grają "o" styku kultur, ale w samym jego środku. To zmienia perspektywę: zamiast roztrząsać kwestię "autentyczności" czy "zawłaszczenia", kolektyw proponuje praktykę współobecności, w której wszystkie elementy są równorzędne.

Francuski kontekst jest tu kluczowy. Paryż i jego peryferia od dawna pokazują, że migracja kultur nie jest wyjątkowym zjawiskiem, lecz codziennością - od muzyki na ulicznych targach, przez lokalne rozgłośnie radiowe, po playlisty w samochodach stojących w korku. Koncert Acid Arab w Tamie to propozycja dla tych, którzy chcą doświadczyć, jak "cztery ćwiartki" mogą kołysać inaczej, gdy otaczają je inne akcenty. Dla tych, którzy lubią, gdy głos i maszyna prowadzą ze sobą równorzędny dialog, i wreszcie dla słuchaczy, których największą słabością jest muzyczny "cross-cultural", ale w wydaniu autentycznym, a nie marketingowym.

Sebastian Gabryel

  • Acid Arab
  • 25.09, g. 19
  • Tama
  • bilety: 105 zł

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025

Zobacz także: