Tego dnia rozpędzony wagon tramwajowy, pozbawiony kontroli, wytoczył się własnym pędem z ul. Nowej (ob. Paderewskiego) i na środku rynku wypadł z szyn. Wagon przemknął po bruku obok pomnika św. Jana Nepomucena i z wielką siłą wbił się w witryny sklepu odzieżowego. W wypadku zginęły dwie osoby, a cztery były ranne. Jak doszło do katastrofy?
Przypomnijmy, że tramwaje konne pojawiły się w Poznaniu w 1880 roku. Po naszym mieście nie jeździły długo, bo już w marcu 1898 roku zostały zastąpione przez składy elektryczne. Można więc uznać, że w 1912 roku, gdy doszło do tragicznego wypadku na Starym Rynku, elektryczne tramwaje były ciągle nowinką techniczną. Niestety w tym przypadku nowinka wymknęła się spod kontroli.
Było niedzielne przedpołudnie 3 listopada 1912 roku. Tramwaj linii nr 1, kursujący z dworca kolejowego do ul. Szerokiej (obecnie Wielkiej) przez Stary Rynek, sprawiał kłopoty już na początku trasy. Z powodu defektu hamulca na Kaponierze jeden wagon odesłano do zajezdni przy ul. Głogowskiej. Skrócony skład z wagonem nr 151 ruszył na trasę, ale początkowe drobne problemy były tylko zwiastunem większych. Tramwaj raz po raz wymykał się spod kontroli. Pierwszy raz "uciekł" obsłudze na Kaponierze i niesterowany zjechał w dół Świętym Marcinem, gdzie skręcił w lewo w ul. Wiktorii (dzisiejszą Gwarną) i wykoleił się przy skręcie w prawo w Berlinerstrasse (obecną 27 Grudnia). Tam co prawda wstawiono go na tory, skąd miał być zepchnięty na pętlę, ale - jak się okazało - był to błąd, bo tramwaj nadal "nie słuchał sterów". Po chwili znowu ruszył "w miasto" bez zgody i kontroli. Jadąc w stronę Bazaru, przyśpieszył, skręcił w ul. Nową (obecna Paderewskiego), a ponieważ biegnie ona w dół, nabrał tam jeszcze większej prędkości.
Konduktor Antoni Binder, widząc, co się dzieje, krzykiem ostrzegał pasażerów i przechodniów przed zagrożeniem, a potem - wiedząc, że hamulce nie działają - w okolicy skrętu w ul. Nową wyskoczył z tramwaju. Złamał sobie przy tym rękę i nogę, ale z całą pewnością ostrzegł i uratował wielu ludzi. Tymczasem pozbawiony kontroli tramwaj jechał pędem ul. Nową.
"Gdy wóz dojechał do Starego Rynku, przy skręcie wypadł z szyn i popędził gwałtownie po bruku pomiędzy domem pana Pfitznera a pomnikiem św. Jana Nepomucena do domu p. Czepczyńskiego, uderzając z taką siłą w okna wystawowe magazynu garderoby męskiej pana Jana Łuczaka i spółki, że obydwa okna zostały rozbite, a narożnik znacznie uszkodzony. W tej ostatniej chwili znajdujące się tam osoby nie zdołały się usunąć i doznały większych lub mniejszych obrażeń" - relacjonował Dziennik Poznański.
Tramwaj wpadł w tłum osób spacerujących w niedzielne przedpołudnie na Starym Rynku. Dwie kobiety zostały ciężko ranne i zmarły w wyniku odniesionych obrażeń. Cztery osoby odniosły lżejsze obrażenia i po udzieleniu im pomocy odesłano je ze szpitala do domu. W tych czasach nie było jeszcze przepisów RODO, a prasa zwykle podawała nazwiska oraz adresy ofiar wypadków, wiadomo więc, że zginęła wdowa Maria Nowak z d. Baranowska i 15-letnia córka Wojciecha Barczewskiego. Ranne osoby to: Maryanna Baranowska, żona robotnika z Komornik, Ignacy Szubert, szachmistrz, Marta Lobe, służąca oraz wspomniany wcześniej konduktor - Antoni Binder. W sklepie Łuczaka wypadły szyby wystawowe, zniszczone zostały też płyty marmurowe w witrynie. Rozbite szkło zasłało staromiejski bruk. Na miejsce tragedii wezwano straż pożarną i wozy ratunkowe. Zanim dotarły, na miejscu zdarzenia zgromadziły się tłumy mieszkańców żądnych sensacji. Stan rannych i miejskiej infrastruktury sprawdzał na własne oczy ówczesny niemiecki nadburmistrz Poznania Ernst Wilms. Na miejsce przyjechał też komendant miejskiej policji.
Po katastrofie okazało się, że Jan Łuczak, przemysłowiec ze Starego Rynku, wykazał się zmysłem reklamowym i jednocześnie brakiem dobrego smaku. To właśnie witryna jego sklepu, mieszczącego się w kamienicy Czepczyńskiego, została rozbita. Łuczak kupił zdjęcia z miejsca wypadku i wydrukował kartki pocztowe z opisem "Katastrofa tramwajowa w Poznaniu dn. 3. XI. 1912 przy największym specyjalnym składzie garderoby męzkiej i dla chłopców Łuczaka & Sp.". Fotografia ta jest obecnie jednym ze świadectw katastrofy komunikacyjnej sprzed ponad 100 lat.
Niemym świadkiem katastrofy tramwajowej był św. Jan Nepomucen, którego rzeźba stoi od 1724 roku na Starym Rynku. Święty miał chronić miasto przede wszystkim przed powodziami, ale także strzec przed nieszczęściem kupców handlujących na Starym Rynku. Jak się okazało, w tym wypadku święty nie pomógł.
Co ciekawe, już XVIII-wieczni mieszczanie brali pod uwagę, że na Starym Rynku może dojść do jakiegoś wypadku, bo solidnie zabezpieczyli figurę św. Nepomucena. Wokół cokołu pomnika umieszczono cztery lufy armatnie wycofane z użycia. Były to armaty prawdopodobnie z okresu wojen północnych, znalezione w czasie budowy mostu św. Rocha na Warcie, czyli około 100 lat temu. Wkopano je pionowo w ziemię, tak że na powierzchnię wystaje tylko część tylna, w której znajdował się zapał inicjujący wybuch ładunku miotającego oraz grono - zaokrąglony uchwyt w tylnej części lufy służący m.in. do przenoszenia i celowania. Wykorzystanie starych armat jako odbojników nie jest niczym dziwnym i taki "recykling" luf spotkamy w wielu miastach na całym świecie.
Dzięki zapisom archiwalnym i zdjęciom możemy być pewni, że podawana niekiedy przez przewodników turystycznych wersja, że armaty wkopano wokół pomnika właśnie po katastrofie tramwajowej z listopada 1912 jest błędna. Pojawiły się one tam dużo wcześniej. Już w 1828 roku, gdy pomnik poddawano konserwacji, dwie armaty usunięto i wymieniono na drewniane pale. Wróciły one na swoje miejsce dopiero w 1921 roku, gdy pomnik poddawano kolejnej renowacji. Warto zauważyć, że "sponsorem" tych prac konserwacyjnych był wspomniany wcześniej miłośnik autoreklamy Jan Łuczak z Łuczak & Sp. "Na koniec (prac) ustawiono żeliwne ogrodzenie, które objęło także cztery armatnie lufy" - czytamy w "Kronice Miasta Poznania".
Figura św. Jana Nepomucena w dość dobrym stanie przetrwała II wojnę światową i walki o miasto w 1945 roku. Uszkodzeniu uległa jedynie twarz świętego. Stracił on lewy policzek, oko i nos. Ubytki te uzupełniono w czasie prac konserwacyjnych w latach 50. Od tego czasu figura była poddawana renowacji jeszcze kilka razy.
Tramwaje zniknęły ze Starego Rynku w 1955 toku. Decyzję o likwidacji linii podjęto ze względu na konieczność ochrony zabudowy Starego Rynku i ratusza. Torowiska na ulicach Wodnej i Woźnej rozebrano w latach 60. Aż do 1993 roku przetrwały tory tramwajowe na ul. Paderewskiego.
Szymon Mazur
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020