Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Światło na horyzoncie

Kryzys i związana z nim potrzeba nabrania dystansu wobec spraw trudnych, wyswobodzenia się z tego, co każdego dnia tak mocno osadza nas w rzeczywistości, że zdaje się ograniczać nasze funkcjonowanie do poruszania się w ściśle nakreślonych ramach, prowadzi często do poszukiwania ukojenia tam, gdzie nie sięgają macki cywilizacji. Do natury. O tym właśnie jest otwarta 11 marca w Galerii VA wystawa Krzyż i horyzont.

, - grafika artykułu
Stanisław Baj, "Rzeka Bug", olej na płótnie, 110x170 cm, fot. materiały Galerii VA

"Pierwsze metafizyczne doświadczenie człowieka niezwykle często pojawia się w wyniku kontemplacji natury - kolorowych plam łąk, pól i wód, rytmu drzew, tła błękitu i akcentu słońca na (różnych) wysokościach. Nic więc dziwnego, że krajobraz zajmuje wielu twórców. Choć przez wieki pejzaż podporządkowany był scenom religijnym, stał się w końcu osobnym tematem. Czy jednak rzeczywiście jest już zupełnie niezależny? (...) Wielkopostna wystawa Krzyż i horyzont poprzez pejzaż opowiada o Bogu, który pewnego dnia pojawił się na naszym horyzoncie" - możemy przeczytać o wystawie, która jest kolejnym wspólnym projektem kuratorskim magazynu "Verbum" i Galerii VA.

Pomyślałby ktoś, że będzie to wystawa przede wszystkim - że użyję takiego określenia, rekolekcyjna - to znaczy taka, która skierowana jest tylko i wyłącznie do osób, dla których argumenty twórców tej prezentacji będą nie tyle nawet przekonujące, co zwyczajnie tożsame z tym, co sami myślą i czują. Mogłoby pojawić się zagrożenie, że to co ostatecznie na wystawie będzie można zobaczyć, spełni rolę drugorzędną, a siła oddziaływania przeniesiona zostanie na retorykę. Trybu przypuszczającego używam świadomie, ponieważ ostatecznie nie jest to wystawa "przegadana", a sama sztuka stanowi niewątpliwie powód, by do Galerii VA po prostu się wybrać. Czy koncepcja wystawy silnie akcentująca symbolikę krzyża przełamującego horyzont pejzażu i symbolizującego zwrot ku niebu, a co za tym idzie ziszczenia się wewnętrznej potrzeby zbliżenia do Boga, jest przekonująca? Czy w wertykalnym promieniu światła, który ożywia obraz i przeciwstawia się ciemności zobaczyć można znak odwołujący się do boskiego działania? Nie mogę udzielić innej odpowiedzi, niż twierdząca.

A mimo wszystko nie jest to wystawa tylko dla wierzących i przekonanych. Kryje się za nią bowiem pewna uniwersalna prawda o tym, kim jesteśmy i czego poszukujemy - chociażby właśnie w pejzażu i naturze. Nawet powszechne i wypowiadane zazwyczaj żartobliwym tonem "Rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady!" wynika w mojej ocenie z jakiegoś głęboko w nas zakorzenionego przekonania, że nie tylko wytchnienia czy spokoju, ale również otwarcia na coś nowego i innego, co wykracza poza usankcjonowany porządek rytmu codzienności, szukamy w kontakcie z przyrodą. Ta potrzeba wejrzenia w głąb jest kluczowa dla uzyskania dostępu nie tylko do samego siebie, ale w szerszej perspektywie do istoty rzeczy. Brak możliwości dokonania się pewnych procesów, uwikłanie w powierzchowne schematy i systemy prowadzi przecież nierzadko do wspomnianego przeze mnie na samym początku kryzysu, przybierającego mniej lub bardziej dramatyczne formy. Ten z kolei, choć bolesny i niełatwy, można przekuć w początek zmiany, w rozdarcie, przez które koniec końców wpada światło.

Pokazują to prace Doroty Hajduk z cyklu Małe ukrzyżowanie, które mimo odwołań do konkretnego zdarzenia i symboliki oraz przy zachowaniu powagi, nie karmią odbiorców wydumanym patosem, który buduje barykady lub powoduje dystans - trudny później do pokonania i generujący nieprzyjemne wrażenie, najlepiej wyrażające się w smutnym stwierdzeniu: "To nie o mnie". To w pewnym sensie dzieła skromne, w których zachowano umiar i które nie epatują niepotrzebnym formalnym monumentalizmem. Nasycone są treścią i naznaczone wyraźnym gestem autorki. Ujmująca jest szczególnie ta praca, gdzie nie tyle za pomocą farby i pędzla, ale autentycznego aktu przedarcia płótna uzyskano wymowną sugestię otwarcia ujętą w formę krzyża. Pozbawione szczegółów, niewielkie pod względem formatu i nieodmalowujące scen ukrzyżowania ze skrupulatnym skupieniem na detalu w celu osiągnięcia z góry zamierzonych efektów, zatrzymują uwagę i zachęcają do namysłu.

Wystawa to wyjątkowa szansa obejrzenia płócien Stanisława Baja znanego z malarstwa krajobrazowego. Nie znajdziemy w jego dziełach jednoznacznych odniesień czy oczywistych symboli - wszystko zawarte jest w metaforycznym przedstawieniu, w którym kluczową rolę odgrywa operowanie kolorem i światłem. Nie bez znaczenia jest również ruch pędzla pozostawiający po sobie ślady nadające kierunki i pozwalające na odtworzenie gestów artysty. Kiedy przyglądamy się obrazom z bliska, widzimy ich strukturę. Minimalistyczne, momentami bardzo abstrakcyjne i wyrażające brak przywiązania do detalu rozumianego jako hiperrealistyczne podejście do odtwarzania rzeczywistości, nie pozostawiają w sferze domysłów do czego się odwołują, ale jednocześnie wykraczają daleko poza to, co stanowi dla nich materialną inspirację. Baj nie skupia się na szczegółach, buduje swoje obrazy na zasadzie pozornie prostych podziałów. Pozornie, ponieważ nierzadko wertykalne linie bywają zasugerowane jedynie światłem, którego źródła możemy się domyślać, nie mając pewności co do faktycznego jego pochodzenia. Stykamy się z pewnego rodzaju tajemnicą. Jest ona tożsama ze sposobem malowania artysty, który posiada charakterystyczną umiejętność nadawania wewnętrznej świetlistości ciemnym plamom barwnym.

Wydaje się, że obecna na wystawie  fotografia Damiana Niemczala odstaje od malarstwa Hajduk i Baja, jednak tak naprawdę stanowi ona dopełnienie całości i unaocznia, że pejzaż rzeczywiście nakierowuje na refleksyjność i odwołuje się do duchowości - nie tylko w tej abstrakcyjnej, przetworzonej na malarski język interpretacji. W tym miejscu podzielę się zupełnie osobistym wspomnieniem z pewnej podróży, kiedy zatrzymałam się na terenie jednego z polskich klasztorów. Mierząc się z niezrozumieniem pewnych postaw, gonitwą myśli, w ogólnym wewnętrznym rozdrażnieniu, siedziałam pewnego wieczoru w przyklasztornej kawiarni, chętnie odwiedzanej przez licznych turystów. Wzniesiony na wzgórzu kompleks klasztorny dawał szansę na oglądanie niezwykłego wręcz krajobrazu zachodzącego słońca. Ten widok stanowił dla mnie prawdziwe ukojenie. Nie tylko zresztą dla mnie - zatrzymywał choćby i na chwilę również inne osoby, które w turystycznym pędzie zatrzymywały się, by na niego popatrzeć. Z budynku klasztoru wyszedł wtedy starszy zakonnik, który choć wydawał mi się jakby z innego, nie do końca pojmowalnego dla mnie świata, spoglądał na to zachodzące słońce z takim samym zachwytem.

Justyna Żarczyńska

  • Wystawa Krzyż i horyzont
  • Galeria VA
  • czynna do 30.04

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023