Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Rabunek krwi

- Wielokrotnie czytałam w stenogramach norymberskich o osobach, które - gdy zostały odnalezione - już nie chciały wracać do Polski - mówi Dorota Nieznalska*. Jej wystawa Rassenhygiene zostanie otwarta w piątek 9 października w Centrum Kultury Zamek. To podsumowanie jej rezydencji artystycznej, w czasie której badała działalność Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS oraz stowarzyszenia Lebensborn e.V., zajmujących się przymusową germanizacją polskich dzieci.

. - grafika artykułu
Wykład Doroty Nieznalskiej w CK Zamek, luty 2020, fot. Maciej Krajewski

Czy spotyka się pani z zarzutami, że w takich projektach o charakterze historycznym jak Sprawa Stanisława Pyjasa czy Przemoc i pamięć wychodzi pani poza "swoje" pole działania i robi coś, czym powinni się zajmować historycy?

To raczej problem tych, którym wydaje się, że ktoś wchodzi w ich kompetencje. Wielokrotnie pytano mnie czy jestem historyczką, czy zajmuję się sztuką. Nie mam kłopotu z tego typu definicjami. Nie spotkałam się też dotąd z agresywnym atakiem. Nie roszczę sobie prawa do bycia znawczynią tematu, jednak gdy przez ponad trzy lata badałam historię byłego pomnika Tannenberg-Denkmal, zwróciłam uwagę na to, że w Polsce mało kto się nim w ogóle zajmował, dlatego też postanowiłam dotrzeć do źródeł, archiwów, które opracowałam w formie strony: www.tannenberd-denkmal.com. W konsekwencji zgłaszały się do mnie osoby zainteresowane tematem, które pisały rozprawy czy prace magisterskie i korzystały ze stworzonej przeze mnie bazy wiedzy na temat tego pomnika, a także moich refleksji z pracy nad zjawiskiem pamięci/zapomnienia.

Można powiedzieć, że "pasożytuję" na historii i wyciągam wątki, które mnie wyjątkowo interesują. Dogłębnie je jednak analizuję - a to, czego najbardziej się boję, to popełniania błędów. W takich sytuacjach bardzo łatwo jest przecież zarzucić niekompetencję, a w pewnych kwestiach wręcz arogancję. Wielokrotnie się też przekonałam, że nie można polegać tylko na jednym źródle. Sprawdzenie informacji w wielu różnych archiwach pozwala na uzyskanie wiarygodności. Doświadczenie odmiennych narracji i innych wątków przynosi też pełniejszą wypowiedź.

Może pani podać przykłady?

Na mój lutowy wykład w Zamku Blut und Boden, Krew i Ziemia. Biopolityka III Rzeszy przyszły osoby określające się jako ofiary poszkodowane przez II wojnę światową, które cały czas poszukują swojej tożsamości i krewnych. Jedna z pań zwróciła mi wtedy uwagę, że w stosunku do tego, co można znaleźć w archiwach, posiadają oni jako stowarzyszenie materiały znacznie bardziej rozbudowane o indywidualne historie. Tego typu archiwa nie zawierają wyłącznie podstawowych faktów.

Muszę też przyznać, że gdy w poznańskim oddziale IPN trafiłam na prywatne listy, to właśnie z nich najbardziej się cieszyłam. Takie wypowiedzi ujawniały o wiele więcej niuansów pewnych historii niż suche notatki urzędowe.

Jaki system pracy stosuje pani przy projektach artystyczno-historycznych?

Pierwszym źródłem do którego się kieruję jest zawsze oddział IPN czy lokalne instytucje, archiwa. Szukam najpierw potwierdzonych informacji. Potem sięgam do dalszych źródeł opracowanych przez historyków, naukowców, socjologów.

W jednym z wywiadów wspominała pani, że czasem takie instytucje negatywnie podchodzą do badań prowadzonych przez artystów. Jak taka współpraca układała się w Poznaniu?

Fantastycznie. W czasie kwerendy w Instytucie Zachodnim dano mi wszystkie potrzebne materiały i zapewniono jak najlepszą opiekę merytoryczną. Poczułam, że można zupełnie inaczej prowadzić taką współpracę - w bardzo przyjaznej i przychylnej atmosferze. To jednak wyjątek.

Negatywne doświadczenia miałam m.in. przy kontakcie z Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tam trzeba było wręcz walczyć o pewne archiwa. Robiłam to wszelkimi metodami, które były dostępne instytucjonalnie. Gdy miałam wystawy w MOCAK-u w Krakowie czy w Muzeum Narodowym w Gdańsku, kuratorka lub dyrektorka występowała oficjalnie z listem bądź prośbą, co niestety w ogóle nie było skuteczne. Takie opory są tylko i wyłącznie personalne. Wynikają z decyzji konkretnego dyrektora, bo przecież archiwa, jako wspólne dziedzictwo kulturowe, powinny być udostępniane i upowszechniane.

Jak wygląda badanie archiwów w oddziałach IPN?

To mozolna i długoterminowa praca, którą należy zacząć z minimum rocznym wyprzedzeniem, by uzyskać wszystkie zamówione materiały i poznać je. Obecnie większość dokumentów jest zdygitalizowana, chociaż zdarza się jeszcze otrzymać oryginalne, papierowe dokumenty.

Co można dziś dowiedzieć się o działalności stowarzyszenia Lebensborn? I jak odnajdywano po wojnie germanizowane dzieci?

W większości informacje o strukturze tej organizacji zaginęły. Niemcy produkowali olbrzymie ilości materiałów biurokratycznych na własne potrzeby. Gdy było już wiadomo, że nadciąga front i wojna jest właściwie przegrana, zaczęli niszczyć wszystkie wyprodukowane wcześniej dokumenty. Wiem z opisów, że materiały Lebensborn zostały przeniesione, ale ktoś - świadomie bądź nie - spławił je rzeką, przez co uległy degradacji i niewiele udało się z nich potem uzyskać. Naziści nazywali Lebensborn źródłem odnowienia krwi niemieckiej, duszy i rasy, ośrodkiem dla nowych mężczyzn i kobiet niemieckich, czystych rasowo, o prawdziwym aryjskim pochodzeniu. Jednak odsetek dzieci urodzonych w programie Lebensborn był bardzo szczupły w porównaniu z pragnieniami III Rzeszy. Naziści potrzebowali dzieci, by czynić postępy w germanizowaniu wschodniej części Europy. Jedną z możliwości osiągnięcia tego celu była grabież dzieci, drugą - hodowla. Według Himmlera stowarzyszenie Lebensborn miało stanowić aktywnie działające ogniwo w dążeniu Niemiec do wygrania wojny.

Dzięki inicjatywie Romana Hrabara, prawnika, Pełnomocnika Rządu Polskiego ds. Rewindykacji Dzieci Polskich wykradzionych przez nazistowski Lebensborn, który stworzył własny system poszukiwania zaginionych dzieci, wiele z nich udało się odnaleźć w niemieckich rodzinach. Na terenie Polski działał też system ogłoszeń Czerwonego Krzyża. W ten sposób odnajdywano jednak dzieci, których germanizacja jeszcze nie nastąpiła. Wielokrotnie czytałam w stenogramach norymberskich o osobach, które - gdy zostały odnalezione - już nie chciały wracać do Polski. Były na takim poziomie zgermanizowania, że wręcz czuły do niej nienawiść. Polska była przecież krajem znienawidzonym przez ich niemieckich rodziców. Często takie osoby nie miały też do czego wracać - nie miały już rodziców, krewnych i ostatecznie musiałyby trafić do sierocińca. Zdarzały się więc dramatyczne sytuacje odzyskiwania dzieci za wszelką cenę. Nie było to więc dobre w sytuacji, gdy dziecko zostało już zasymilowane w rodzinie niemieckiej, w pewien sposób zaakceptowane i pokochane. Miało już nie tylko inną świadomość, ale i tożsamość.

Rozmawiał Marek S. Bochniarz

*Dorota Nieznalska - ur. w 1973 r. w Gdańsku. Ukończyła Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni-Orłowie, a od 1993 r. studiowała na Wydziale Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku w pracowni prof. F. Duszenki oraz pracowni multimedialnej, gdzie w 1999 r. obroniła dyplom. Współpracowała z Galerią Wyspa i Fundacją Wyspa Progress w Gdańsku. W 2013 r. uzyskała stopień doktora na Wydziale Rzeźby, Kierunek Intermedia Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. W latach 2010-2017 wykładowczyni na Wydziale Rzeźby i Intermediów ASP Gdańsk. Realizuje prace z zakresu rzeźby, instalacji, fotografii, wideo. W swoich wczesnych pracach wykorzystywała między innymi symbole religijne. Problem silnej tradycji katolickiej panującej w Polsce łączyła z męską dominacją w społeczeństwie. Poruszała także tematy tożsamości, seksualności oraz stereotypowych ról kobiet i mężczyzn. Obecnie interesują ją zagadnienia relacji społecznych i politycznych w kontekście przemocy. Realizuje  projekty badawcze dotyczące miejsc pamięci, śladów pamięci/zapomnienia oraz historii.

  • wystawa Doroty Nieznalskiej Rassenhygiene, w ramach programu Rezydenci w Rezydencji 2020
  • kuratorka: Jagna Domżalska
  • wernisaż 9.10, g. 18, Hol Trawertynowy
  • CK Zamek
  • czynna do 11.11
  • wstęp wolny

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020