Jak narodził się pomysł na ten cykl i jak wyglądało jego tworzenie?
Olga Borovikova: Pomysł narodził się spontanicznie. W samotności spędzałam Sylwestra. W takich okolicznościach człowiek staje przed wyborem: albo będzie smutny, albo się jednak czymś zajmie. Wtedy stwierdziłam, że chcę się w jakimś sensie przyjrzeć sobie. Od dawna zajmuję się sztuką, ale nie wiedziałam, dokąd mnie ten pomysł doprowadzi. Było to dla mnie ciekawe również dlatego, że zastanawiałam się, czy dam radę to zrealizować. Widziałam w tym wyzwanie. To był moment szczerości i intymności, bo chciałam pokazać siebie taką, jaka jestem. Celem nie było stworzenie "pięknego obrazka", który mogłabym później sprzedać czy stworzenie czegoś, co po prostu będzie się komuś podobało. Codziennie jesteśmy różni od tej osoby, jaką byliśmy dzień wcześniej. I nie zawsze podobamy się innym. Jest w tym też filozoficzna próba zrozumienia i akceptacji siebie. Jednego dnia tworzyłam autoportret i widziałam, że jestem smutna. Innego - piękna, itd. Towarzyszyła temu autorefleksja. Poprzez autoportrety chciałam przyjrzeć się swojemu tokowi myślenia. Po jakimś czasie zaczęłam wracać do domu specjalnie po to, by zrobić kolejny szkic - tak bardzo to było dla mnie ważne i interesujące. Codziennie też dodawałam te rysunki na Instagramie. Początkowo byłam zaniepokojona, jak ludzie na to zareagują. Potem pomyślałam, że to nie musi się nikomu podobać, że jest to eksperyment. Czasami specjalnie doprowadzałam do takiej sytuacji, by do końca dnia zostawało mi 5, 10 lub 15 minut, które musiałam wykorzystać na wykonanie następnej pracy. Robiłam więc szybki szkic, żeby sprawdzić, jaki on będzie, kiedy nie będę się nad nim nadmiernie zastanawiać. Te prace, które są zrobione w takim krótkim czasie, są nawet niekiedy ciekawsze niż te, które powstawały dłużej, ponieważ nie mogłam nad nimi tyle rozmyślać. Zamiast tego działałam spontanicznie i intuicyjnie.
Z jednej strony ta codzienna rutyna, która jest związana z tworzeniem autoportretów, kojarzy mi się z takim prysznicem po ciężkim dniu, który ma zmyć z nas wszystko, co nagromadziło się w ciągu minionych godzin. Z drugiej jest to niewątpliwie oznaka dużej determinacji w realizowaniu całego procesu.
O.B.: Tak można na to patrzeć. Czasami było tak, że zostawało niewiele czasu, a ja wracałam do domu, siedziałam w metrze albo jechałam innym środkiem transportu, więc chcąc namalować kolejny autoportret, korzystałam z tych materiałów, jakie miałam pod ręką. Były to np. skrawki papieru. Malowałam siebie, patrząc na odbicie w szybie. Nawet wtedy, kiedy byłam ze znajomymi, miałam takie poczucie, że muszę stworzyć autoportret. Wówczas mogłam to zrobić chociażby na jakiejś serwetce. Wszyscy wiedzieli, że potrzebuję nawet tych 5 minut dla siebie, więc reagowali na to spokojnie. Muszę też dodać, że szkice trafiały do jednej teczki, nie chciałam ich przeglądać. Zdecydowałam się na to dopiero po sześciu miesiącach. Efekt wydał mi się bardzo ciekawy. Czasami nie pamiętamy nawet tego, co działo się z nami tydzień wcześniej. A ten cykl stał się dziennikiem, dzięki któremu mogłam wspominać wszystkie te dni, które już minęły, przypomnieć sobie stan, w jakim byłam, wykonując każdą z prac.
Widzę w tym działaniu twórczym funkcję terapeutyczną. Dziennik sam w sobie jest zresztą często wykorzystywany w trakcie terapii i zalecany osobom, które się jej podejmują. Czy dla Ciebie arteterapia, bo w przypadku tego cyklu myślę o niej szczególnie, stoi w opozycji do procesu artystycznego czy nawet sztuki w ogóle?
O.B.: Z jednej strony arteterapia kłóci się ze sztuką, a z drugiej strony nie. Jeśli myślimy o tym w kontekście terapii, to nie zawsze jest to komfortowe dla twórcy, tworzącego pod wpływem emocji, które nie muszą być najprzyjemniejsze, aby to pokazywać innym. Ale z drugiej strony sztuka przecież polega też na pokazywaniu właśnie tych różnych emocji. Teraz jestem bardzo zestresowana przyjazdem do Polski i wywiadem też, więc wczoraj zaczęłam robić nowe prace w cyjanotypii, żeby w jakiś sposób odpocząć, odreagować sytuację. Zresztą w kolejnym roku chcę powtórzyć projekt z autoportretami, bo kiedy już powstało tych 365 autoportretów, bardzo chciałam wrócić do ich codziennego tworzenia. Powtórka takiego procesu pozwoli mi porównać oba cykle, zobaczyć różnice między nimi.
Przede wszystkim chciałabym powiedzieć, że nie musisz się stresować rozmową, chociaż oczywiście to rozumiem...
O.B.: Ten niepokój jest wywołany także tym, że miał to być taki bardzo intymny projekt i nie miał być nigdzie pokazywany. No ale nigdy nie wiesz, gdzie taka praca, proces, może doprowadzić... Ten projekt to jest też dla mnie rodzajem ratunku i wyzwolenia. Jest związany z byciem szczerą względem samej siebie. Co jednak warto zauważyć, chociaż portretowałam siebie, można dostrzec w tych rysunkach również inne twarze. Widać w nich np. wzrok mojego ojca czy matki.
Bywa chyba tak, że skupiają się w nas doświadczenia i wizerunki naszych przodków. Wiem też, że nawet mieszkańcy miejscowości, w której żyjesz, dostarczają Ci różnych materiałów, które później wykorzystujesz w swojej pracy. Korzystasz również z naturalnych zasobów miejsca Twojego zamieszkania. Czy sama myślisz w takim razie o tym, że poprzez Twoje autoportrety ujawnia się przy okazji coś więcej, co związane jest np. z Twoim otoczeniem?
O.B.: Tak. Można powiedzieć, że jest to portret czegoś większego. Inna rzecz, że ten projekt to trochę wolność przez ograniczenia, bo nie zastanawiałam się np., jakie materiały muszę kupić, żeby ten cykl stworzyć. Widziałam zamiast tego, że leży przede mną jakaś kartka, jakiś długopis, ołówek... W ogóle nie było w tym pomysłu związanego z jakimkolwiek projektem. Najpierw było takie podejście, aby przyjrzeć się sobie. Nie myślałam też o tym, żeby to gdzieś pokazywać. Dlatego te prace nie są robione na siłę, żeby były piękne czy tworzone jakimiś celowo wybranymi materiałami. Chodziłam np. do pewnej starej fabryki, która już nie funkcjonuje, ale różne rzeczy są tam na sprzedaż. Znalazłam w niej papier z lat 70. XX wieku z jakimiś danymi i rysunkami technicznymi. Służył on do pakowania innych przedmiotów pofabrycznych, jakie były do kupienia. Chciałam kupić same kartki, ale sprzedawca powiedział, że mogę je sobie po prostu wziąć. One wszystkie przydały się do stworzenia autoportretów. Ten papier ma już swoją własną historię. Wytrzyma wszystko, bo już wiele zniósł. Spodobały mi się te kartki, a kiedy coś mi się podoba, chcę temu nadać jakieś inne, drugie życie. Zresztą ten papier pochodzi z czasów, kiedy sama byłam dzieckiem i z miejsca, gdzie się urodziłam, czyli z Mińska. Łączy się więc z moją historią. Te kartki mają swoją głębię, dzięki temu, że coś już przeżyły. Ale zaznaczam, że w tym wszystkim chodziło o to, aby przedstawić moją opowieść - historię jednego człowieka, a tych 365 prac to tak naprawdę jedna praca. Wydaje się, że człowiek w obliczu wszystkiego jest taki mały, a kiedy patrzy się na rok jego życia, to staje się to wszystko takie wielkie. Sama nie mogę się doczekać, jak te prace będą wyglądać po montażu, bo myślę, że mogę się tym jeszcze na nowo zdziwić, spojrzeć z jeszcze innej perspektywy.
Ilya, mam jeszcze pytanie do Ciebie jako kuratora tej wystawy: jaki macie na nią pomysł?
Ilya Mejumayeu: Pomysł zaproponowała Olga, a opiera się on na tym, że prace rozwiesimy w całym Baraku Kultury od sufitu do podłogi. Zależy nam, żeby wyglądało to jak dziennik, choć autoportrety będą wymieszane, a nie montowane w kolejności chronologicznej. Będzie to chaotyczne. Olga nie chce też, aby były mocno przytwierdzone do ścian. Będą się ich trzymać tylko górną krawędzią. Chodzi o to, żeby miały jakieś życie, żeby można było usłyszeć ich szelest, kiedy będą ulegać powiewowi wiatru. Razem z Olgą i Patrycją Rutkowską, która odpowiada za aranżację wystawy, chcemy pokazać wielowarstwowość tych prac i to, że można je czytać z różnych punktów widzenia, że te powiązania pomiędzy poszczególnymi szkicami mogą tworzyć się na różne sposoby.
Autoportret i oczywiście portret ma bardzo długą tradycję w historii sztuki. Jaki Twoim zdaniem ta tematyka ma potencjał dzisiaj?
I.M.: Wydaje mi się, że ma ona swój potencjał, choć jeśli patrzeć z perspektywy historii sztuki, to wszystko co na ten temat było do powiedzenia, zostało powiedziane stulecie czy dwa stulecia temu. Trudno dzisiaj kogoś zadziwić dobrze wykonanym autoportretem. Myślę, że sztuka współczesna ma przede wszystkim wywoływać emocje. I jeśli komuś uda się jednym autoportretem to zrobić - nieważne czy będzie chodziło o uczucia pozytywne, czy te trudniejsze - to jest to najważniejsze. O to chodzi w sztuce. Ale większość artystów chyba patrzy na autoportret jako na coś, co powinno być piękne. A jest on przecież świetnym medium, za pomocą którego można przekazać tok swojego myślenia i swoje przeżycia. I ten projekt Olgi odpowiada temu założeniu. To cykl, który pokazuje, jak ktoś lub coś może się w perspektywie roku zmienić. W tym pokazywaniu zmiany dostrzegam największy potencjał autoportretu jako tematu, który może być podejmowany przez artystów i artystki. Może chodzi o to, aby autoportret był procesem. Jako taki najlepiej zresztą funkcjonuje w zestawieniu z innym autoportretem.
Rozmawiała Justyna Żarczyńska
- wystawa Olgi Borovikowej Samość
- kurator: Ilya Mejumayeu
- otwarcie: 7.06, g. 18
- Barak Kultury
- czynna do 28.06
- wstęp wolny
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024