Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Boję się, że mi tam blok postawią

- W muralu horyzont jest często tłem, zaledwie nieznacznym elementem z tyłu. Ja go wyciągam na pierwszy plan i bawię się nim - mówi przewrotnie Przemysław Szydłowski, malarz i graficiarz. Jego indywidualna wystawa w Galerii Jak Zawsze coś podsuwa myśl, że - owszem, z tą sferą da się faktycznie zaskakująco wiele uczynić, nie odbierając jej przy tym siły rażenia... albo po prostu siły ciężkości.

. - grafika artykułu
"Poruszenie", akryl 50/40 cm, fot. materiały organizatora

Pierwsze wrażenie pozostawia po sobieposmak trywialności. Mówimy wówczas: o, widoczki. To ten najprostszy, ogólnoludzki zachwyt czymś krajobrazowo nęcącym, co nam wpada w źrenicę oka. Druga banalność postrzeżeniowych wzruszeń wiąże się z porą dnia, gdy zachodzi słońce, co przeciętny pobożny człowiek skwitowałby czymśw stylu: "nikt by tego tak pięknie nie namalował, jak pan bóg". Prawda, że od razu zwykło się mówić w takich przypadkach "no, zupełnie jak malowane" czy inne głupstewka - sygnalizujące, jak nierozerwalnie również i nasza najbardziej rutynowa codzienność pokrętnie wiąże się ze sztuką, bądź odtwarzaniem świata?

To mimetyczne oddawanie rzeczywistości może być właśnie boleśnie trywialne, bądź - niestety jednak już znacznie rzadziej - przesycone nie dającym się łatwo opisać (ukrytym?) składnikiem. Ma go w ręku artysta realistyczny, gdy, tworząc odbicie świata subiektywnie przez siebie odbieranego, sferę widzialnego ujmuje zgrabnie w palcach, obierając ją niczym cebulę z niepotrzebnego szumu pospolitości. To proces delikatny, więc brutalne porównania z garbowaniem skóry niezbyt by tu pasowały. Idzie o ważenie drobnych części. Konieczność wycinania.

Nietutejszość przestrzeni

A jest coś niepokojącego, a przy tym nieodparcie pociągającego w ostentacyjnie pustych pejzażach Przemysława Szydłowskiego, na które jego znajomi reagują często słowami "jak nie u nas". Być może to efekt świadomego braku. Artysta usuwa nienaturalne, sztuczne elementy krajobrazu, metodycznie i ostrożnie odnajdując w urbanistycznym chaosie linię horyzontu. Ten proces wymaga przy tym posiłkowania się wyobraźnią, bo ten zakres przestrzeni - zastawiony, zabałaganiony przez ludzi "klunkrami" architektury - jest zwykle skazany na drugoplanowość, a czasem bywa wręcz zupełnie niewidzialny.

Szydłowki, codziennie obserwując wycinek nieba z kuchennego okna swojego mieszkania na Jeżycach, obrał temat dwóch cykli - Zawężonego horyzontu i Zawsze coś. Być może ta specyficzna perspektywa jest jednym ze źródeł towarzyszących widzowi na wystawie niepokoju i wzruszenia. Kadrowanie ramy okiennej narzuciło części prac pionowy, jakby nie pasujący do tematu format. Nie jest to jeszcze kolumnowa japońska hashira, lecz natychmiast się odczuwa, że na tych obrazach brakuje nie tylko budynków, ale i reszty widoku. Być może odruchowo też wspomnimy wszystkie wyrywkowe zachody słońca, podglądane przez nas mimochodem z okien naszych mieszkań - oczywiście, jeśli będziemy mieli tak dobre widoki, jak Szydłowki. Łączy nas zatem z artystą wspólne doświadczenie, a jego ukryty wymiar dopiero artysta jest nam w stanie ukazać.

Drugą sprawą jest to, jak bardzo odbierany jako niepolski pozostaje sam bezmiar przestrzeni w Zawężonym horyzoncie i Zawsze coś. Jako że artysta jest wytrawnym miłośnikiem kina i tworzy alternatywne plakaty do kina artystycznego i popularnego, to odruchowo uruchamiają się na wystawie skojarzenia filmowe. Nokturnowy, przytłaczający widok nieba może zatem przywodzić pejzaż z kina skandynawskiego (fani seriali wymienią Wallandera, a miłośnicy artystowskich thrillerów z Islandii wskażą choćby na Bagno). Krwiste zachody to, rzecz jasna, domena prerii z amerykańskiego westernu, kina drogi rodem z ucieczek Thelmy i Louise, czy wypadów kontrkultury poza cywilizację, na siodełkach motorów z Easy Ridera. Niby wiem, że to przetworzenia, a raczej rekonstrukcje polskich widoków, ale to w Stanach Zjednoczonych sytuuję "akcję" płócien Szydłowskiego. Bo polski artysta w skłonności do ujawniania drugiej, nieoczekiwanej strony "naszych" pejzaży ma w sobie coś z Europejczyka Antonioniego, zachwyconego i wstrząśniętego nieznanym mu bezmiarem USA, odwiedzonych przez niego, by nakręcić tam Zabriskie Point. I wykorzystać obce widoki.

Na wystawie można prześledzić ewolucję tematu z Zawężonego horyzontu w Zawsze coś, w którym to cyklu artysta na realistycznym obrazie umieszcza różne formy geometryczne. Zobaczymy też, jak eksperymentuje z tymi abstrakcyjnymi "dopiskami" - w jednym przypadku pierwszą warstwę nakładając kredką świecową. Nie jest to zatem typowa prezentacja serii, a raczej demonstracja myślenia malarskiego, procesu twórczego. Na dwadzieścia prac przypadają dwa dyptyki. W przypadku jednego z nich linia podziału odzwierciedla sznurek od żaluzji, a drugi oddaje podział poziomego widoku przez segmentację okna, składającego się z dłuższej, lewej strony i drobnego lufcika z prawej.

A skąd bierze się (przypisywany im na pierwszy rzut oka) "widoczkowy" aspekt prac Szydłowskiego? To wynik wypracowania przez artystę doskonałej techniki, zręczności doświadczonego graficiarza i muralisty bardzo sprawnie posługującego się gradacjami kolorystycznymi. Lekkość finalnych dzieł doskonale zresztą koresponduje z chwilowością zauważonych stanów nieboskłonu. Do tekstu dołączam trzy "robocze" zdjęcia nieba zrobione przez malarza aby zasygnalizować, jak sporo jednak dzieli fotograficzny zapis od gotowych obrazów.

Niezrealizowany mural

- Artyści często do mnie piszą, dzwonią, pytają o możliwość zorganizowania wystawy w Galerii Jak. Przemek Szydłowski "przeszedł przez sito", zainteresował nas swoimi pracami. Zaprosiłam go do galerii, a następnie podjechaliśmy do jego pracowni. Okazał się interesującym twórcą. Pokazał mi kilka swoich cykli malarskich. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na cykl Zawsze coś. Przemek tworzy również plakaty i murale. Chciałam, żeby ozdobił muralem nasze podwórko przy ul. Św. Marcin 37, ale nie udało mi się uzyskać niezbędnych zgód. Wystawa Przemka w Jaku również w pewnym momencie stanęła pod znakiem zapytania, ze względu na pandemię. Jednak dzięki wsparciu i zrozumieniu ze strony Wydziału Kultury UM, zdecydowaliśmy się zrealizować wystawę w trochę zmienionej formule - częściowo online - przyznaje Katarzyna Śmiałowicz, kuratorka galerii. Znając krajobrazowe murale Szydłowskiego żal mi, że jego praca nie oderwie trochę od ziemi dość zaniedbanego świętomarcińskiego podwórka z Galerią Jak.

- Fundacja Jak Malowana powstała z miłości do sztuki, a wypełnianie celów statutowych jest dla nas zajęciem dodatkowym, stąd też w czasie lockdownu, w przeciwieństwie do wielu twórców i animatorów kultury, nie zostaliśmy zupełnie na lodzie. Ma to swoje minusy, bo nasze akcje stanowią zaledwie część tego, co moglibyśmy robić pracując w kulturze "na pełen etat". Tym razem jednak okazało się sposobem na to, by przetrwać. Najszybciej na zmiany zareagował Dom Bajek, realizując różne hybrydowe działania, których głównymi odbiorcami są dzieci i ich opiekunowie, a następnie Galeria Jak dostosowała swój program do nowych warunków. Teraz znów działamy "pełną parą" - z tym, że częściowo online - mówi Anna Maria Brandys, prezeska fundacji.

Marek S. Bochniarz

  • Przemysław Szydłowski Zawsze coś
  • wernisaż: 25.09
  • Galeria Jak i online
  • czynna do 18.10
  • wstęp wolny

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020