Macie po dwadzieścia parę lat, a kilka lat temu, z powodu panującego w Białorusi reżimu, musieliście uciekać z kraju. Z jakiego dokładnie powodu i w jakich okolicznościach to się stało?
Ivan Turchanka: W październiku 2020 roku zostałem wyrzucony z uczelni, na której studiowałem, z powodu udziału w protestach, zwłaszcza tak zwanym ultimatum (25 października na Białorusi doszło do kolejnej ogólnokrajowej akcji protestacyjnej przeciwników Aleksandra Łukaszenki. Tym razem demonstracje odbyły się pod hasłem "Narodowe Ultimatum", odwołującym się do ogłoszonych 13 października przez Swiatłanę Cichanouską żądań ustąpienia prezydenta, zwolnienia więźniów politycznych i zatrzymania przemocy. Termin realizacji tych postulatów upłynął 25 października, w związku z czym manifestacje miały formę obywatelskiej presji na reżim. Do największej doszło w Mińsku - liczba jej uczestników przekroczyła 100 tys. - przyp. red.).
Musiałem szybko uciekać, inaczej zostałbym przymusowo wcielony do reżimowego wojska Łukaszenki. Najpierw wyjechałem z kraju do Ukrainy, gdzie przez kilka miesięcy mieszkałem. O wydaleniu dowiedziałem się w czwartek, w sobotę byłem już w Kijowie. Dzięki polskiemu Programowi Stypendialnemu im. Konstantego Kalinowskiego (który pomaga białoruskiej młodzieży wydalonej ze studiów z powodów politycznych - przyp. red.) w marcu 2021 roku trafiłem do Rzeszowa, gdzie zacząłem uczyć się języka polskiego. Do Poznania przyjechałem we wrześniu tego samego roku, by studiować tu filologię litewską i łotewską.
Evgeniya Ivaniushchenko: Ja mam trochę inną historię niż Ivan. Najpierw, po zmianie rektora, wyrzucono ze studiów około dwudziestu osób, w tym sporo moich przyjaciół. Zrozumiałam wtedy, że uczelnia, która początkowo była takim moim małym Hogwartem, z dnia na dzień przestała być "moja". By pozostać w metaforyce Harry'ego Pottera - stała się Azkabanem. Nie chciałam już więcej tam studiować, więc w lutym 2021 roku odeszłam sama i, podobnie jak Ivan, dołączyłam do programu Kalinowskiego. Do Polski przyjechałam w kwietniu, najpierw do Warszawy. W tej chwili studiuję dziennikarstwo na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Czy jeszcze ktoś z Waszych bliskich przyjechał do Polski?
E.I.: Mnóstwo naszych przyjaciół również przyjechało do Poznania, rzecz jasna z powodu tutejszego uniwersytetu. Na moim wydziale studiują ludzie z mojej pierwotnej uczelni, nawet jedna dziewczyna z mojej szkoły. Żadne z nas nie planowało tego wcześniej.
I.T.: Od 2017 roku znam Ilyę Mejumayeu, który przyjechał tu ze mną i teraz zajmuje się kuratorowaniem wystaw w Baraku Kultury. To dzięki niemu, już tu na miejscu, poznałem Evgeniyę.
A co z Waszymi rodzinami? Oni też wyjechali z kraju?
E.I.: Niestety zostali na Białorusi.
I.T.: Mój brat chciał niedawno wyrobić wizę do Włoch, żebyśmy mogli się tam spotkać. Nie uzyskał zgody. Przed wojną mieliśmy możliwość spotkać się w Ukrainie, teraz to niemożliwe. Są kraje neutralne, na przykład Turcja, gdzie żadne z nas nie potrzebuje wizy, ale wyjazd tam kosztuje dużo pieniędzy.
W jaki jeszcze sposób, poza udziałami w ulicznych protestach, sprzeciwialiście się reżimowi Łukaszenki?
E.I.: Protestowaliśmy cały czas, w różny sposób. Po zmianie rektora naszej uczelni zrobiliśmy na przykład ze znajomymi instagramową rolkę o tym, w jaki sposób sztuka jest odbiciem rzeczywistości. Już wtedy trafiliśmy na czarną listę. Sfotografowano nas później podczas protestów i rozpoznano, mimo że mieliśmy na twarzach maseczki, bo wtedy jeszcze trwała pandemia. Zrobił to specjalnie wysłany przez rząd człowiek, który nagrywał protestujących kamerą. Jeszcze tego samego dnia wielu studentów zostało wyrzuconych z uczelni.
I.T.: Do mnie z informacją o skreśleniu z listy studentów zadzwonił ktoś z dziekanatu. Ostrzegł mnie, żebym nie pojawiał się na uczelni, bo wtedy automatycznie zostanie mi wręczone wezwanie do wojska. To wojsko Łukaszenki, więc wiadomo, co by tam robiono z tymi, którzy trafili tam za udział w protestach.
E.I.: Chłopaki bardzo szybko wyjechali, żeby nie trafić do armii. My, dziewczyny, miałyśmy na to nieco więcej czasu. Na Białorusi do wojska powołuje się tylko mężczyzn, kobietom za polityczny opór grozi więzienie. W tej chwili to kary od 2 do 5 lat, nawet za udział w jednym proteście, bo podczas "procesu" władza przypisuje oskarżonym dodatkowe zarzuty.
I.T.: Albo, jak powiedział kiedyś sam Łukaszenka: "Chłopaki do wojska, dziewczyny na ulice".
Dużo Waszych znajomych albo bliskich straciło w ten sposób wolność?
I.T.: Aresztowania są w naszym kraju powszechne. Mojego brata aresztowano dwukrotnie za to samo "wykroczenie". Najpierw w 2020, potem w 2022 roku. W naszym kraju możesz zostać aresztowany, nawet jadąc tramwajem, na przykład za czerwony kolor skarpetek, który kojarzy się z narodową flagą Białorusi. Albo wstawienie na Instagram zdjęcia czerwono-białych cukierków.
E.I.: Sądzę, że atmosferę polityczną najlepiej oddaje powiedzenie, które mamy na Białorusi: "Jeśli nie byłeś w więzieniu, nie jesteś Białorusinem".
Biorąc pod uwagę te wszystkie okoliczności, nasuwa mi się pytanie: Jak, mając zaledwie 19 i 20 lat, znajduje się w sobie odwagę by, ryzykując całe swoje dotychczasowe życie, sprzeciwić się reżimowi?
I.T.: Uczestnicząc w protestach, starałem się nie myśleć o negatywnych konsekwencjach. Oczywiście rozumiałem to, że grozi mi więzienie, wojsko, nawet śmierć. Ale w tamtym czasie protestowało nas już tak wielu, że wydawało nam się, że dyktatura za chwilę upadnie i wszystkie prześladowania się skończą.
E.I.: Naprawdę wierzyliśmy w to, co robiliśmy, i że za chwilę będziemy mogli sami wybierać swoich rządzących. Tak długo jak żyję, mam jednego prezydenta. To nie jest okej.
Macie wrażenie, że Polacy mało wiedzą o Białorusinach?
E.I.: Większość Polaków - ponieważ rozmawiamy we wschodnim języku - myśli najczęściej, że jesteśmy Ukraińcami. Jest też dużo zakłamań historycznych przez to, że kiedyś byliśmy jednym państwem.
I.T.: To dziwne, że jesteśmy sąsiadami, a tak mało wiemy o sobie. Polacy kojarzą reżim Łukaszenki i na tym koniec. A Łukaszenka to nie jest Białoruś.
Realizowany w Baraku cykl Waszego pomysłu, Viečaročki (po polsku Wieczorki), który ma przybliżać poznaniakom Waszą kulturę i język, a przy okazji pomagać w polsko-białoruskiej integracji, ruszył już w lipcu. Na sierpień przygotowaliście dwie propozycje spotkań pod tym szyldem. Co to będzie?
E.I.: Pierwsze spotkanie będzie literackie i ma dotyczyć naszego języka. Poprowadzimy je całkowicie w języku białoruskim, a punktem wyjścia będzie... litera "b". To litera, która za sprawą wielu symboli kojarzy się z Białorusią, nie tylko jako pierwsza litera nazwy naszego państwa. Chcemy stworzyć Białorusinom przestrzeń do spotkania i dyskutowania na wspólne tematy.
Pamiętajmy, że drugim urzędowym językiem Białorusi jest język rosyjski, tym językiem mówimy nawet w szkołach. Jest bardzo mało nauczycieli białoruskiego, nikt nie chce wybierać tego zawodu. Nawet moja młodsza siostra nie mówi po białorusku, choć - słysząc go - rozumie ten język. Na szczęście coraz więcej młodych ludzi chce rozmawiać w ojczystym języku i uczy się go. To bardzo ważne.
I.T.: Dwa lata temu, podczas wspólnego wyjścia na miasto, zorientowaliśmy się, że wszyscy rozmawiamy ze sobą wyłącznie po rosyjsku. Postanowiliśmy wtedy, że będziemy spotykać się raz w tygodniu, by rozmawiać ze sobą w narodowym języku. Po półtora roku zaczęliśmy to robić już naturalnie. Postanowiliśmy wtedy, że warto stworzyć okazję, by i innym Białorusinom mieszkającym w Poznaniu to umożliwić!
A drugie spotkanie? Czego będzie dotyczyć?
I.T.: Drugie spotkanie ma mieć charakter integracyjny i jest przeznaczone dla wszystkich chętnych. Będzie to quiz pt. Białorusini w świecie, dzięki któremu pokażemy, że Białoruś to nie tylko Łukaszenka. Planujemy już kolejne spotkania: trzecie - kinowe i czwarte - warsztatowe, na którym będziemy uczyć chętnych pisać w trzech alfabetach.
E.I.: Niewielu wie, że mamy w Białorusi aż trzy alfabety - cyrylicę, alfabet łaciński i alfabet arabski białoruski. Ten ostatni jest pozostałością po Tatarach, którzy zamieszkali w naszym kraju. Zaczęli zapisywać w swoim alfabecie białoruskie słowa, co z czasem się przyjęło. Na potrzeby języka białoruskiego wymyślili nawet kilka nowych liter, których nie ma oryginalnie w arabskim alfabecie.
I.T.: Wiąże się z tym bardzo ciekawa historia. Kiedyś w Stanach Zjednoczonych znaleziono Koran zapisany "dziwnym" arabskim. Dopiero po czasie udało się ustalić, że to Koran pisany alfabetem arabskim, ale po białorusku.
Jak jeszcze Barak Kultury wspiera Białorusinów mieszkających w Poznaniu?
E.I.: Mamy tu chór białoruski, w którym śpiewa około 20 osób. Jest też Teatr Emigrant, którego częścią są między innymi dziewczyny z Białorusi. To w Baraku miała swoją premierę m.in. ich ostatnia sztuka Kasandra. Bardzo często goszczą tu białoruscy artyści, którzy mają szansę pokazać swoją sztukę. Poza tym Barak Kultury jest po prostu miejscem spotkań. Jak ostatnio, kiedy zorganizowaliśmy w nim Dzień Dziecka dla młodych, których część już pewnie pół swojego życia mieszka w Polsce. Dla mnie to było bardzo wzruszające spotkanie. Często już w Polsce spotykamy kogoś i okazuje się, że znamy go z Białorusi. Sama pracowałam z pewną kobietą pół roku, zanim obie zorientowałyśmy się, że jeszcze w kraju była koleżanką mojej mamy. To zawsze niezwykłe uczucie spotkać się już tu, w Polsce.
Rozmawiała Anna Solak
- Cykl spotkań dotyczących języka i kultury Białorusi Viečaročki/Wieczorki
- 10 i 23.08, g. 17
- Fundacja Barak Kultury
- wstęp wolny
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024