Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

TRANSATLANTYK. Internetowy gigant kontra ciasteczka babci Paulette

Nie można nie zgodzić się z opinią szefa festiwalu - Jana A.P. Kaczmarka: "Transatlantyk ma być potrawą dla wszystkich". Co "konsumowaliśmy" ostatnio?

. - grafika artykułu
"Google and the world brain". Fot. mat. Transatlantyk

"The world brain" czyli permanentna inwigilacja

"Google and the world brain", reż. Ben Lewis, kolejna projekcja: 9.08, g. 11

Myśl o stworzeniu jak najpełniejszego repozytorium wiedzy towarzyszyła już założycielom Biblioteki Aleksandryjskiej, średniowiecznym przepisywaczom skryptów czy osiemnastowiecznym encyklopedystom. H. G. Welles w zbiorze esejów z 1937 roku wpadł na pomysł stworzenia "światowego mózgu" (the world brain), który określił jako "kompletną pamięć ludzkości". Miała być w nim zgromadzona cała znana aktualnie wiedza i dostępna w równym stopniu dla każdego. W dobie Internetu pozornie stało się to możliwe. W nowym wspaniałym sieciowym świecie wyszukiwarki takie jak amerykańskie Google czy chińskie Baidou przyzwyczaiły użytkowników, że dostarczą im upragnioną informację w ułamku sekundy za darmo lub za symboliczną opłatą. Ilu z nas zastanowiło się jakie korzyści czerpią z tego internetowi giganci i do czego tak naprawdę służy zbieranie danych?

Ben Lewis w "Google and the world brain" bierze pod lupę kontrowersyjny projekt Google Books, który miał na celu zdigitalizować możliwie największą ilość książek. Do tej pory zeskanowano ponad 10 milionów woluminów pochodzących z bibliotek, które zgodziły się na współpracę. Dalszy los Google Books stoi jednak pod znakiem zapytania z powodu procesów, które międzynarodowe stowarzyszenia pisarzy wytoczyły koncernowi za naruszenie praw autorskich (ponad 6 milionów książek zostało wprowadzonych do bazy bez wiedzy i zgody ich autorów).

Reżyser śledzi los projektu od samego początku. Prezentuje zarówno poglądy entuzjastów, jak i krytyków. Szczególnie ciekawie brzmi głos Roberta Darntona z Uniwersytetu Harvarda, który początkowo chętnie zgodził się na współpracę, jednak wraz z rozwojem Google Books stał się zajadłym krytykiem. Mimo tej różnorodności, można łatwo zauważyć czyją stronę trzyma Lewis.

Sposób prowadzenia narracji przypomina skrzyżowanie filmu katastroficznego z futurystycznym science fiction. Sam reżyser przyznał, że filmując inspirował się m.in. "Łowcą androidów". Dokument rozpoczyna prezentacja idei G.H. Wellesa, której towarzyszy niepokojąca muzyka, zwiastująca, że zaraz stanie się coś strasznego. I rzeczywiście. Lewis krok po kroku, używając poglądów Wellesa jako przewodnika, dociera do prawdziwych motywów internetowego giganta. Przypomina, że Google nie jest dobrym wujkiem, który udostępnia nam swoje zasoby z czysto altruistycznych pobudek. Dla międzynarodowej korporacji wiedza zgromadzona w milionach terabajtów danych to nie tylko pieniądz, ale także możliwość kontroli użytkowników. Narzędzia rozpoznawania tekstu gromadzą dane służące do rozwoju sztucznej inteligencji, którą można wykorzystać do permanentnej inwigilacji, o której wcześniejsi dyktatorzy mogli tylko pomarzyć. Czy da się od niej uciec?

Aleksandra Glinka

Zrozumieć wojnę?

"Strażnicy", reż. Dror Moreh

-To pytanie natury filozoficznej! - mówi w pewnym momencie filmu jeden z jego bohaterów. -Takie są właśnie najciekawsze - ripostuje reżyser. Owocem takiej postawy twórcy stał się dokument, który prócz przedstawienia historii konfliktu izraelsko-palestyńskiego z konkretnej perspektywy, jest dla mnie uniwersalnym rozważaniem o wojnie i jej wpływie na ludzi - zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i społecznym.

"Strażnicy" to rejestracja rozmów z sześcioma przywódcami Izraelskich Sił Bezpieczeństwa odpowiedzialnych za walkę z terroryzmem, przeplatana materiałami archiwalnymi i animacją komputerową. Nie zgodzę się z dystrybutorem określającym bohaterów jako "posągowych i pozbawionych emocji". W pierwszych minutach filmu jeden z nich stwierdza, że w ich działalności - w dużej mierze polegającej na decydowaniu o czyjejś śmierci - jest coś nienaturalnego. Wspomina też dzieciństwo, naznaczone wybuchem wojny sześciodniowej. Inny opowiada o czterech godzinach wytchnienia w samolocie po śmierci premiera Rabina czy o wsparciu żony, która "utrzymuje go przy życiu". Wypowiedzi bywają bardzo osobiste. Z drugiej strony padają takie określenia, jak "pomyłka" w stosunku do akcji, wskutek której zginęło kilkanaście niewinnych osób, bądź "czysta akcja", gdy udało się niemal bezdźwięcznie uśmiercić jednego z przywódców Hamasu - przy pomocy ładunku wybuchowego umieszczonego w telefonie komórkowym, przez który terrorysta akurat rozmawiał... Obraz przywódców Szin Betu jest więc niejednorodny, a ich opinie i postawy bywają sprzeczne. Dokument potrafi poruszyć. Opisywane są środki przymusu stosowane wobec przesłuchiwanych, wspominane metody nakłaniania Palestyńczyków do tego, by zdradzili swoich współpracowników, przyjaciół czy rodzinę. Nie jest to jednak bezrefleksyjne przedstawienie sześciu "twardzieli", którzy przez pewien okres w życiu codziennie zastanawiali się, czy kogoś zabić i jak to zrobić, lecz próba zrozumienia ich decyzji, położenia, a także mechanizmów wojny. I choć pełne zrozumienie tych kwestii jest niemożliwe - film Moreha, nominowany do Oscara, warto zobaczyć.

Urszula Modrzyk

Kosmiczne ciasteczka

"Paulette", reż. Jerome Enrico

Co począć ma emerytowana staruszka, która od 10 lat jest wdową, mieszka w zaniedbanej dzielnicy Paryża, ledwo wiąże koniec z końcem, nienawidzi obcokrajowców, a na domiar złego jej córka związała się z czarnoskórym policjantem, czego tytułowa Paulette  od początku nie może zaakceptować? Próbując uporać się z szarą rzeczywistością wpada na szalony pomysł i z dnia na dzień wchodzi w narkotykowy półświatek, w którym szemrane interesy i podejrzane typy to norma. Tyle tylko, że aby nie narażać się miejscowym dilerom, musi zrezygnować z bezpośredniego handlu haszyszem. Co więc robi? Wymyśla własną niszę i wspólnie z przyjaciółkami rozkręca ciasteczkowy biznes. Tyle, że to nie zwykłe, a... kosmiczne  ciasteczka.

Ta pełna humoru i zabawnych gagów opowieść to idealna recepta na chandrę. Sala kinowa pękała w szwach (najwidoczniej wieści o tym, na który film warto się wybrać, szybko rozchodzą się po pokładzie Transatlantyku), a seans co chwilę przerywały eksplozje śmiechu. Momentami nieco zbyt proste żarty, z których śmiałabym się zapewne dziesięć lat temu (a dziś niekoniecznie) i tak obroniła koncepcja całości. Miało być lekko i przyjemnie. I tak właśnie było. Film dobry dla tych, którzy z dystansem podchodzą do życia, a kino traktują jako odskocznię od codziennych problemów i poważnych spraw, od których czasami po prostu trzeba odpocząć.

Anna Solak