- Witajcie na naszej próbie - powiedział Robert "Litza" Friedrich, gdy podczas sobotniego koncertu muzycy zespołu Luxtorpeda nierówno zakończyli jeden z nowych, premierowo wykonywanych utworów. Wolno to jednak uznać za drobną kokieterię. Grupa udowodniła w sobotę po raz kolejny, że należy do ścisłej czołówki najatrakcyjniejszych koncertowo wykonawców w naszym kraju.
Żywa energia
Jakkolwiek by zresztą na LuxFest nie patrzeć, to właśnie muzycy Luxtorpedy - organizatorzy imprezy są (jak dotąd każdorazowo) największą muzyczną atrakcją dla kilkutysięcznej publiczności. Muzycy ci w pełni zresztą zasługują na miano gwiazdy festiwalu. W sobotę znów zagrali prawie dwugodzinny koncert, właściwie nie zwalniając tempa ani na moment. W repertuarze wieczoru znalazły się nagrania z obu wydanych dotąd płyt, a także - jak wspomniałem - kilka premierowych piosenek, które znajdą się na planowanym trzecim krążku. Tym, co imponuje w koncertowym wcieleniu zespołu jest nie tylko znakomita forma instrumentalna i wokalna oraz prawdziwa, żywa energia bijąca z kolejnych utworów. To także gotowość do grania swoistego koncertu życzeń, czyli takich utworów, jakich publiczność spod sceny sobie życzy.
Wciąż ujmujące jest też oryginalne ustawienie zespołu na scenie, to znaczy usytuowanie perkusji nie gdzieś w tyle, ale z przodu estrady po jej lewej stronie, bokiem do publiczności, tak, aby wszyscy muzycy byli "na froncie". Oczywiście, nie oznacza to pełnej demokracji w zespole, bo ani przez moment nie ulega wątpliwości, że całością dyryguje Litza: zapowiada, komentuje, śpiewa, gra momentami fantastyczne partie na gitarze. Każdy z jego partnerów znajduje jednak miejsce dla siebie. Mocnym punktem zespołu - i chyba coraz mocniejszym - jest też Hans, drugi z wokalistów. Ktoś nie zorientowany mógłby nie uwierzyć, że trafił on do zespołu, będąc artystą hip-hopowym (jest nim zresztą do dziś). W Luxtorpedzie przeistacza się momentami w prawdziwie rockowego "krzykacza", czasem w energetycznego i bardzo interesującego wokalistę.
Wiara, siła, męstwo
Luxtorpeda to również zespół z przesłaniem. I warstwa tekstowa jego twórczości pozostaje szalenie ważna. Zarówno wtedy, gdy odwołując się do tradycji powstania wielkopolskiego artyści śpiewają "Za wolność", gdy rozliczają się z własnymi słabościami (jak choćby w piosence "Wilki dwa"), jak i gdy śpiewają o nie poddawaniu się przeciwnościom losu w piosence "Hymn". Padają tam słowa: "Wiara, siła, męstwo - to nasze zwycięstwo!" (to utwór napisany swego czasu dla drużyny grającej w rugby na wózkach inwalidzkich). Każdy z utworów chóralnie wyśpiewany był przez tłum młodych fanów.
Grupa potrafi jednak również momentalnie przełamać patos i to właśnie dlatego w pewnym momencie pojawiła się (oczekiwana już przez publiczność) autorska przeróbka hitu... "King Bruce Lee Karate Mistrz" z repertuaru Franka Kimono. Pod koniec koncertu swoje dwie minuty miał też perkusista Krzyżyk, który (grając równocześnie na perkusji) odśpiewał "Running Free" z repertuaru jego ulubionego Iron Maiden.
Kto pierwszy, ten...
Warto podkreślić jednak, że Luxtorpeda nie była jedyną muzyczną atrakcją festiwalu. W tego typu długich wielogodzinnych imprezach najgorzej mają zazwyczaj ci artyści, którzy grają jako pierwsi. Zazwyczaj słucha ich garstka jeszcze "nie rozgrzanych" i nie do końca zainteresowanych słuchaczy. Ale jeśli mamy do czynienia z Arką Noego, wszystkie normy stają się względne.
Oto więc o bardzo "niekoncertowej" godzinie 13 pod sceną kotłowało się kilkaset osób w różnym wieku, bawiąc się, tańcząc i chóralnie śpiewając wraz z dziećmi z Arki. Grupa postawiła tym razem na stary, żelazny repertuar. Nie zabrzmiało nic z albumu "Pan Krakers" z przeróbkami rockowych hitów z lat osiemdziesiątych. Były za to, znakomicie wykonane, chyba wszystkie stare przeboje Arki Noego.
Na tym atrakcje dla młodych i najmłodszych uczestników imprezy się nie skończyły. W holu Areny przez kilka godzin funkcjonowała Strefa Rodzinna - i jest to jeden z najoryginalniejszych pomysłów twórców LuxFestu. Impreza staje się bowiem z jednej strony koncertem bardzo różnorodnej muzyki, a jednocześnie niemal rodzinnym piknikiem. We wspomnianej Strefie dzieci mogły, przez długie godziny, grać w gry planszowe, malować, muzykować, itp.
Spektakl Czaszki
Tymczasem na scenie działy się rzeczy zdecydowanie nie do dzieci skierowane, za to fascynujące. Zgodnie z przewidywaniami najbardziej radykalną brzmieniowo muzykę zaproponował zespół Trupia Czaszka Tomasza Budzyńskiego. Nie mam wątpliwości, że jest to ważne dzieło współczesnej kultury rockowej. Budzyński z kolegami zaproponowali niełatwy, ale szalenie spójny i oryginalny koncert - spektakl. Apokaliptycznym tekstom lidera odpowiadała równie mocna, bezlitosna muzyka z pogranicza punku i hard core'a, pozbawiona ozdobników. Całości dopełniał wizerunek muzyków - z pomalowanymi twarzami, nagimi torsami gitarzystów, a wreszcie krótkie obrazki / filmiki, trochę w ekspresjonistycznym duchu, wyświetlane na scenie, za plecami muzyków. To robiło wrażenie. Choć nie wiem czy to było odpowiednie miejsce na prezentację takiej muzyki. Część publiczności była chyba zaskoczona tak mocnym uderzeniem, z pewnością sytuacji nie sprzyjał też fakt, że nowa płyta grupy ukazała się bardzo niedawno i materiał z niej nie był znany słuchaczom. Ten artystowsko - egzystencjalny koncert Trupiej Czaszki był jednak zjawiskiem.
Maleo na rękach
Innego typu ważne tematy porusza w ostatnim czasie Dariusz Malejonek i jego grupa Maleo Reggae Rockers. Ich sobotni koncert rozpoczął się od prezentacji kilku piosenek z głośnego projektu "Panny Wyklęte". To płyta przypominająca losy dziewczyn i młodych kobiet więzionych lub nawet zabitych przez władze komunistyczne po drugiej wojnie światowej. To zatem ważne dzieło również w symbolicznej warstwie, odwołującej się do historycznych i edukacyjnych walorów. W wersji studyjnej projektu udział wzięło kilka popularnych wokalistek (m.in. Kasia Kowalska, Halinka Mlynkova), co utrudnia koncertową prezentację całości. Tym razem zabrzmiało więc tylko kilka utworów gościnnie śpiewanych przez Marcelinę, Kasię Malejonek i zespół Parę Słów.
Po tych kilku utworach Panien Wyklętych z Dariusza Malejonka zeszło chyba napięcie i dopiero wówczas, gdy zespół zagrał w klimacie - jak to śpiewał Bob Marley - "punky reggae party", lider zespołu wyraźnie się rozluźnił. Maleo z zespołem przypomniał, ku radości słuchaczy, kilka swych hitów, przedstawił też parę nowych utworów z planowanej jeszcze na listopad nowej płyty. Na koniec artysta spełnił swe marzenie i rzucił się ze sceny w publiczność, a ta poniosła go na rękach przez całą Arenę...
Ciąg dalszy nastąpi?
Jeśli przyjmiemy, że największa gwiazda podczas tego typu imprez występuje na końcu, to gwiazda taką był hip-hopowiec Grubson. Piszę o tym z pewnym zawahaniem, bo po koncercie Luxtorpedy spora część widzów opuściła Arenę. Trzeba jednak powiedzieć, że zbyt pospiesznie. Grubson pokazał bowiem dość nieoczywisty (zwłaszcza jak na polską scenę) sposób widzenia muzyki hip-hopowej. Przede wszystkim zaprezentował niebanalne poczucie humoru, ale też sensowny przekaz słowny. W kilku utworach poza jego własnym zespołem (samplery, komputery, gitara basowa) towarzyszyła mu też... czteroosobowa sekcja dęta. Publiczność przyjmowała jego muzykę z entuzjazmem.
Sobotni wieczór potwierdził, że LuxFest to impreza jedyna w swoim rodzaju, ze swoim niepowtarzalnym klimatem. Kłopot w tym, że tegoroczną edycję odwiedziła mniejsza publiczność niż w ubiegłym roku (wówczas bilety wyprzedały się tydzień przed imprezą). Organizatorów czekają więc pewnie pytania jak ułożyć program przyszłorocznej edycji, by znów wypełnić Arenę do ostatniego miejsca. Bo wypada mieć nadzieję, że za rok znów spotkamy się na święcie Luxtorpedy.
Tomasz Janas
- LuxFest2
- Arena
- 16.11