Studencki obiad czwartkowy

Tym razem i ja postanowiłam przyłożyć rękę do obiadu. Zaprosili mnie studenci, a studenckość kojarzy mi się przede wszystkim ze wspólnym działaniem, więc poszłam w gości z szarlotką. Kiedy z blachą w dłoni zameldowałam się w domu Franka, wszyscy zaproszeni już krzątali się przy obiedzie.
Harmonijna tarta
Miłosz ustawiał talerze, Michał akurat wrócił ze sklepu, Paulina wygniatała ciasto na tartę: 200 g twarogu, 250 g mąki, 1 jajko, łyżeczka soli. Jak powiedziała, przypomina jej w smaku zapamiętaną z dzieciństwa gruzińską chaczapuri. Po chwili ciasto "odpoczywało" w lodówce, a pod nóż poszła cukinia. Pokrojona w plasterki, wylądowała na patelni grillowej (bez tłuszczu!). Kiedy lekko podsmażona stygła, ciasto wypełniło formę do tarty i znalazło się w piekarniku - 20 minut w temperaturze 200 stopni. Na tak przygotowanym spodzie Paulina rozsmarowała gęsty jogurt grecki, na to położyła fetę, cukinię, całość posypała tymiankiem i ponownie wsunęła na parę minut do piekarnika. Efekt? Ciasto kruche, świetnie połączone z serową masą, a cukinia pozostała lekko strzelająca pod zębami, z pierwotną esencją smaku. Dopełniała go lampka białego wytrawnego wina. Pełna harmonia.
- Idąc tu, zastanawiałam się nad dzisiejszą definicją kultury studenckiej. Za moich czasów to, co najważniejsze, działo się w kontrze do socjalistycznej rzeczywistości. Było wynikiem niezgody, buntu.
- A my nie mamy przeciwko czemu się buntować - stwierdził Michał. - Teoretycznie wszystko możemy.
- Ale - wtrącił Miłosz - kultura studencka jako taka nie istnieje. To się rozmyło.
- Taka definicja nie jest już potrzebna - dopowiedziała Paulina. - To po prostu kultura młodych ludzi. Sami ją sobie tworzymy w takich miejscach, jak na przykład Głośna. Tam można promować własną twórczość, prowadzić warsztaty.
- Tyle, że jedna Głośna sprawy nie załatwia - dodał Franek. - Takie miejsca powinny być w każdej dzielnicy.
- Fakt - zgodzili się wszyscy - jedno miejsce w całym centrum, ukryte wśród banków i aptek, to za mało.
- No, jest jeszcze drugie - przypomniał Michał - Kolektyw 1a. Nie czekali, aż ktoś coś im da, umożliwi. Wzięli sprawy w swoje ręce. Podobnie jak orkiestra l'Autunno. I tak trzeba dziś działać: między rozsyłaniem pytań o staże robić swoje, samemu. Ja jestem po Szkole Chóralnej, po muzykologii, teraz studiuję historię sztuki. Jestem "człowiekiem poszukującym" - jeszcze nie wiem, co będę w życiu robił, ale od kilku lat pracuję przy różnych festiwalach, mam za sobą na przykład pięć edycji Muzyki w Raju, zaczynałem od ustawiania krzeseł i sprawdzania biletów.
- Ja zaczynałam od zaprojektowania znajomemu logotypu, a potem przyszło zamówienie z Warszawy, z klubu. Jak się chce, to wszystko można - stwierdziła Paulina.
- Franek urządza pikniki w miejskiej przestrzeni - kontynuował Michał. - To inicjatywa oddolna.
- Chodzi o to, żeby tworzyć wspólnotę, żeby zaanektować place, na których nic się nie dzieje - wyjaśnił Franek.
- A co wynika z faktu, że studiujecie i mieszkacie właśnie w Poznaniu? To ma jakieś znaczenie?
Zapanowała cisza. Przerwał ją Michał:
- Ja bym wolał, żeby zamiast wydawać miliony na projekty wiaduktów nad drogami, których nie ma i długo nie będzie, aktywizować centrum, bo tu powinno się dziać kulturalnie najwięcej. To oczywiste. Ale nie tylko latem, kiedy ulice pustoszeją! Poznań stawia na biznes, a powinien stawiać na studentów, by chcieli tu zostać. W październiku przybywa miastu mnóstwo ludzi i nic nie mają dla siebie. Chodzi o normalną ofertę kulturalną, a nie o imprezy-giganty.
- Przecież teatry grają, filharmonia działa, są wystawy w galeriach i muzeach.
- A kto o nich wie? - zapytali chórem. - Te instytucje nie zachęcają nas do bywania u siebie. O ich propozycjach niewiele wiemy, bo kiepska jest informacja, promocja. No i ceny biletów! Zaporowe. OK, można zdobyć wejściówki w Nowym, Operze, Filharmonii, ale w Teatrze Muzycznym zniżkowy bilet kosztuje 40 zł! Media kulturą się nie interesują, a same instytucje nie zauważają, że informacji szukamy dziś przede wszystkim w Internecie.
- Ja nareszcie odkryłem plus Poznania - dorzucił sarkastycznie Michał. - To idealny punkt startowy do Warszawy, Wrocławia i Berlina. Wszędzie dojedziesz w dwie i pół godziny, w obie strony za 50 zł. Masz tam super klimat, pełno knajpek i świetną ofertę kulturalną.
- Fakt - dodał Miłosz - jeśli mam iść do teatru i wydać dużo, to wolę jechać na Warlikowskiego.
- W Berlinie - ciągnął Michał - jest taki karnet studencki. Raz w roku płacisz kilka euro, a w zamian masz miejsca za 10 euro w teatrach, operach, salach koncertowych - najlepsze z tych, które zostały na pół godziny przed eventem. Dlaczego u nas tego nie ma?
- U nas muszą nastąpić zmiany infrastrukturalne, zmiany w myśleniu i promocji - dodaje Franek. - Daleko nie zajedziemy, budując zamki i promując Poznań jako miasto średniowieczne.
- Dlaczego nie inwestować w ul. Taczaka? Albo Śródkę? To są świetne miejsca - wszyscy zaczęli się zastanawiać.
- Jest też fatalnie od strony komunikacji - zwróciła uwagę Paulina. - Na moim roku jest 200 osób, większość mieszka w pobliżu Politechniki i tam organizuje sobie życie. Nocne autobusy jeżdżą lub nie. Łatwiej dojechać do Swarzędza niż do centrum Poznania. A z campusu na Morasku to już w ogóle tragedia! Tym sposobem z tak zwanej oferty kulturalnej miasta korzysta niewielu. Trzy czwarte moich znajomych wybiera piwo w piątkowy wieczór i dyskotekę.
- Środowisko studenckie - podsumował Franek - to mnóstwo grup, potrzeb i oczekiwań. Dlatego w kulturze nie chodzi o to, by organizować wyłącznie imprezy duże i drogie. Chodzi o wybór. Priorytetem dla miasta powinno być codzienne życie kulturalne i ogólna integracja.
Anna Kochnowicz