Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Teatr metodą Usta Usta

Teatr Usta Usta Republika otrzymał Nagrodę Artystyczną Miasta Poznania. Od blisko 25 lat zaprasza publiczność do aktywnego uczestnictwa w spektaklach, wprowadza teatr do miejsc na co dzień z nim niezwiązanych i eksperymentuje z formą. - Zawsze trzeba mieć powód, dla którego robi się teatr, a dla nas jest nim właśnie poszukiwanie różnych, interesujących form, których jeszcze się nie doświadczyło - mówią jego założyciel Wojciech Wiński oraz Ewa Kaczmarek, Grzegorz Ciemnoczołowski, Marcin Głowiński, Artur Śledzianowski i Przemek Zbroszczyk.

Grupowe zdjęcie członków teatru. Wszyscy ubrani są na czarno, pozują na czarnym tle. Z tyłu większa sylwetka mężczyzny, pod nią pozostałe osoby. - grafika artykułu
Od góry, kolejno z lewej: Wojciech Wiński, Grzegorz Ciemnoczołowski, Roman Andrzejewski, Marcin Głowiński, Przemysław Zbroszczyk, Artur Śledzianowski, Ewa Kaczmarek, Mikołaj Podworny. Fot. Andrzej Majos

Czym jest dla Was Teatr Usta Usta Republika?

Ewa Kaczmarek: Życiem, w którym - z racji tego, ile czasu tutaj spędzamy - bardzo często trudno odróżnić fikcję od rzeczywistości. Jest naszym domem, przestrzenią dialogu, zderzeniem różnych osobowości, które ten teatr tworzą. Jest szansą do pracy nad sobą i okazją do eksperymentu.

Marcin Głowiński: Ewa odpowiedziała już chyba za nas wszystkich. To było piękne i kompletne opisanie pasji, miłości, trudu i kreacji.

Wojciech Wiński: Teatr Usta Usta Republika powstał 25 lat temu, w okresie, gdy chciałem zrobić monodram. I tak naprawdę jest on miejscem, w którym cały czas próbuję go zrobić i do tej pory mi się to nie udało. Zamiast nich niezmiennie powstają spektakle zespołowe.

Artur Śledzianowski: Ja swoją teorię na temat Teatru Usta Usta opowiadam już od jakiegoś czasu. Dla mnie jest on swego rodzaju portalem, konstruowanym z dużym uporem. Jeśli odpowiednie elementy złożymy w całość, jak budowlę z klocków, wtedy przez ten portal możemy przejść do innego świata. Wielokrotnie to nam się udawało, dlatego kiedy o tym mówię, czuję dreszcze.

Grzegorz Ciemnoczołowski: Teatr Usta Usta Republika jest dla mnie ucieczką od codzienności i wymiarem, który pozwala nam w tej normalnej rzeczywistości zdrowo funkcjonować.

Przemek Zbroszczyk: Dla mnie przede wszystkim ludzie. Do wypowiedzi koleżanki i kolegów dołożę jeszcze przymiotnik "najlepszy" - najlepszy od a do z.

Z perspektywy odbiorczyni Waszych spektakli też spróbowałam opisać Teatr Usta Usta Republika. Do głowy przyszły mi hasła: kolektywność, interaktywność i eksperyment. Obecnie dużo mówi się o praktykach współtwórczych. Mam wrażenie, że Teatr Usta Usta Republika trochę wyprzedził to myślenie. Kolektywność towarzyszy Wam od początku. Jak pracujecie?

E.K.: Mówisz, że to wybieganie w przyszłość, a wydaje mi się, że ta kolektywność ma też związek z przeszłością. Kiedyś w Poznaniu funkcjonowało bardzo dużo alternatywnych grup teatralnych. Szyld teatralny był wówczas zobowiązujący i definiujący. Jak się dobrze rozejrzeć, pozostało niewiele takich grup, więc to hasło, które dzisiaj wydaje się bardzo atrakcyjne, wynika ze stażu pracy. Czasami wydaje nam się, że jesteśmy już dinozaurami. Działamy 25 lat w oparciu o grupę ludzi, która się przyjaźni. Myślę, że właśnie to jest najważniejsze w kolektywności - bez względu na to, czy jest ona hasłem ideowym, manifestem czy elementem, który definiuje nas od środka. Kolektywność jest praktyką i potrzebą, czymś, co wypracowaliśmy w duchu przyjaźni i co sprawdza nam się do dziś.

W.W.: W naszym przypadku kolektywność nie oznacza, że wspólnie podejmujemy wszystkie decyzje, ale raczej, że każda osoba, która bierze udział w projekcie, robi to z własnej woli. Dla każdego dany projekt musi przynosić osobistą wartość.

M.G.: Mimo że pracujemy jako zespół twórczy różnych osobowości z odmiennymi doświadczeniami artystycznymi, to jednak mamy lidera, Wojtka, który najczęściej jest reżyserem naszych projektów, a scenariusze do przedstawień pisze Ewa. Więc to nie jest zupełnie anarchiczny proces twórczy. Ewa powiedziała, że jesteśmy dinozaurami, ale mamy też powiedzonko, według którego jesteśmy reniferami. Tworzymy stado, które pasie się dosyć swobodnie, ale ma pasterza. To są słowa Wojtka.

W.W.: Doprecyzuję definicję reniferów. Renifery w północnej Szwecji chodzą swobodnie, natomiast raz na jakiś czas zbierają się w jednym miejscu, gdzie następuje ich liczenie itd. W przypadku Teatru Usta Usta tym, co jednoczy grupę, jest pomysł, do którego w jednym momencie wszyscy dołączają w celu jego zrealizowania.

A.Ś.: Wojtek ma rację z tą kolektywnością. Brałem udział w eksperymencie, który przekonał mnie, że pełna demokracja w teatrze nie do końca się sprawdza. Musi być ster. Ale fakt faktem, nie ma u nas sztywnej hierarchii i wszyscy mamy wpływ na efekt końcowy. Pamiętam, że nawet raz zdarzyło mi się wymyślić koniec spektaklu.

P.Z.: Podsumuję to tekstem ze spektaklu Geometria: "tutaj każdy jest potrzebny".

Drugim, kojarzącym mi się z Wami hasłem jest interaktywność. Jaką rolę w Waszych spektaklach pełni publiczność?

W.W.: Jeżeli interaktywność ma wnosić do spektaklu wartość dodaną, która nie rozbije spektaklu, tylko go wspomoże, musi być przewidziana i wyreżyserowana. Oznacza to, że widz jest zaangażowany w proces decyzyjny, ale dostępne dla niego opcje są uproszczone - tak żeby nie miał poczucia, że powinien wykreować nową scenę, a my będziemy się temu tylko przyglądać. Zadaniem interaktywności jest wspomaganie sytuacji, w jakiej znalazła się publiczność. To zabieg artystyczny, który zaciera granice między fikcją a rzeczywistością. Kiedy przygotowujemy spektakl, w którym widz staje się jedną z osób dramatu, pełni funkcję świadka lub sędziego, to jego decyzje pomagają nam oraz innym uczestnikom budować świat iluzji. Ta interaktywność jest zawsze bardzo przemyślana z naszej strony. Nie jest dla widza otwartą kartą, która pozwala mu wnosić do spektaklu nieprzewidziane przez nas sytuacje.

E.K.: Interaktywność ma po części związek z historią Teatru Usta Usta Republika i tym, że przez pierwsze 10 lat teatr nie miał siedziby. Naszą przestrzenią gry stawały się miejsca nieteatralne. Publiczność dzieliliśmy często na mniejsze grupy, co spowodowało, że była z nami w bliskim kontakcie. Ta bliskość oddziaływała też na sposób gry aktora, który nie mógł odciąć się od widzów czwartą ścianą. Po latach tułaczki, kiedy dzięki wsparciu miasta udało nam się zbudować siedzibę, czyli Republikę Sztuki Tłusta Langusta, znaleźliśmy się w przestrzeni, która jest bardzo kameralna. Mówimy często, że u nas jest się najbliżej teatru, jak tylko się da. Grając na malutkiej scenie, znowu jesteśmy tuż obok widzów, nie możemy uciec od nich wzrokiem, czujemy ich ciepło, energię, słyszymy oddechy. Więc ta interaktywność jest w naszym przypadku dużym wyczuleniem i wrażliwością na to, jak druga osoba odbiera spektakl, a czasami przybiera ona formę zadań, np. wypełnienia ankiety.

Wspomnieliście o wprowadzaniu teatru do nieteatralnych przestrzeni. Wiąże się to nie tylko z interaktywnością, ale też z trzecim hasłem, które Wam przypisałam, czyli z eksperymentem.

W.W.: Eksperyment był ważny od początku działalności Teatru Usta Usta. Zawsze trzeba mieć powód, dla którego robi się teatr, a dla nas jest nim właśnie poszukiwanie różnych, interesujących form, których jeszcze się nie doświadczyło. W ten sposób powstały spektakle w ciemności, telefoniczne czy takie, które rozgrywały się w różnych przestrzeniach z racji tego, że były podzielone na małe sceny, a system przejść pomiędzy tymi scenami był zorganizowany w jakiś specyficzny sposób. Eksperymenty wiążą się też z wyzwaniami i niewiadomymi, z którymi się mierzymy w trakcie ich przygotowywania.

G.C.: Ulubionym powiedzeniem Wojtka jest "zamień problem na wyzwanie".

E.K.: Kiedy słyszę, że jakiś spektakl jest interaktywny albo eksperymentalny, to zawsze jestem nim zainteresowana, ponieważ wydaje mi się, że to, co w pewnym momencie proponował Teatr Usta Usta, osiągało wartości graniczne. Wojtek wspomniał o spektaklu rozgrywanym w telefonie, ale był też spektakl organizowany nocą w samochodzie, był spektakl, który toczył się w tramwaju w oparciu o system silent disco, był spektakl, który jednocześnie angażował 30 taksówek, obejmował głosowanie telefoniczne i audycję na żywo na antenie Radia Afera. Kiedy tworzyliśmy te spektakle, wydawało nam się, że w kategorii nowych technologii łamiemy kolejne granice. Szukaliśmy miejsc, które nas zaskoczą i patrzyliśmy na Poznań pod kątem tego, gdzie kryje on swoje tajemnice. Doszliśmy bardzo daleko i byliśmy w naszych eksperymentach dość radykalni. Historia Teatru Usta Usta Republika jest kopalnią dziwnych przedstawień.

M.G.: To otwarcie na eksperymenty i niespotykane formy było też elementem, który pomagał nam działać w trudnych momentach. Takim czasem dla ludzi kultury była pandemia. Wiele teatrów tradycyjnych musiało wtedy całkowicie lub częściowo zawiesić działalność, a my działaliśmy pełną parą, grając na Zoomie. Przyzwyczajenie do szukania nowych rozwiązań oraz elastyczność sprawiły, że mogliśmy działać i zrealizowaliśmy kilka projektów w nietypowych przestrzeniach, łącząc się z widzami przez internet i wirtualnie wciągając ich w naszą grę.

A.Ś.: Do eksperymentu na przestrzeni dodam eksperyment na aktorze. Reżyser naszych spektakli wrzuca aktora w czeluść pomysłu, w nietypową przestrzeń lub scenę, z której, jak z matni, nie może wyjść. Proszę sobie wyobrazić np. scenę 777, w której aktor, ubrany w lateksowy kostium, rozgrywa partię przy krupierskim stole dla setnej już grupy widzów. W pewnym momencie czuje pot ściekający po twarzy i pod kostiumem. Stwarza to według mnie swego rodzaju eksperyment i możliwość nowej kreacji aktorskiej. Za 50. powtórzeniem tego samego tekstu, nie wiesz, co mówisz, ale wypowiadasz go całym sobą i wtedy wydarza się coś naprawdę wyjątkowego. Nie chcę tego porównywać z Grotowskim, ale (mówiąc w złośliwym żarcie) eksperymenty, w których adepci Teatru Laboratorium biegli z zamkniętymi oczami przez ciemny las wydają się pikusiem w porównaniu z nocnymi maratonami Teatru Usta Usta. Oczywiście wszyscy się na te eksperymenty zgadzamy i świetnie się przy nich bawimy.

W.W.: Ja w trybie sprostowania powiem, że w nie eksperymentuję z aktorami niczym reżyser-demiurg, ale stwarzam przestrzeń do eksperymentu. Za każdym razem uczestnictwo w projekcie jest dobrowolne, a moim czy naszym wspólnym zadaniem jest stawianie sobie nawzajem wyzwań, które są interesujące, mogą przynieść satysfakcję i odkryć coś nowego. Bierzemy w nich udział, aby przeżyć teatr w inny, szczególny sposób. Cały czas będę bronił wolności wyboru i swobody.

Skoro już jesteśmy przy wyzwaniach, to jakie było największe wyzwanie w Waszej 25-letniej historii?

W.W.: Moja pozycja reżysera wyrosła z aktorstwa. Odwołam się do spektaklu Driver, w którym prowadziłem samochód. Będąc aktorem, musiałem jednocześnie kontrolować temperaturę silnika, dolewać płynu do automatycznej skrzyni biegów i zwracać uwagę na to, czy tam, gdzie dojeżdżamy, są aktorzy, którzy tam powinni być. Musiałem cały czas mierzyć się z pytaniem, co zrobić, jeśli następna scena nie potoczy się zgodnie z planem. Było to bardzo stresujące.

P.Z.: Kiedyś dostałem propozycję zagrania z moją rodziną (bo tak siebie nazywamy) w spektaklu Ambasada. Spektakl miał odbywać się w zamku cesarskim i przybrać nietypową formę, a moim zadaniem miało być wcielenie się w postać poszukującego towarzystwa imprezowicza. W życiu zdarza mi się dość często rozbawiać ludzi, ale w Ambasadzie musiałem na pełnej energii wystartować imprezę aż 25 razy w ciągu wieczoru, rozkręcić ją, a potem zgasić refleksją o synu, za którym strasznie tęsknię. I znowu rozkręcić i zgasić. Z fortepianem u boku i kieliszkiem wódki w dłoni.

M.G.: Wrócę do Drivera, o którym powiedział Wojtek i który naturalnie nasuwa nam się jako daleko posunięty, wielopoziomowy eksperyment. Dla mnie była to pamiętna rola i noce, w trakcie których przemierzałem Poznań na bardzo starym rowerze z przyczepką. Spektakl ten graliśmy kilka razy w ciągu jednej nocy, więc wyznaczoną trasę musiałem pokonać wielokrotnie. Zrobiłem sporo kilometrów, spotykałem się z przypadkowymi ludźmi, nawet z policją. Było to potężne wyzwanie - zarówno fizyczne, jak i emocjonalne. A ze spektakli, które graliśmy w sali wybiorę Geometrię, gdzie grałem Geometrę, co było dla mnie silnym przeżyciem.

G.C.: Dla mnie dużym wyzwaniem była rola Śmierci w Tymczasem pa, kochany Skarbunieczku, dlatego że ta postać była obecna w spektaklu od początku do końca, ale przez większość czasu siedziała milcząco z boku. Trudno jednocześnie być na scenie i nie grać. To było dosyć specyficzne doświadczenie.

E.K.: Chciałam, Grzesiu, żebyś powiedział o Śmierci, bo to jest świetna rola. Ja zwrócę uwagę na jeszcze inny rodzaj wyzwania. Dla mnie były nim przede wszystkim spektakle zainspirowane historią i prawdziwymi zdarzeniami. Dotknięcie historycznej prawdy, autentycznych świadectw, wiążąca się z nią odpowiedzialność i duże wzruszenie, ponieważ braliśmy sobie na warsztat trudne, wojenne tematy, to były momenty, kiedy miałam poczucie, że stajemy wobec naprawdę dużego wyzwania, w którym ważne jest zarówno to, co chcemy powiedzieć osobiście, jak i głos z przeszłości, z którym pracujemy. Niedawno ten teatr dokumentalny miał dla mnie szczytowy moment. Było to wtedy, kiedy zrobiliśmy Ćwiczenia z dyplomacji, które dotyczyły tylko konfliktu w Ukrainie. Spektakl miał premierę w 2022 roku, kiedy wybuchła wojna. Wzięły w nim udział zaproszone przez nas artystki, koleżanki z Ukrainy. My byliśmy w stanie częściowo wyjść z tej fikcji i wrócić do naszych domów, ale dla dziewczyn opowieść, którą pisały na scenie była historią, której nie można odwiesić na wieszaku jak kostium. Mierzenie się z czymś takim było szalenie trudne.

Wspomnieliście o utworzeniu siedziby. Czy wprowadzenie się Teatru Usta Usta do Republiki Sztuki Tłusta Langusta było największą zmianą w Waszej historii?

W.W.: Niewątpliwie wprowadzenie się do Republiki Sztuki Tłustej Langusty i zaadaptowanie lokalu na potrzeby teatru to była duża zmiana, natomiast podobne zmiany następowały też wcześniej, np. z chwilą, kiedy zmienialiśmy nasze przestrzenie magazynowe. Niestety, cykl życiowy teatrów wiąże się z tym czy posiada on przestrzeń magazynową, która zabezpiecza podstawowe potrzeby logistyczne. Jeżeli jej nie ma, to prędzej czy później związane z tym problemy będą miały wpływ na funkcjonowanie grupy. Ale wracając do Tłustej Langusty... Siłą rzeczy, kiedy ma się do dyspozycji salę teatralną, rozpoczyna się myślenie o tym, jak ją wypełnić spektaklami. Z racji tego, że wówczas od kilkunastu lat zajmowaliśmy się teatrem typu site specific, z dużą ciekawością zaczęliśmy się skupiać na eksponowaniu spektakli, które można zrealizować w bardziej klasycznych przestrzeniach, cały czas myśląc o tym, żeby tworzyć je w ciekawy sposób.

A.Ś.: Powstanie Republiki Sztuki Tłusta Langusta stworzyło miejsce spotkań, w którym można eksperymentować i rozmawiać o wszystkim. To też miejsce, w którym rozgrywają się nie tylko nasze wydarzenia, bo Tłusta Langusta jest przestrzenią warsztatową użyczaną innym grupom teatralnym. Stała się ona domem kultury, komórką miejską, która zwiększyła zakres działań dla wszystkich wokół. Bardzo nas to cieszy. Ustabilizowało to też nasze życie i wprowadziło większy spokój. Wiwat Tłusta Langusta!

W.W.: Dodam, że okres, w którym otworzyliśmy Tłustą Langustę zbiegł się z czasem, kiedy Festiwal Malta zmienił swoją naturę. Nasza eksperymentalna przeszłość związana była z działalnością Festiwalu Malta. Przez lata oba podejścia - festiwalu i nasze - świetnie się uzupełniały. Z chwilą kiedy Malta się przekształciła, nasze propozycje też pobiegły w innym kierunku. Istnienie grup teatralnych jest mocno związane z tym, czy mają one gdzie prezentować swoje spektakle. W latach 90. i na początku XXI wieku festiwali w Polsce było znacznie więcej niż w chwili obecnej, więc łatwiej było pokazywać się poza Poznaniem, co przekładało się na chęć tworzenia kolejnych projektów. To, że sytuacja dookoła zaczęła się zmieniać, w naturalny sposób skierowało naszą uwagę w inną stronę. Dlatego w Tłustej Languście zaczęło powstawać więcej spektakli salowych o innej tematyce.

E.K.: Pojawiły się sceny dialogowe, prawie nieobecne we wcześniejszych instalacyjnych i plenerowych spektaklach. W Tłustej Languście okazało się, że rozmawiamy ze sobą nie tylko w kuluarach, ale też na scenie. Mam wrażenie, że w tym sensie nasza siedziba rozwinęła nas warsztatowo w stronę, którą moglibyśmy określić mianem teatru dramatycznego. Mamy świadomość tego jak ważne jest stałe miejsce działań i czym stało się ono dla nas po tylu latach, dlatego pielęgnujemy w sobie postawę otwartości, która sprzyja temu, żeby Tłusta Langusta była miejscem prezentacji i prób innych poznańskich artystów, artystek i grup alternatywnych. Jak słusznie zauważył Wojtek, teatr musi mieć swoją przestrzeń, a my cieszymy się, że dzięki wsparciu miasta możemy dzisiaj funkcjonować z rozbudowanym programem. W kontekście ostatniego konkursu otwartego ofert dla organizacji pozarządowych działających w obszarze kultury, nasza formuła jest już nie tylko roczna, ale trzyletnia, co daje nam możliwość spokojnego planowania i budowania pełniejszego repertuaru.

Czy macie pomysły na nowy sezon artystyczny?

W.W.: Lato jest momentem, kiedy w Tłustej Languście nie prezentujemy spektakli, bo toczą się warsztaty dla dzieci Tłusta Lokomotywa. Natomiast w nowym sezonie jako Teatr Usta Usta Republika mamy w planach premierę spektaklu Obywatel B., który powstaje w ramach programu Off Polska. Poza tym, jak co roku, zaprosimy do Tłustej Langusty spektakle innych poznańskich teatrów.

E.K.: Na przykład tuż po wakacjach pokażemy dwa kobiece monodramy: Marylę Ani Rozmianiec i Mimozę, nad którą pracuję. Wraca też cykl Tłusta Re:Generacja.

Na końcu zapytam o Nagrodę Artystyczną Miasta Poznania. Co dla Was oznacza?

P.Z.: Na pewno pojawia się wzruszenie, bo kulturę w tych czasach trudno jest docenić, a już zwłaszcza kulturę alternatywną. Fajnie, że to docenienie przychodzi z zewnątrz, a nie polega tylko na wewnętrznej adoracji naszych widzów, którzy często przychodzą i klepią nas po plecach ze słowami: "Fajnie działacie. Szkoda, że jesteście tacy mali i nie wypłynęliście na szersze wody". A tu nagle niespodzianka! Teraz musimy to przechylić w drugą stronę.

E.K.: To jest wyróżnienie i mobilizacja do tego, by działać dalej. To naprawdę poruszające, że kapituła Nagrody Artystycznej Miasta Poznania postawiła na zespół i kolektywność. W czasach trudnych, pełnych wewnętrznych podziałów i konfliktów jest to piękne podkreślenie tego, co ma dla nas ogromną wartość, czyli tego, żeby działać razem.

W.W.: Jest to też bardzo dobrym podsumowaniem 25 lat działalności, w trakcie których udowadnialiśmy, że mamy w sobie wystarczająco dużo uporu i wytrwałości. Czasami w procesie twórczym można stracić poczucie sensu, ale to wyróżnienie jest dla mnie dowodem na to, że to, co robimy, ma swoją wartość. Więc niewątpliwie jest to bardzo ważna nagroda i cieszymy się, że przytrafiła się ona w naszym życiorysie artystycznym. Dziękujemy.

G.C.: Może zabrzmi to banalnie, ale mam poczucie, że motywuje nas ona do wzmożonej pracy. Zostaliśmy docenieni i teraz musimy pokazać, że zasługujemy na tę nagrodę.

A.Ś.: Warto dodać, że to nagroda dla wszystkich, którzy przewinęli się przez Teatr Usta Usta Republika, a było tych osób bardzo wiele, bodajże sto. Każda z nich dołożyła cegiełkę do tego, żeby ten projekt trwał przez tyle lat. Odbiorcami nagrody stali się ci, którzy są w grupie w tym momencie, ale jest to wyróżnienie dla wszystkich zaangażowanych w tę fajną zabawę. Jest to też potężny ukłon ze strony Miasta Poznania w kierunku całej sfery teatru offowego, o którym się generalnie mało mówi. Nie zapominajmy, że jako Teatr Usta Usta Republika wyszliśmy z teatru alternatywnego i cały czas jesteśmy punkowcami, którzy zostali kolektywnie docenieni.

Rozmawiała Magdalena Chomczyk

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024