Po pandemii, lockdownie, wybuchu wojny i serii zmian w życiu każdej z dziewczyn, czyli siedem lat później, bohaterki wjeżdżają na scenę w mobilnych, trapezoidalnych, pikowanych obiektach przypominających trumny. Obawa pojawia się tylko na chwilę, bo ich trasę wyznaczają rozsypane na podłodze praliny, a dziewczyny zapraszają nas do swoich "trumien" odsłaniając czerwone, welurowe zasłonki. Znaczenie tych charakterystycznych rekwizytów jest plastyczne i zmienia się wraz z tematami rozmów bohaterek. W jednej z pierwszych scen spektaklu dziewczyny wpatrują się w publiczność leżąc na obiektach, które nie przypominają już trumien, a raczej łóżka. Kiedy rozmawiają o swoich doświadczeniach wydaje się, że znajdują się raczej w salonie, wygodnie umoszczone na kanapach. Bohaterki nieustannie zmieniają lokalizację obiektów - w pewnym momencie zaczynają biec wokoło, pchając przed sobą - no właśnie, czym teraz stały się trumny?
Te mobilne obiekty pełnią także funkcję schronienia: dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy dziewczyny rozmawiają, ale są ukryte w "trumnach" - widzimy tylko poruszające się stopy lub dłonie informujące o tym, która z nich akurat mówi. "Trumien" na scenie jest pięć, każda z bohaterek dysponuje własnym obiektem, ale na scenie brakuje jednej osoby - Poli, która studiuje w Anglii i uczestniczy w spektaklu wirtualnie, pojawiając się od czasu do czasu na nagraniach wyświetlanych na jednym z trzech ekranów przypominających zawieszone w przestrzeni chmury. Pozostałe dziewczyny dbają o to, by trumna Poli nie została wykluczona; od czasu do czasu podchodzą do niej lub manewrują obiektem tak, by współtworzył opowiadane historie.
Scenografia spektaklu przypomina marzenie senne. Matowe oświetlenie, wspomniane zawieszone chmury, odgłos kółek słyszany w trakcie zmiany lokalizacji obiektów - wszystko to sprawia, że jesteśmy zawieszeni w bliżej nieokreślonej, onirycznej czasoprzestrzeni, w której jednak (przynajmniej według mnie) można poczuć się domowo. Pod koniec spektaklu rytmiczne przesuwanie trumien wydaje się już doskonale zaplanowaną sekwencją ruchów przypominających układ choreograficzny. Wspomniany oniryzm towarzyszy całemu spektaklowi, ale manifestuje się też w konkretnych momentach przywodzących na myśl ujęcia w trybie slow motion: w jednej ze scen gasną światła, a dziewczyny przy pomocy latarek smartfonów wykonują powolne ruchy - tańcząc, kierują strumienie światła w przeciwną stronę, po czym zwracają je do siebie i (wciąż w zwolnionym tempie) pozują do selfies. To niespodziewany i trochę zabawny zwrot akcji; właściwie można powiedzieć, że w historii opowiadanej przez Wdowik i osoby współtworzące projekt sporo jest kontrastów. Niepokój nieustannie przeplata się z rozbawieniem - bohaterki mają już od 17 do 20 lat i swoją tożsamość dzielą jeszcze między świat dzieciństwa a świat dorosłości.
O czym zatem rozmawiają dziewczyny? O wszystkim i o niczym. Prezentują room tours, radzą, co zrobić, by domowa atmosfera stała się nastrojowa, zastanawiają się, co chcą o sobie zapamiętać, a co zapomnieć. Przez ostatnie lata Wdowik regularnie spotykała się z bohaterkami spektaklu, a niektóre rozmowy nagrywała. W Dziewczynach sięga do tego archiwum, zestawia nagrania z projektu z 2017 roku z tymi zgromadzonymi na przestrzeni lat - na scenie dochodzi do konfrontacji dziewczyn z dziewczynkami, a raczej dziewczyn z ich poprzednimi wersjami siebie. Pojawia się temat akceptacji, wstydu, dojrzewania. Jedna z bohaterek mówi, że nie lubi tego słowa, bo "do czego się właściwie dojrzewa?" I czy nie lepszym rozwiązaniem byłoby skupienie się na tym, co dzieje się tu i teraz? Bohaterki paradoksalnie poruszają jednak tematy osadzone zarówno w przeszłości, jak i w przyszłości. Rozprawiają o tym, gdzie będą mieszkać za dziesięć lat, czy będą szczęśliwe, czy będą mieć dzieci, na jakim etapie będą zmiany klimatyczne; zastanawiają się na czym polega dorosłość. W pewnym momencie Milena przejmuje "władzę" nad wszystkimi bohaterkami i snuje wizję przyszłości (a może odzwierciedla dorosłość, którą zna?): ustawia dziewczyny niczym manekiny i przypisuje im określone role. W jednej ze scen siedzą przy stole, jedząc wspólnie śniadanie, które jest konsekwentnie przerywane. Milena odgrywa rolę rodzica, który nie jest w stanie znaleźć wspólnego języka z dziećmi, jest pochłonięty pracą w korporacji i z obojętnością podchodzi do informacji o płonącym oceanie.
Narracyjne skoki w przeszłość i przyszłość podkreślają "bycie pomiędzy" wybrzmiewające z rozmów bohaterek. W całym spektaklu często powraca temat przemijania i samotności: Wiktoria opowiada o swojej operacji kręgosłupa i wadzie serca, Jagoda mówi, że śmierć złamała jej serce. Wspomina o zmarłym tacie i rozmawia ze Stefanią, opowiadającą o samobójstwie swojego przyjaciela, o tym, jak i czy w ogóle można poradzić sobie ze śmiercią. To bardzo osobiste, intymne momenty odwołujące się do doświadczeń każdej i każdego z nas. Dziewczyny wydają się być długą, zawiłą, niekończącą się rozmową o życiu, w którym nie brakuje momentów zabawnych i pięknych, ale też smutnych i samotnych. Wdowik w jednym z wywiadów wspomniała, że zależało jej na tym, żeby podkreślić sprawczość bohaterek, sprawić, by historie nie były opowiadane, a mówione. Podkreśliła też, że scenariusz powstał przede wszystkim na podstawie rozmów bohaterek i ich interpretacji konkretnych tematów.
Dziewczyny konfrontują się nie tylko z przeszłością i przyszłością, ale także z wersjami siebie narzucanymi przez najbliższych, kulturę i własne oczekiwania. Wdowik recyklinguje indywidualne historie. Nie opowiada już o dziewczynkach, ale o dziewczynach - opowiada i pozwala opowiadać. I chce to robić konsekwentnie, co siedem lat, pozwalając tym samym, by upływający czas był czynnikiem warunkującym tę historię. Tworzy wyjątkową relację między bohaterkami spektaklu, które są w procesie stawania się, a osobami zasiadającymi na widowni, które również doświadczają upływu czasu. O czym Jagoda, Milena, Pola, Wiktoria i Stefania będą rozmawiać za siedem lat? Zobaczymy.
Klaudia Strzyżewska
- Dziewczyny, reż. Małgorzata Wdowik
- Pawilon
- 26.10
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024